Sierpień 2003 - jednodniowa wycieczka do Czarnogóry. Objazd przepięknego fiordu Boki Kotorskiej i zwiedzanie zabytkowego Kotoru. Widać tłumy ludzi głównie Serbów widoczne szczególnie na niesamowitej plaży w Budvie i bałagan dużo większy niż w Chorwacji. Jest sporo turystów z zagranicy, dużo Polaków.
Jest już ciemno, w drodze powrotnej stoimy w krótkiej kolejce na granicy czarnogórsko-chorwackiej. Przekraczamy posterunek czarnogórski i stoimy w strefie neutralnej. Ku naszemu zdziwieniu przed nami widzimy samochód z belgradzką rejestracją. Z niedowierzaniem zastanawiamy się - czyżby serbski samochód zamierza wjechać do Chorwacji? Tuż przed posterunkiem chorwackim auto zjeżdża do zatoczki na boku. Wysiada z niego cała rodzina, wypakowują bagaże. Tak, jakby byli na dłuższym urlopie. Następuje czułe pożeganie najwyrażniej dziadków z dziećmi i wnukami. Samochód ze starszymi zawraca z powrotem do Czarnogóry, a młoda rodzina przekracza granicę z bagażami na pieszo i za granicą wsiada do auta już z chorwackimi tablicami i jedzie dalej. Przypominamy sobie, że w tamta stronę widzieliśmy podobną sytuację.
Nie wiem czy to zauważyliście, ale podczas moich kilku pobytów w całej HR nie widziałem żadnego samochodu z serbską (jugosławiańską) rejestracją ze znaczkiem YU (teraz po zmianie państwa na Serbia i Czarnogóra mają identyfikator SCG). Z kolei w czasie tej wizyty z Czarnogórze nie widziałem aut z chorwacką rejestracją.
W Stonie poznałem Polkę, która wyszła za mąż za Chorwata. Właśnie w czasie rozmowy z tym sympatycznym chlopakiem pytam się o Czarnogórę, co warto zobaczyć. W tym momencie mina jego robi się poważna. Mówi bez dużych emocji, ale bardzo stanowczo, że bardzo nie lubi Czarnogórców; że nigdy już nie pojedzie do Czarnogóry; że nie chcą, aby oni (Serbowie i Czarnogórcy) przyjeżdzali do Chorwacji; że każdy samochód stamtad będzie miał od razu co najmniej przebite opony, jeśli nie spalony; że w czasie wojny zgineło 30 jego kolegów broniąc okolic Dubrownika przed agresją armii jugosławiańskiej. Trzeba dodać że
Czarnogórcy mimo, że mają własną republikę są uważani, jeśli nie za część narodu serbskiego, to przynajmniej bardzo blisko z nim związanym, których historycznie zawsze łączyły państwowe sojusze, religia i język.
Na starym mieście w Dubrowniku jest galeria, w której jest wystawa poświęcona mężczyznom i chłopcom chorwackim, którzy zgineli przy obronie Dubrownika w czasie agresji Serbów i Czarnogórców w 1991/92 i bezsensownej furii z jaką niszczyli to zabytkowe miasto. Są portety tych ludzi i archiwalne zdjęcia zniszczeń starówki i murów i walk o wzgórze Srd.
Jeździmy do Chorwacji na piękny urlop, ale często albo zapominamy, albo nie zdajemy sobie sprawy, że kraje te przeszły wojnę, która odbija się echem do dziś i będzie skutkować na długie lata. Echa te to nie tylko spalone domy i opuszczone i wyludnione wioski, które opuścli Serbowie, uciekając ze swoich historycznie zawsze serbskich rejonów Republiki Kraijny. To widzimy z okien samochodów podróżując przez środkową Chorwację. Widzimy też niezamieszkałe domy czy zapuszczone puste
hotele nawet w centrum znanych kurortów (zapewne własność Serbów przed wojną).
Nie zobaczymy natomiast z okien samochodu dramatów ludzi, którzy stracili bliskich w tej wojnie jak i dramatów rozdartych i rozdzielonych rodzin, które podzieliła granica państw nienawidzących się narodów. Bo kiedyś żyli we wspólnym państwie, zakładali mieszane małżeństwa, migrowali do innych republik.
Wystawione po konflikcie i wojnie rachunki krzywd (niezależnie jaka jest polityczna ocena win) skutkują takimi dramatami i sytuacjami opisanymi wyżej mimo, że formalnie od zakończenia konfliktu mija już 8 lat.
Oto moja pozaturystyczna refleksja, która naszła mnie w czasie pobytu nad tym pięknym ciemnobłękitnym Adriatykiem...