Powrót z plaży trwa znacznie dłużej. Tym razem trzeba wspinać się dość stromo pod górę. Na szczęście jest już dość późno i temperatura staje się znośna a nawet przyjemna. Dodatkową nagrodą jest sympatyczna konoba u wylotu drogi do miasteczka. Przypominamy sobie, że poza austriackim śniadaniem i czymś słodkim po drodze, nic właściwie jeszcze dzisiaj nie jedliśmy. No to pora na kolację. Wchodzimy, bierzemy menu do ręki i szukamy naszego ulubionego dania. Jest, a jakże – lignje na żaru. To dla nich m.in. przyjeżdżam do Chorwacji.
Zamawiamy i oczywiście od razu po zimnym piwku, by na szybko uzupełnić elektrolity
, później jeszcze po drugim już na spokojnie. Lignje bardzo dobre, stęskniłem się za nimi.
Kiedyś podczas pierwszego pobytu w Cro, kupiliśmy kalmary mrożone w sklepie i próbowałem przyrządzić je sam. Niestety efekt nie był zadowalający, nie smakowały mi tak jak te podawane w Chorwackich konobach. Żeby je tak przyrządzić, trzeba chyba urodzić się Chorwatem.
I tak właściwie zakończył się nasz pierwszy dzień w Chorwacji.
Następnego dnia postanawiamy wreszcie odwiedzić plażę i zamoczyć nasze ciała w błękitnym morzu. Po trudach wczorajszego spaceru postanawiamy pokonać tę trasę samochodem. Na dole jest parking choć niewielki. Przy wjeździe jest nawet informacja o ograniczonej ilości miejsc. Pora jest jednak dosyć wczesna, więc ryzykujemy. Sam zjazd iście karkołomny. Jak już pisałem, droga jest wąska i bardzo stroma. Gdy spotkają się dwa samochody, któryś musi cofać po tej stromiźnie w górę lub w dół do najbliższej zatoczki. Na szczęście jest ich po drodze kilka. Dodatkowo bardzo ciasne zakręty o 180 stopni, czasem o mniejszym promieniu niż promień skrętu samochodu. No ale jakoś się udało, gorzej będzie w górę. Parking na dole jeszcze prawie pusty. Robię więc od razu nawrót (później może być z tym kłopot) i parkuję. Jeszcze tylko krótkie strome zejście po schodkach i jesteśmy na plaży. Miejsca jeszcze sporo ale nie widać nigdzie cienia, który jest dla mnie nieodzowny.
Jak pisałem na początku, nasz wyjazd miał charakter bardzo spontaniczny, co skutkowało zupełnym brakiem przygotowania i zapomnieniem wielu rzeczy, które zawsze do Chorwacji zabieramy. Wśród tych rzeczy znalazły się również buty do kąpieli i parasol plażowy. Trudno, spróbujemy poradzić sobie bez tego, a w najgorszym razie kupimy tu, na miejscu. Na szczęście okazuje się, że buty nie są do niczego potrzebne. Nie widzę w wodzie ani jednego jeżowca (i tak już będzie do końca pobytu) a jedynie białe okrągłe kamyczki. Spokojnie można chodzić boso albo w japonkach. Natomiast, jak się okaże po pierwszym dniu, parasol byłby bardzo użyteczny. Ale nic, jakoś damy radę. Często wchodzimy do wody i pływamy. Po pewnym czasie zauważam, że okoliczne skały rzucają troszkę cienia. Czym prędzej zajmuję to miejsce.
Ludzi na plaży przybywa coraz bardziej i około południa jest już spory tłumek i coraz trudniej znaleźć miejsce. Polaków nie widać prawie wcale a przeważająca część plażowiczów to Włosi – głównie (jak się okazało) weekendowi turyści. Wkrótce mamy dość słońca i uciekamy do apartamentu. Tak jak się spodziewałem wyjazd sprawia jeszcze więcej trudności niż zjazd. Niektórzy dopiero teraz decydują się na kąpiel, więc po drodze kilka „wahadełek”. Momentami jest bardzo ciasno ale w końcu wyjeżdżamy.
Następnego dnia decydujemy się jednak na pieszą eskapadę. Mimo, że jesteśmy dość obładowani, zejście nie zajmuje dużo czasu. Dziś jest poniedziałek, co od razu widać – plaża prawie pusta. Razem z nami może jest ze 20 osób. Jako, że wczorajsze plażowanie dało nam „popalić” i to dosłownie, dziś spędzam czas głównie na kąpieli no i wracamy znacznie wcześniej. Tego samego dnia decydujemy się jeszcze na wycieczkę do pobliskiego Lovranu. Miasteczko ładne, można spotkać kilka willi podobnych do tych w następnej Opatiji oraz dość ciekawe, jakby „balkonikowe” nabrzeże, jakiego nie widziałem nigdy w innym miejscu. Wybieramy wreszcie kuny z bankomatu (wcześniej nie było gdzie) i robimy drobne zakupy.
Z wolna nasz pobyt w Brseću dobiega końca. Samo miasteczko jest bardzo urocze - małe, spokojne, pełne urokliwych uliczek i zakątków. Czas jednak zastanowić się co dalej.
Rozważamy dwie możliwości: powrót do Moscenickiej Dragi lub Medveji tuż za nią lub jazda w przeciwnym kierunku na południe. Tam mamy do wyboru kilka małych miejscowości: Ravni, Duga Luka, Sv. Marina lub nieco bardziej „ludniejszy” Rabac – wszystkie w pobliżu urokliwego (podobno) Labinu. Z wszystkimi tymi nazwami spotkałem się wcześniej czytając relacje na Cro forum. Nie pamiętam już szczegółów ale instynkt podpowiada mi, że lepiej wybrać właśnie opcję drugą. Zresztą, jak wspomniałem wcześniej Moscenicka nie przypadła nam do gustu.
Jedziemy więc na południe!