Mija nas sporo aut kierujących się w kierunku dziczy. Po co? Okazuje się, że pasażerowie korzystają z chłodu Wisłoka - schodzą do rzeki w wybranych miejscach, inni opalają się w legalnym miejscu do biwakowania.
Tym razem nikt już nas nie chciał podwieźć, a z nieba leje się żar...
Asfalt dawno się skończył, mijamy otwartą bramkę z zakazem wjazdu (umieszczonym po lewej stronie, więc mogą z nim naskoczyć...).
Podchodzimy pod górę, a z drugiej strony okazuje się, że poszliśmy za daleko; gdzieś w tym miejscu miał być bród, jednak właśnie przed górką. Musimy się cofnąć.
Przejście przez Wisłok faktycznie jest, kilka rodzin tutaj wypoczywa.
Inez ma sandały, więc ciśnie szybko do przodu, ja klnę ocierając stopy o kamienie. Po wyjściu na drugi brzeg okazuje się, że znów musimy pewien odcinek pokonać wodą. Kur...a.
Na plaży robimy popas. Ładna okolica, a ściany na pewno zainteresowałyby geologów.
Trzeci bród jest kilkaset metrów dalej na krańcach nieistniejącej wsi Wernejówka (Вернеївка).
Z bliskiej odległości dochodzi muzyka - ktoś wjechał sobie terenówką na kamienną wysepkę i urządził ognisko. Podejrzewam, że do sklepu też wjeżdża wozem, bo po co nogi?
Rzeka się od nas oddala, podobnie jak las. Wędrujemy błotnistą drogą wzdłuż łąk pełnych kwiatów.
Na mapie zaznaczone są kolejne cieki wodne, które mieliśmy przekraczać, lecz te można było przebyć bez zdejmowania butów.
Okaleczona kapliczka (krzyż?) to samotna pamiątka po dawnych mieszkańcach.
Spotykamy kilkunastoosobową grupę turystów idących z naprzeciwka - jedynych tego dnia. Wkrótce potem dochodzimy do rozwidlenia, gdzie kiedyś stykały się granice wsi Surowica (Суровиця) i
Polan Surowicznych (Поляни Суровичні). To druga była ludną wsią z ponad tysiącem mieszkańców, niemal wyłącznie Łemków.
Miałem napisać, że od 1946 roku słychać tu tylko wiatr, ale bym skłamał - dziś zagłuszają go hałasy pił i ciężkiego sprzętu. Ciężko się już gdziekolwiek ruszyć w Polsce, aby nie trafić na masowe wycinki; co krok widać piramidy z drzew, stoją ciężarówki i traktory, rozjeżdżone drogi zamienione w bagniska... do tego jeszcze jakiś kretyn jeździ z dzieckiem tam i z powrotem na crossie.
Polany wyróżniają się od większości opuszczonych wsi, gdyż coś po Rusinach przetrwało - w tym przypadku jest to dwukondygnacyjna kamienna dzwonnica z 1730 lub 1820 roku. Do niedawna ruina, od kilku lat społecznie remontowana, planowane jest nakrycie jej cebulastym dachem, jaki kiedyś posiadała.
Przy dzwonnicy znajduje się zarośnięte cerkwisko oraz częściowo wykoszony cmentarz parafialny z kilkoma nagrobkami.
Innym znanym obiektem jest Chałupa Elektryków prowadzona pierwotnie przez Politechnikę Warszawską. Początkowo chciałem w niej spać, ale przekonano mnie, że są fajniejsze miejsca.
Chatka rok temu przeszła remont elewacji i dziś wygląda jak nowa, a ściany świecą się jak psu jajca.
Gdybym nie znał jej historii, to pomyślałbym, że to świeżo postawiony budynek.
W środku pusto, jest tylko chatkowa, którą Inez poznała rok temu. Podobno w ogóle tłumów turystów w lipcu nie widziano, ale wcale się nie dziwię przy ich urzędowej abstynencji
.
Trochę czasu spędzamy w chłodnych wnętrzach na pogaduszkach, a ja fotografuję okolice okupowane przez różne groźne stworzenia.
Innym sposobem dotarcia do Polan (zamiast wzdłuż Wisłoka) jest tzw. szlak kurierski, który prowadzi od Rymanowa, nad południowymi krańcami Wisłoczka. Tam jednak trzeba się wspiąć na dwa szczyty, w dodatku prawie cały czas biegnie lasem.
Chatkowa sugeruje, abyśmy szli dalej drogą (nawet nie szlakiem) konną. Kręci ona przez pastwiska, bywa dość zarośnięta i błotnista, ale ponoć jest przyjemnie. Nie daję się skusić i obieramy trasę asfaltem: nudną, monotonną, ale w miarę szybką.
Dochodzimy nią do drogi wojewódzkiej Komańcza - Tylawa. Ustalono tutaj jedno z wielu w okolicy "miejsc postoju"- są ławeczki, czasem wiata, miejsce na ognisko. Brak wychodka, a potem się dziwią, iż lasy zasyfione...
Pogoda trochę się psuje.
Liczymy na to, iż na wojewódzkiej złapiemy jakiegoś stopa. Początkowo nic nie jedzie, potem nikt nie wyraża ochoty na podwózkę, więc osiągamy
Wolę Niżną (Воля Нижня). W oddali widzimy, że właśnie uciekł nam ostatni busik...
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło: mogę sfotografować pomnik WOPistów.
Następnie kaplica unicka z początku XX wieku, która nie została przejęta przez rzymskich katolików, więc niszczeje i dawno jej się nie używa.
Zaraz potem przy przystanku autobusowym udaje się złapać stopa, który podwozi nas do Jaślisk
.