O łowieniu ryb - dzień pierwszy
Gdy niedługo przed wyjazdem zdecydowałem sie na zakup pontonu i okazało się, że w jego wyposażeniu są dwa specjalne uchwyty do umocowania wędki, wyobraziłem sobie, jak byłoby wspaniale pokręcić się trochę po morzu i od czasu do czasu wyciągnąć jakąś smaczną rybkę na grilla...
Od tego czasu zaczęło się...
- zdobywanie wiedzy, czyli przeczytałem wszystko z archiwum co zawierało słowa "wędka", "wędkowanie", "łowienie", "grunt", "spławik", "przynęta", "ryba" i "riba" jak mawia Leon
,
- zakup sprzętu (z Allegro jakiś gotowy zestaw wszystkiego za około 100zł plus parę drobiazgów ze sklepu wędkarskiego)
- podpytywałem nawet mailami męża Petris jak wyglądają ryby, z którymi kontakt może być bardzo bolesny (kolce jadowe),
- przeczytałem dwukrotnie "Encyklopedię Wędkarstwa" przesłaną mi pocztą (jeszcze raz dziękuję i na pewno ją zwrócę przy najbliższej okazji)
- gdy okazało się, w wyniku wielu zbiegów okoliczności, że w tym samym miejscu i czasie będziemy w Żuljanie razem z Volumenem jednym z obowiązkowych punktów naszego pobytu miało być poławianie ryb
Po kilku dniach rozpoznawania łowisk... czyli pływaniu w okularach i obserwowaniu ukształtowania dna i występowania ryb i ich rozmiarów zapadła decyzja. Wstajemy wcześnie rano, zabieramy ze sobą sprzęt wędkarski i przynętę - specjalną kukurydzę o aromacie (chyba) anyżkowym, bo to miał być pewniak na chorwackie ryby. Jako pierwsze miejsce połowu wytypowałem plażę oznaczoną w tym raporcie numerem dwa, ze względu na łagodnie opadające dno bez ostrych skał i w niewielkiej odległości występujące trawy (żerowanie większych ryb), a dno miało pozwalać na zastosowanie metody gruntowej, bo przecież tak "złowi się wszystko co na drzewo nie ucieka"
Wstaliśmy około 5:45 aby punktualnie o umówionej godzinie 6:00 wyruszyć na łowy...
Wszystko byłoby w porządku ale jakimś cudem o naszych planach dowiedzieli się miejscowi. Dochodząc do "naszego" przyszłego łowiska zauważyliśmy już trzy łodzie rybaków bezczelnie odławiających nasze ryby... szło im mniej więcej z prędkością około jedna rybka na pięć minut, patroszyli na bieżąco, wyrzucając odpadki do wody, co zapewne powodowało, że ryby z całej zatoki ustawiały się w kolejce przy ich łodziach. Pozostałe dwie łodzie pływały po zatoce a rybacy opróżniali podwodne pułapki (pewnie ten croforumowicz, co kradł te ryby i chwalił się tym publicznie, akurat był na wczasach w innym turnusie
)
Nie daliśmy nic po sobie poznać i twardo zajęliśmy stanowiska na brzegu...
Ja właściwie to podpatrywałem, jak montuje się zestaw do łowienia gruntowego, bo nigdy w życiu nie łowiłem a Robert to już z niejednego stawu łowił (może tutaj dopisze czy więcej niż z trzech
) w każdym razie był moim autorytetem i guru w tej dziedzinie... Co to było za przeżycie, pierwszy raz zarzucona przynęta... żyłka nie poplątała się lecz poszła w daleką przestrzeń... musiałem uważać, żeby nie trafić w łowiących na łodziach rybaków. Zaczęło się delikatne przeciąganie ciężarka i przynęty po dnie... kręcę kołowrotkiem powoli, potem szybciej i szybciej... dziwię się, że tak daleko udało mi się wyrzucić zestaw... po kilku minutach kręcenia kołowrotkiem Robert stwierdził, że musiałem dorzucić do drugiego brzegu morza... ale niestety po sprawdzeniu okazało się, że mój nigdy nie używany kołowrotek miał zbyt słabe napięcie i kręcił szpulą bez zwijania żyłki... po zwinięciu żyłka była tak poskręcana, że musiałem odciąć jej pierwszy odcinek
Kolejne zarzucenia i brania były prawie w porządku... piszę "prawie", bo niestety nie było brań... albo faktycznie ci Chorwaci zaczarowali nam ryby albo nie smakowała im nasza kukurydza... Niezrażeni tym postanowiliśmy zaskoczyć nasze przyszłe zdobycze zmianą metody połowu - przy pomocy spławików. Przezbroiliśmy błyskawicznie nasze wędki, no prawie błyskawicznie bo mnie zajęło to pewnie około 15 minut gdyż musiałem podpatrzyć u fachowca co w jakiej kolejności i odległościach powinno być przywiązane... Z nowymi siłami zaczęliśmy walczyć z niewidocznym wrogiem... starając się zarzucić jak najdalej nasze spławiki... i nie zahaczyć żyłki o zwisające nad plażą gałęzie pinii.
Teraz mogliśmy zaobserwować to, że rybki nie są jakoś zainteresowane przynętą, bo za każdym razem kukurydza wracała nienaruszona (poprzednio zostawała zapewne pomiędzy kamieniami i w trawie na dnie)
Po około dwóch godzinach podjęliśmy decyzję o wycofaniu się na z góry upatrzone pozycje przy namiotach, bo byliśmy już nieco głodni i trzeba było pomyśleć o śniadaniu. Oczywiście to nie było poddanie się, tylko zbieranie doświadczeń, a w końcu umówiliśmy się na następny połów...
Pozdrawiam
Józek
P.S. Może Robert pamięta jeszcze co działo się na kolejnym połowie wytypowanym dla zmylenia rybaków w zupełnie innej części zatoki...
Być może zachowały się jeszcze u niego jakieś dowody pozyskanych zdobyczy...