Rozpoczęliśmy więc konsumpcję..
Początkowo towarzystwo nastawione do raków bardzo "agresywnie",jednak już po chwili zapał zdecydowanie osłabł.
Zjadło to to po jednym,raptem może dwa i...dosyć!
Chyba nie smakuje.
A w ogóle to jak się do tego zabrać?
Tego się chyba nie je ( głowa),tego też nie (szczypce),zostaje więc....
Tak. W końcu wpadliśmy na to,że to raków trzeba się po prostu zabrać od "dupy strony"!
Ponieważ jak juz wspomniałem powyżej ekipa dosyć mocno zdegustowana tym"niebem w gębie" na polu boju zostaliśmy ja i kumpel! W sumie 2 sztuki, a przeciwko nam 3 kg raków!
No,ale co? Nie poradzimy?? Oczywiście,żeporadzimy!!!
No,więc ."walczymy"!
Po mnie więcej pół godzinie na talerzach przyniesionych przez Rambo została totalna demola!
Powiem Wam tak....
Nigdy wcześniej nie jadałem raków,miałem więc żadne wyobrażenie w tym temacie Ponieważ jednorazowo "wciągłem" ich prawie 1,5 kg moje rozeznanie w tym przedmiocie uległo znacznej poprawie..
Jak już mówiłem wcześniej- może to kwestia ich przygotowania (zalewy),a może czegoś zupełnie innego,ale osobiście niespecjalnie przypadły mi one do gustu.
Absolutnie należy spróbować,ale podniecać się (wg mnie oczywiście) nie ma zupełnie czym..
"Efektem" ubocznym tej kolacji było to,że potem przez dwa miesiące wszędzie "czułem" raki!!
Frytki- śmierdzą rakami,schabowy- śmierdzi rakami.
Dobrze,że przeszło ,bo już zaczynałem się powoli rozglądać za jakimś specjalistą!
A może to nie wina raków,tylko...Rambo???
Coś na wzór egipskiej "zemsty faraona"??
Chcecie to żryjcie,ale efekty będziecie odczuwali dłuuuuuuuugo???
Może znowu czegoś dosypał??? Co prawda ich konsumpcja nie wpłynęła na mój "układ jezdny" w taki sposób jak wino z "cudowną" wodą,ale...
Może to po prostu inny rodzaj "trutki"?? Nie wiem...