Chatka Malucha znajduje się w lekkiej dziczy na terenach dawnej wsi
Ropianka (Ропянка). Z zewnątrz prezentuje się standardowo.
Jak już jednak wspominałem - jest to chatka absolutnie bezalkoholowa. "Wiadomo, Warszawa" - jak powtarzano w innych miejscach. Pić nie można nie tylko w środku ale i na zewnątrz, a nawet przebywać w "stanie wskazującym". To bardzo szerokie pojęcie, sprawiające iż nawet osoba która w pobliskiej wiosce skoczyłaby na piwo może być "wskazująca".
A my jesteśmy przemoczeni. Aż by się prosiło łyknąć coś z procentami, bo piec w kuchni nie daje tyle ciepła ile powinien. Rzeczy też przy nim nie przeschły aż do rana... W głównej sali panuje dość duży burdel. Nigdy mi w takich miejscach nie przeszkadzał, ale skoro muszę przenosić jakieś sprzęty w którym od kilku dni kisi się sałatka żeby zrobić sobie ciut miejsca na własny posiłek to jest już lekkie przegięcie. To chyba efekt tego, że od wielu dni nie zaglądał tam żaden turysta, co mnie nie dziwi.
Generalnie chyba niektórym klubom chatkowym czy studenckim lekko poodbijało, o czym świadczy choćby opasła "instrukcja obsługi chatki" dostępna w sieci. Jeśli jednak ktoś jest chętny to zapraszają oni młodych studentów na wielodniowy rajd górski który "zgodnie z dobrą tradycją jest całkowicie bezalkoholowy". Dobrze, że u mnie byli normalni studenci
Pozytywną ciekawostką są pozostałości po dawnym wydobyciu surowców - dziura z ropą i zapalony gaz prosto z ziemi.
Z chatki wydostaliśmy się grzęzawiskiem czyli szlakiem chatkowym. Tym razem pola na których się wczoraj gubiliśmy nie wyglądają tak strasznie.
Ponownie schodzimy do
Olchowca gdzie robimy krótki postój.
Na rogatkach przyczepia się do nas piesek. Po prostu zaczął iść razem z nami. Myśleliśmy, że szybko odpuści, lecz ten nieubłaganie biegł do przodu, a nawet jeśli znikał to już po chwili wyskakiwał z krzaków i sprawdzał, czy się nie zgubiliśmy
Szlak żółty (razem z konnym i rowerowym, choć te to raczej teoretycznie tylko istnieją) prowadzi częściowo przez teren Magurskiego Parku Narodowego. Wychodząc już z parku przeczytaliśmy informację, że za wstęp należy uiścić opłatę poprzez smsa... A jak ktoś nie ma komórki? W końcu jej posiadanie nie jest obowiązkowe. Pomijam fakt, że w całej okolicy w ogóle nie było zasięgu
Można też dyskutować za co właściwie płacimy... trasa prowadzi w 90% przez las. W większości to błoto i krzaczory. Do przejścia dwa brody, w tym jeden udało się przekroczyć w butach. Oznakowanie terenowe średnie.
Są tu jedynie dwa miejsca wyróżniające się - tereny dawnych wsi z których nie zostało nic. To
Wilsznia (Вильшня, 1977-81 Olszanka) i
Smereczne (Смеречне, w latach 1977-1981 Świerkowa). Zastanawiam się po kiego grzyba władze polonizowały nazwy w latach 70., skoro i tak już tutaj nikt dawno nie mieszkał!
Mieszkańcy Wilszni w czasie schizmy tylawskiej w całości przeszli na prawosławie. Po wojnie dobrowolnie przenieśli się na Ukrainę - po przejściu frontu nie mieli bowiem do czego wracać. W Smerecznym było podobnie. Tam gdzie kiedyś stały domy znajduje się dziś rozległa polana.
Na polanie mijamy jedyną trójkę turystów - ojca z córkami. Pociesza nas, że dalszy szlak poza błotem jest w niezłym stanie. My pocieszamy go, że czeka go mycie stóp w rzeczce
Mijamy też znak na chatkę Malucha - to dawna droga dojściowa przez las; "dziś jej nie utrzymujemy". Biorąc pod uwagę jak wyglądała ścieżka "utrzymywana" to nawet sobie nie wyobrażam co czeka wędrowca tutaj
Jedyną mijaną konstrukcją jest kapliczko-wieża upamiętniająca powrót do prawosławia i mieszkańców dawnej wsi.
Robimy sobie przy niej postój. Pies także siada koło nas. Nie powinniśmy tego robić, ale zrobiło nam się go żal - dostał kawałek kiełbasy i mizianie.
Dalej idzie się już szybko i wreszcie widać dach dawnej cerkwi, a dziś kościoła w
Tylawie (Тилява). W miejscu gdzie zapoczątkowano schizmę wyznawców prawosławia już prawie dziś nie ma.
Po dojściu do drogi pies rusza w swoją stronę - chyba jest u siebie. My natomiast idziemy na przystanek skąd po paru minutach busik dowozi nas do
Trzciany (Терстяна). Według mapy istnieć tam miał bar i sklep - połączono to w jedno: baro-sklep
Spędzamy tam trochę czasu jedząc i pijąc. Dosiada się wąsaty miejscowy - Janek bodajże. Gawędzimy dość długo, bo ciągle ma jakieś "ostatnie piwo" do wypicia
Ogólnie to jest jednak sympatycznie. Mniej sympatyczna jest pogoda - na dziś zapowiadali już słońce, ale tego było może z pół godziny rano... Przynajmniej nie pada.
Przez rzekę wchodzimy do
Zawadki Rymanowskiej (Завадка Риманівська). Miejscowość to interesująca, ponieważ zachowało się w niej sporo starych chałup z drewna. To efekt wprowadzonego w 1979 roku zakazu stawiania nowych domów z powodu planu budowy tutaj zapory na Jasiółce. Lata minęły i do niczego nie doszło, ale plany ponoć nadal istnieją. Mam nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie...
(Zdjęcia z kolejnych dni)
W Zawadce funkcjonuje
chatka studencka SKPB Lublin. Mieści się w chyży łemkowskiej która przetrwała zawirowania dziejowe.
Miejsce sympatyczne bez dziwnych zakazów i nakazów, ciepłe (wszystkie ciuchy wyschły). Jest dość tłoczno gdyż zjawiła się grupa kursantów SKPB Kraków, którą spotkaliśmy częściowo wiosną nad Wierchomlą.
Wieczorem trwa integracja