napisał(a) zabekrafal » 01.03.2018 19:51
Nie wiem czy do końca w temacie ale w zeszłym roku doświadczyłem jak wytrzymać ponad 60 godzin śpiąc max 1.5h
Wyjazd zaplanowany na 11,08 sierpnia (piątek)na godzinę 18. Jedziemy z rodziną kuzyna na Ciovo do Slatine.W czwartek już mamy wszystko przygotowane, winiety, paliwo w baku,prawie wszystko spakowane, już żyjemy pierwszym wyjazdem do Cro.
No i wieczorkiem w czwartek około 22 piwko na tarasie ze znajomymi. No i nagle z ulicy pisk hamulców, uderzenie i skowyt psa. Pierwsza myśl chyba kogoś potrącało jak szedł psem ( tak zginęła nasza sąsiadka na przejściu kilka lat temu) Nagle olśnienie gdzie nasz pies. I sprint na ulice. Jak zobaczyłem otwartą furtkę to już wszystko wiedziałem( tego wieczoru dość mocno wiało i ktoś musiał furtki nie domknąć. Widzę dostawczaka, a po chodniku kuśtyka nasz pies okropne wyjąć. Od razu go na ręce ( co nie było proste, prawie 40kg) Krótka rozmowa z kierowcą czy coś mu się stało , ale na szczęście nic, był bardzo przejęty naszym psem (chciał nas nawet zawieść do lecznicy, było widać ,że miłośnik zwierząt) Szybko do samochodu (żona nic nie piła bo rano do pracy) i do całodobowej lecznicy. No i czekamy na diagnozę . Przednia łapa złamana i tylna łapa złamana, po przekątnej. Na szczęście organy wewnętrzne ok i na drugi dzień operacja. Pies dostał w lecznicy a my do domu. No i niestety ja już miałem po nocce. Tak niestety mam , że zawszę denerwuje się przed dalekim wyjazdem a co dopiero teraz. Drzemło mi się po 6 , ale o 7 już budzik . I tyle ze spania. Cały dzień biegania, załatwiania, kupno specjalnej klatki dla psa by nie mógł się przemieszczać i dzień zleciał. Międzyczasie poinformowałem kuzyna,że wyjazd o 18 nie da rady najwcześniej o 21, bo psa mogłem odebrać dopiero po 19.
Godzina 20 , pies w domciu, opiekun dla niego już też ( chwała szwagrowi , że zgodził się z nim zostać w tym stanie. Szwagier był już ugadany do opieki, ale do zdrowego psa a nie do kaleki. Ale powiedział ,że mamy jechać i niczym się nie martwić. Więc ok , czekam na kuzyna.
Godzina po 21 nie ma go, to dzwonie. Mówi,że już wyjeżdżają, tylko jeszcze czegoś szukają i już idą do auta.Ok, czekamy. Po 22 dzwonię , a on mi mówi , że nie może znaleźć naklejki homologacyjnej z nr rej na szybę. Auto ponad rok a on teraz naklejki szuka. ( tutaj proszę o nie wieszaniu psów na kuzynie, jak można takie rzeczy na ostatnią chwilę zostawiać, bo jemu się już się dość oberwało) Czyli dalej czekamy. Leże w łóżku i mam już czarne myśli, chyba to są jakieś znaki ,że nie mamy dzisiaj wyjeżdżać. Po 23 mówię żonie, że to nie ma sensu i przekładamy wyjazd na 6 rano. Dzwonie do kuzyna z tą informacją , a on mi mówi ,że naklejka się znalazła, już przyklejona i wsiadają do samochodu.
No to ruszamy. Szykuję się druga noc bez snu. Jechaliśmy przez Słowację i Węgry.
Gdzieś w połowie Słowacji około chyba 2 , kuzyn dzwoni ,żebyśmy gdzieś zjechali , bo musi się zdrzemnąć. Ok może i ja się zdrzemnę.
Zjeżdżamy gdzieś na jakiegoś MOP-a , gdzie nie ma żywej duszy i próbuję zasnąć. Po ok. 45 min rzucania się i próbie zaśnięcia, zaczynia ostro wiać, po chwili deszcz, pioruny i najgorsze, grad. Zaczyna tak walić po aucie , że już wiem, że to koniec podróży do Cro, bo zaraz porozwala nam szyby. Armagedon trwał może z pół godziny, ale ocaleliśmy bez szkód. No i decyzja jedziemy dalej. Nici ze spania. No i tak przez resztę Słowacji i Węgry cały czas za kołkiem. Minęła kolejna noc a ja dalej bez snu. Przejazd przez kawałek Słowenii i dalej już przez Cro. Przez Zagrzebiem się zaczęło , deszcz i korki. Ale trudno przebijamy się dalej. Za Karlovac pogoda się zaczyna klarować ale i tak duży ruch na autostradzie.
No i w końcu czuję ,że to już niestety koniec moich możliwości. Drapanie się , ziewanie bez końca powieki same opadają. . Zjazd na najbliższy parking i żona siada za kółkiem. Prawię całą Słowację i Węgry przespała , więc jest monter. U kuzyna też zmiana. Chwila odpoczynku i dalej w drogę. Ale niestety ja w aucie nie umiem zasnąć i choć na fotelu pasażera to gały dalej otwarte,. Ale sam fakt ,że już nie prowadzę daje dużo wytchnienia. Ale zdążył się cud, powieki opadły i odjechałem. Tylko co z tego jak, trwało to z pół godzinki bo niestety moje pociechy zaczęły się zachwycać tunelem Sveti Rok. A ja niestety go przespałem, a tak chciałem go zobaczyć. No i znowu oczy szeroko otwarte. W okolicach Szybenik zjazd na parking i znowu ja za kółko. No i tak do samej kwatery. Po przyjeździe meldunek i szybki wypad po jakieś piwko. Dwa Karlovacko i do łóżeczka. Nie przypominam sobie kiedy tak szybko zasnąłem. Żona śmiała się ,że już chyba zasnąłem pod prysznicem i lunatykując przemieściłem się do łóżka, bo tak wyglądałem.
Ale podsumowując , wyjazd udany, pogoda super, a co najważniejsze piesek cały i zdrowy biega przed domem. Teraz już wiem ,że na tydzień przed tegorocznym wyjazdem do CRO spacery tylko na smyczy. Zero swobodnego biegania przed domem.
A wracając do głównego wątku.
Każdy , powinien starać się poznać swój organizm i wiedzieć kiedy powiedzieć dość. Niestety, wielu już poległo na tym , iż byli przekonani, że dadzą radę i na 10 km przed celem dachowali w rowie ze skutkiem śmiertelnym.
Wszystkie takie dopalacze jak energetyki dają tylko pozorne odczucie ,że jest ok.
Wszystkim życzę tyle udanych wyjazdów do CRO co powrotów.
Ostatnio edytowano 01.03.2018 20:06 przez
zabekrafal, łącznie edytowano 1 raz