Ścieżka prowadzi w górę - to dość męcząca cecha tej trasy, że co chwilę musimy gramolić się do góry, po czym dokładnie tyle samo trzeba zaraz zejść.
Bardziej namacalną przeszkodą są wspomniane strumienie - po wersji na boso próbujemy je przeskakiwać...
...lub przebiegać sprintem
Andrzejowi zazwyczaj się udaje, a mnie połowicznie, tzn. moczę tylko jednego buta
Przechodzimy miejsce, gdzie kiedyś istniał przysiółek
Tworylczyk - ponoć widać jeszcze jakieś piwnice, lecz my nie potrafimy ich dojrzeć wśród krzaków.
I po raz kolejny jesteśmy przy Sanie z widokiem na "ukraińską" stronę.
Po ostatniej zdradliwej przeszkodzie wodnej mijamy resztki pałacu spalonego przez banderowców w 1945 roku - to granica wsi
Krywe (Криве, do 2005 oficjalnie Krzywe).
Trafiamy na dawno nie widziane oznaki cywilizacji - przewróconą tablicę informacyjną oraz znaki ścieżki dydaktycznej, która prowadzi piękną trasą przez wzgórze z widokami na okolice.
Krywe też podzielono po wojnie granicą, a mieszkańców usiłowano wywieźć do ZSRR. Ponieważ jednak ukrywali się w lesie, to zdołano złapać jedynie 16 rodzin. Polacy byli skuteczniejsi - rok później ponad 300 osób wywieźli w okolice Szczecinka, a domy spalili.
Za PRL-u prowadzono tu wypas bydła, powstał też Ośrodek Pracy Więźniów, którzy zajmowali się pasaniem zwierząt. W 1971 roku zamieszkało tutaj dwóch jedynych oficjalnych mieszkańców - państwo Majsterek, którzy prowadzili m. in. agroturystykę. Niestety, w ubiegłym roku pani Majsterek zginęła w wypadku samochodowym i Krywe ma dziś tylko jednego stałego mieszkańca, co czyni je być może najmniejszą zamieszkałą wsią Polski.
Przez jakiś czas funkcjonowało w Krywem schronisko Akademii Medycznej z Lublina, które... nie było schroniskiem i nie udzielało noclegów
(fot. Eco)
Na środku wzgórza stoją mury cerkwi św. Paraskiewy z 1842 roku. Nie zniszczyło jej LWP, za to zniszczyli mieszkańcy Wołkowyji, którzy po rabunku podłożyli ogień w celu zatarcia śladów. Mimo wszystko są to najlepiej zachowane ruiny cerkwi w Bieszczadach, w ostatnich latach zabezpieczone dodatkowo przez gminę.
Pamiętając jakie dziś święto i to, że przy cerkwi działało kiedyś bractwo trzeźwości, robimy sobie popołudniowy postój
Widoki na ciszę bezcenne...
Znowu musimy zejść, a potem wejść wzdłuż łąk i dawnej, zarośniętej dziś drogi.
Zostawiamy szlak edukacyjny i kolejne zejście wykonujemy po krótszej, słabo widocznej ścieżce przez las. W dole nie bardzo wiemy którędy dalej, widzimy zaś dziwną, drewnianą konstrukcję mieszkalną - ni to barak, ni to domek. Obchodzimy ją i wtedy pojawia się pierwszy człowiek od opuszczenia Terki, będący jednym z wcieleń Jędrka Połoniny, który kieruje nas do dość mało stabilnego mostku
.
Hulskie (Гільське, 1977-1981 Stanisławów) też już nie istnieje. Dawnych mieszkańców przeważnie eksportowano do Sowietów, a potem wieś spaliła UPA w ramach "akcji żniwnej", by nie mogli tutaj się osiedlić polscy koloniści. Zostały ruiny cerkwi św. Paraskiewy, ledwo stojąca dzwonnica i resztki cmentarza.
Został nam jeszcze ostatni odcinek do przejścia - bardzo już męcząca droga gruntowa z resztkami asfaltu kręcąca się w kierunku Zatwarnicy. Tradycyjnie już musimy dawać czadu pod górę, aby od połowy mocno schodzić w kierunku poziomu morza...
Zatwarnicę znam z listopadowego wyjazdu, lecz tym razem wkraczamy do niej z innej strony. Cel jednak pozostaje ten sam - żółty sklepik w centrum.
Zamknięto go ponad godzinę temu, lecz nasi znajomi kupili wcześniej napoje turysty z pianką i schowali za tablicą
Z ulgą zrzucamy plecaki i ściągamy buty... odcinek był ciężki - dużo wchodzenia i schodzenia, wieczne błoto, wszystko mokre, liczne strumienie, czasem szukanie właściwej drogi. Warto jednak było
Dzikie Bieszczady istnieją nadal, trzeba ich tylko poszukać
Według pierwotnych planów mieliśmy łapać stopa na Wetlinę i dalej na Cisną - na szczęście jednak nie musimy tego robić, bo aut tyle co kot napłakał: przyjadą po nas znajomi od Leżajska
Na ich spotkanie ruszamy do
Sękowca, przekraczamy więc dawną granicę na Sanie...
...i tylko zostaje poczekać.
Na koniec zaś serwujemy sobie mały przysmak