Zostajemy w Beskidach, ale zmieniamy jest ze Wschodnich na Zachodnie i zachodzimy do Rep. Czeskiej Pod koniec 2014 roku wpadłem na pomysł, aby wyciągnąć w góry tatę - kiedyś coś tam chodziliśmy, ale potem nastąpiła długa przerwa (tata dalej wędrował, ale głównie w towarzystwie mamy).
Mam blisko do czeskich Beskidów (zarówno Śląskiego jak i Śląsko-Morawskiego), więc postanowiliśmy zacząć penetrować właśnie je - mnie już nieco znane, ojcu praktycznie w ogóle. Od tego czasu uskuteczniliśmy ponad 10 wycieczek i coraz trudniej znaleźć szlak, który byłby dla nas całkowicie dziewiczy
Poniżej relacja z października ubiegłego roku.
-------
Prognozy wskazywały na niezłą pogodę, co w październiku wcale nie było normą.
Samochodem docieramy do osady Visalaje, administracyjnie części Krásnej. Na płatnym parkingu znajdującym się w końcu doliny sporo samochodów, jakieś autokary - słowem, pusto nie ma. Dominują wycieczki rodzinne, grupowe, z dziećmi, rodzice targają ze sobą różne zabawki i pojazdy.
Tłum jednak urywa się już po kilkuset metrach, gdzie na skrzyżowaniu Ježánky wszyscy cisną szlakiem w górę. A my, dla odmiany, w dół
Wkrótce od następnego rozcestníka też będziemy się spokojnie wspinać. Na polance mijamy samotne gospodarstwo, gdzie mieszka facet jako żywo przypominającego Ducha Gór ze swoimi długimi siwymi włosami i zarostem.
Dzięki wycince odsłoniły się pierwsze widoki w kierunku północno-zachodnim: na lewo Travný, na prawo wyrównana rzeźba ze szczytami Ropica i Slavíč. Między nimi dolina Moravki.
Niezależnie jak wolno byśmy szli to odległość jest na tyle mała, że po niecałej godzinie osiągamy Bílý Kříž (słow. Biely Kríž, niem. Weisses Kreuz). To dawna górska, a dziś turystyczna osada położona na granicy czesko-słowackiej. Na jej straży stoją dwie góry - czeski Sulov (943 metry) oraz położony naprzeciwko słowacki Súľov (903). Zabudowania ciągną się po obu stronach linii granicznej.
Bílý Kříž był wykorzystywany turystycznie już od końca XIX wieku. W 1897 Beskidenverein wydzierżawiło od czeskiego właściciela gospodę i otwarło schronisko "Beskidenheim". W 1907 roku inna sekcja tego stowarzyszenia otwarło willę letnią "Josefinenheim". Te dwa budynki nie przetrwały próby czasu w 20 stuleciu.
W okresie międzywojennym ruch turystyczny nie zmalał, a rosły potrzeby. Niemcy kupili nowe grunty i w 1924 uruchomili dwupiętrowy hotel "Weisse Kreuz". Drewniany obiekt padł ofiarą pożaru dwanaście lat później. Był solidnie ubezpieczony, więc już w następnym roku świętowano otwarcie luksusowego "Berghotelu", który dotrwał do dnia dzisiejszego.
Spod dawnego hotelu słabe widoki na zachód, gdzie będziemy później szli. W przeszłości było w tym miejscu znacznie bardziej widokowo.
Poniżej "Bergotelu" stoi "Chata Sulov", jedno z pierwszych czeskich schronisk w tej części Beskidów. Daty budowy nie znam, ale prawdopodobnie były to lata 20..
Dzieciaki pod wiekowymi ścianami bawią się pierwszymi kupkami śniegu.
Ofertę turystyczną uzupełnił "hotel Baron", wybudowany w 1932 przez... kelnera "Berghotelu" Adolfa Barona. Zarobki nie były jednak tak wysokie, aby mógł sobie na to pozwolić z własnej kieszeni, więc wykorzystał spory majątek żony . "Baron" zwie się obecnie "Kysuca" i stoi kilkaset metrów od drzwi schroniska, ale już na Słowacji.
W schronisku tłoczno, co nie dziwi, skoro cały parking z dołu przyszedł tu na obiad. Znajdujemy jednak wolny stolik i to przy widokowym oknie. Ja tradycyjnie zamawiam piwo, tata tradycyjnie coś mocniejszego
Niektórzy goście przy barze są trochę nieociosani!
Widok na "Sulov" i "Berghotel" w tle.
A tak to miejsce wyglądało przed wojną.
Za schroniskiem znajduje się kilka domów letniskowych. Dojechać można do nich i do "Sulova" wąską, boczną drogą od strony zbiornika Šance, aczkolwiek nie wiem, czy jest ona ogólnie dostępna. Zaraz przy drodze stoją słupki graniczne - niewielki stary wyciąg biegnie właściwie po niej.
Spojrzenie na główne budynki turystyczne ze słowackiej strony.
Gdy budowano hotel "Baron" granica wewnątrzczechosłowacka nie miała większego znaczenia, podobnie jak w okresie socjalizmu. Nie wiem jak radzono sobie w czasie wojny, gdy jeden budynek leżał w Protektoracie, a drugi w Słowacji księdza Tiso. No i co się tu działo od 1993 do 2007 roku? Jedyna droga dla transportu i ludzi to wspomniana czeska szosa od zbiornika. Czy dowożono nią towary do "Kysucy"? Jak docierali tu turyści? Tylko piechotą? Wątpliwe. Po słowackiej stronie jest także niewielkie osiedle domów. Były specjalne pozwolenia? A może funkcjonowało w tym miejscu jakieś przejście graniczne?
Jak dla mnie tak zamknięta granica po pokojowym podziale zaprzyjaźnionych narodów była głupotą. Nie był to zresztą jedyny przypadek w Europie po 1989...
Jeszcze odnośnie granic - kąsek na południe w okolicach źródła potoku Černá Ostravice znajduje się trójstyk - Moraw, Śląska i Słowacji. Jakoś go jednak przeoczyliśmy
Podeszliśmy kawałek do góry słowacką stroną; między drzewami widać niepozorną kapliczkę.
Tata zabrał się za poszukiwanie grzybów w soczyście zielonej trawie...
...ale znaleźliśmy tylko grób porucznika bezpieki, który zginął w 1947 roku z rąk "banderowców". Daleko się zapuścili, niechybnie próbowali zwiewać na zachód.
Do szlaku wracamy przez "Berghotel". Podobnie jak "Baron" został ukradziony przez państwo w 1945 roku. Przekazano go związkom zawodowym, ale okres kiedy odpoczywał tu lud pracujący już dawno się skończył. Ostatnio przeszedł kompleksowy remont i pełni funkcję apartamentowca.
Osada Bílý Kříž nazywała się kiedyś Karlovice. Tereny te były doskonałe dla przemytników kursujących miedzy Węgrami a krajami Korony Czeskiej. Według legendy zabili oni tutaj jednego z jegrów strzegącego górskich traktów, a w miejscu śmierci stanął biały krzyż. Było to koło 1830 roku, ten stary dawno się rozsypał, przy ścieżce stoi współczesna kopia.