Witam miły memu sercu temat! Zacznę od tego, iż całe życie jeżdżę Fiatami i złego słowa na nie dać nie pozwolę, a dobrego imienia wyrobów koncernu z Turynu będę bronił jak niepodległości
No to po początkowej mowie pochwalnej do rzeczy; "mój pierwszy raz" do Cro popełniłem Cinquecento Sporting w kolorze żółtym, a jakże. Zgodnie z zasadą, że wszystko co pierwsze jest najlepsze, do dziś twierdzę, że tamte wakacje były best of the best, we wszystkich aspektach. Chociażby droga; śmigaliśmy starą 1-ką przez Knin, Sinj i całą resztę do Kleku, bo autobany wtedy jeszcze ni hu,hu. Widoki takie, że dech w klacie zapiera, kto jechał ten wie. Następne "razy" to już Punto II po lifcie, czyli ten z dużymi światłami z przodu. A łoński rok to już wypaśne funkel nówka Bravo. Największa przygoda związana jest ze wspomnianym Punto-maszyna jak po zbóju-motor 1,4l 90KM, mówię wam szatan. Gorący czasami, bo bez klimy, ale dało się żyć. No więc tak: stoimy w koszmarnym korku przed Sveti Rok, gorąc z nieba się leje, załoga (czyli ja+moja lepsza połowa+2-je potomstwa) na pokładzie prosi o łagodny wymiar kary, a tu gdzieś z przodu coś zaczyna wściekle piszczeć. No to mówię do żony, że to chyba u nas coś z silnikiem, a ona, że to nie my tylko na pewno ci obok. Wychodzę z auta słucham, no kurde to nasz. Adrenalina w górę, podobnie jak ciśnienie i pytanie co to jest i co teraz!?
Daję znać znajomemu przez walkie talkie, że mam problem z autem i zjeżdżam na awaryjny pas, tutaj jak każdy rasowy facet podnoszę maskę w górę i patrzę jak szpak w p...ę na ten silnik i nie wiem co dalej (piszczeć oczywiście przestało). W aucie panika co teraz, ja też nie mam pomysłu na życie, obok nas leniwie przesuwa się rzeka aut, z naszej strony ludzie mają nosy poprzyklejane do szyb, a w oczach napis "dobrze, że to nie my". Po jakimś czasie zrównuje się z nami Punto na poznańskich tablicach (tyle pamiętam), a z środka pada pytanie co się dzieje, pokrótce opowiadam, na to mój anioł z Pyrlandii zatrzymuje się przede mną i dokonuje obdukcji silnika w moim Punciorze. Co się okazuje: mój poznański wybawiciel mówi, że pada mi wentylator w chłodnicy i to w sumie nic takiego, tylko dobrze byłoby jechać tak, żeby się ten wentylator nie załączał. Na moją wątpliwość, "skund on to wi" odpowiada, że pracuje w serwisie Fiata i ma tu nawet parę części, no ale wentylatora to akurat nie
No i git, mój poznański anioł odjeżdża, a ja kombinuję jak zrobić, żeby jechać mając przed oczyma ten gigantyczny korek, co tam, najwyżej skasuję mandat; włączam awaryjne i cisnę awaryjnym pasem aż do parkingu przed tunelem. Dobra, tylko co dalej, w tunelu to awaryjnego pasa nie ma, szybka narada ze znajomym przez radio i ustalamy, że on jedzie, sprawdza sytuację w tunelu (czy jest korek, czy się jedzie, jak się jedzie-to jak szybko itp.) i z drugiej strony posyła mi sms-a z informacjami. Info jest takie, że się jedzie, niezbyt szybko ale jednak, no to w imię boże jadę. Wpierw muszę wybłagać, żeby mnie ktoś wpuścił przed siebie, dobra jadę-teraz jak zrobić, żeby się silnik jak najmniej grzał. No to ogrzewanie na full, szyby w dół żeby się w środku nie ugotować i wjeżdżamy do tunelu. ABSTRAKCJA-jazda w tunelu z otwartymi szybami i włączonym gorącym nawiewem, dzisiaj jak to wspominam to mam nerwowe tiki
Udało się jesteśmy po drugiej stronie, auto jedzie, nic nie piszczy, oprócz tego, że z gorąca można wyzionąć ducha (nu ale w końcu to Kroacyjo, a że z orzewaniem w aucie to szczegół:D) nic się nie dzieje. Teraz jeszcze chwila i jesteśmy na miejscu w Povljanie. Fajnie, ale trzeba jakoś wrócić do domu, a dobrze by było nie mieć przygód w trasie, więc po kilku dnich wypoczynku uderzam do szefowej z agencji turystycznej, gdzie wynajmowaliśmy apartamenty pani Beaty z problemem. Ona na to, że jedzie do Zadaru, tam jest ASO Fiata to i zasięgnie języka, ile by kosztowała naprawa tego wentylatora. Tak, macie rację, autoryzowane serwisy na całym świecie są takie same; zaproponowali wymianę wentylatora na nowy za, o ile pamiętam ok. 100 euro. Myślę nie majątek, ale sprawdzę za ile takie coś zrobiliby w ASO w ojczyźnie, jak pomyślałem tak zrobiłem i posłałem kuzyna do Euromotu, żeby się wywiedział o kosztach wymiany rzeczonego wentylatora. Info od kuzyna było takie, że koszt w Polsce jest praktycznie taki sam jak w Cro, więc mając świadomość, że mnie Chorwaci nie skasują jak za zboże, rad nie rad myślę, trza się kopnąć do Zadaru. A że właściciel naszych apartamentów-Predrag, miał w Povljanie sklep, takie typowe mlyko, szkło i byle co, to uderzałem do niego po to co jest absolutnie potrzebne do życia w Cro, czyli Karlovacko, więc pewnej wizyty w sklepie opowiadam Predragowi o moich kłopotach z autem. Na to on, że ma znajomego mechanika i co to za problem, żeby rzucił na moje Punto fachowym okiem i jak chcę to możemy jechać już. Pora była wczesnoporanna, familija jeszcze z pewnością pokotem leży, więc decyzja jest oczywista-jedziemy, Predrag na to, że poprowadzi auto, żebym nie pobłądził. Myślę sobie tylko, żeby to nie było jakieś kowalstwo artystyczne typu Drażen i syn, no ale nic jedziemy, po jakimś czasie "mój" Predrag skręca w boczną drogę, przy czym droga jest określeniem mocno na wyrost. Wjeżdżamy na podwórko, patrzę stoi Stilo, myślę nie jest tak źle, podjeżdżamy pod uchylone drzwi warsztatu. Wysiadamy, Predrag woła swojego znajomka, a ja w tym czasie zapuszczam żurawia do środka, poza nieporządkiem wnętrze jak w dobrym warsztacie podnośnik kolumnowy, zakrętak pneumatyczny itp. Zjawia się się Chorwat mechanik i po krótkiej rozmowie z moim Chorwatem zabiera się do roboty, czyli odłączania tego wentylatora. Zebrałem się w sobie i w swoim narzeczu niemiecko-angielsko-chorwacko-polskim z przewagą polskiego klaruję gościowi że: men, momment, nał teraz koniecznie trzeba endżajn started end łejt funf minyts i będzie nois is wentylator ROZUMIESZ??? Wątpię czy zrozumiał, więc zapalam auto, częstuje Chorwatów papierosem, palimy a po pewnym czasie włącza się wentylator ze swoim wściekłym piszczeniem. Na to Chorwat mechanik rzuca okiem na silnik i stwierdza OKEJ, idzie do warsztatu, patrzę a on wraca z młotkiem. Autentycznie. No to teraz będzie masakra-patrzę z przerażeniem co on będzie robił, a gościu zaczyna leciutko pukać w obudowę silniczka napędzającego wentylator, a hałas jest coraz mniejszy, jeszcze raz wraca do warsztatu i niesie taką małą chyba olejarkę, zapodaje coś pod tę obudowę i HAŁAS USTAJE!!! ALLELUJA!!! Chorwat mechanik pyta jeszcze ile mam do domu kilometrów, mówię że koło tysiąca, na to on, że mam spokojnie wracać i o nic się nie martwić. Pytam Predraga ile jestem winien za przysługę, na to on mówi że Chorwat mechanik to jego kuzyn i nema problema. Pytam jeszcze Predraga w czym był problem, no to on pyta Chorwata-kuzyna, który stwierdza, że lożaj defekt. Tylko co ten lożaj-po konwersacji z nazwami SKF, BEARINGS doszliśmy do porozumienia, że chodzi o łożysko. Jak dobrze przypuszczacie wszystkie zakupy do końca mojego pobytu robiłem tylko u Predraga. Z wakacji wróciliśmy już bez przygód, a wentylator służył jeszcze przez długi, długi czas. To tyle w temacie Fiat Punto i Cro.