Część 12 - dzień dwunasty (niespodziewanie ostatni) - czwartek 14 sierpnia W nocy była burza i lało do rana. Poranek wita nas już bez deszczu ale pochmurnie i na plażę się nie nadaje. Sprawdzamy prognozę na piątek - tak samo jak dzisiaj
Trochę skołowani i z kiepskim nastrojem w związku z problemami z samochodem rozważamy wyjazd jeden dzień wcześniej. Skoro pogoda się popsuła a nie wiemy co nas czeka w drodze powrotnej to trochę nie ma sensu dłużej tu siedzieć i chcemy mieć to już za sobą. Szwędanie się po Rovinje z myślami co to będzie, czy dojedziemy do domu jakoś nas już nie cieszy. Oczywiście żadna wycieczka gdzieś dalej samochodem też już nie wchodzi w grę.
Decydujemy się skrócić pobyt. Zamiast w sobotę, pojedziemy w piątek rano. Trudno, przepadnie jeden nocleg, przeżyjemy.
W takim razie trzeba zrobić zakupy na wyjazd do domu. Jedziemy w sprawdzone miejsce niedalejo kampu Villas Rubin po wino i zakupujemy kilka litrów... dokładnie 15
Przyzwoita, standardowa cena 20 kn/litr a winko przednie. W gratisie dostajemy pół literka rakiji
Potem zaliczamy jeszcze długi spacer po starówce na pożegnanie. Zahaczamy też o targ i kupujemy oliwę po 70 kn/litr, miód z figami i inne suweniry.
Machamy z daleka św. Eufemi
Zaglądamy tam gdzie nas jeszcze nie było.
I żegnamy się z jadranem
Jak widać na zdjęciach pogoda się wyklarowała i około południa spokojnie można było iść na plażę więc jesteśmy trochę skołowani ale trudno, decyzja zapadła. Nastroje mamy taki kiepskie, że już chcemy do domu.
Idziemy się pakować a wieczorem na pożegnalną kolację oczywiście do naszej ulubionej konoby La Vela.
Zamawiamy "Riblją platę". Na bogato, a co
Pyyyyyyyyycha
I żegnamy się z Rovinj
Pobudka o 3:00. Pół godziny później ruszamy. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów zapala się kontrolka akumulatora. Zwalniam - gaśnie ale nie na długo. Jadę co raz wolniej ale kontrolka nie gaśnie już nawet przy niskich obrotach silnika
Sytuacja jest krytyczna. Przekraczamy granicę CRO/SLO. Około 20 kilometrów za Koprem zaczyna padać (prognoza się sprawdziła, dobrze że pojechaliśmy wcześniej). Pada równo. Jest ciemno, kontrolka akumulatora cały czas świeci. W końcu zauważam, że światła reflektorów zaczynają przygasać. Nie ma na co czekać, zjeżdżam na parking przy najbliższej stacji benzynowej. Jest 5:15.
Dzwonię na assistance. Laweta przyjeżdża około 7:00 i zabiera nas do Sezany do hotelu Tabor a auto jedzie na parking strzeżony. Jest jeszcze wcześnie, doba hotelowa się nie skończyła więc na razie mogą nam zaproponować tylko pokój 1-osobowy.
Potem dostajemy jeszcze drugi - 2 osobowy.
Pogoda za oknem nie dodaje nam otuchy.
Przed wyjazdem coś mnie tknęło i rozszerzyłem pakiet assistance z podstawowego (holowanie po wypadku) do wyższego z holowaniem po awarii samochodu do 200 km i trzema noclegami w hotelu.
Bez tego byli byśmy w czarnej d...
Robię szybkie podsumowanie sytuacji. Jest piątek - święto więc auto do serwisu pojedzie dopiero w poniedziałek. Tyle, że z hotelu musimy się wynieść też w poniedziałek i jeżeli w serwisie nie naprawią auta tego samego dnia to musimy gdzieś nocować. Trzeba też coś jeść przez te dni. Koszty rosną a wiem ile zażądali za alternator w Rovinje więc w Słoweni nie spodziewam się mniej. Pogoda za oknem paskudna i prognozy nie są obiecujące. 3 doby z dwójką dzieci w małym hotelowym pokoiku
No way
Pana od lawety zahaczyłem po drodze ile by kosztował transport do Polski. Klikał na kalkulatorze i wyliczył ponad 1700 EUR
Dzwonię do szwagra. Ludzie w Polsce wołają 3 zł za kilometr. Biorąc pod uwagę, że do domu mamy ponad 800km, razy dwa - kosmos
Przypominam sobie, że kuzyn, który mieszka pod Lesznem od lat zajmuje się handlem samochodami sprowadzanymi z zagranicy. Dzwonię. Wyciągam go z łóżka... Pół godziny od mojego pierwszego telefonu kuzyn jest już w drodze z lawetą. Jest 9:19. Oczywiście nie jedzie za darmo ale dogadujemy się na bardzo rozsądną stawkę, bez porównania z tym co żądali inni.
Teraz już w spokoju czekamy. Kiedy się wreszcie trochę wypogadza idziemy się przejść bo dzieci skaczą już po lampach z nudów
W Sezanie nie ma za wiele do zobaczenia. Dobrze, że nie będziemy tu do poniedziałku.
Potem na zmianę pada i wychodzi słońce ale jest chłodnawo. Około 18-ej idziemy coś zjeść.
W Słowenii ceny już oczywiście w EUR.
Cały czas jestem w kontakcie z kuzynem. Niestety droga nam nie sprzyja, korki i na dodatek leje większa część trasy. Chociaż chłopak stara się jak może (a doświadczenie ma spore) to dociera do nas o 22:50.
W pół godziny jesteśmy spakowani a auto na lawecie. 23:30 ruszamy w drogę powrotną.
Uuuuuf, nareszcie do domu. Dalsza droga przebiega bez większych przygód może z wyjątkiem Czech gdzie jakimś sposobem nagle znaleźliśmy się na poligonie
Chyba był znak "zakaz wjazdu" ale zagadaliśmy się i za bardzo słuchaliśmy nawigacji. Droga bardzo fajna, nie powiem - pusto, piękny, równiutki bruk z drobnej kostki, tylko że co jakiś czas dziwne zabudowania, strzelnice itp
Na szczęście nikt nie strzelał i szczęśliwie dojechaliśmy do domu. Z jednym 30 minutowym postojem w Austrii o 9:30 jesteśmy w domu.
10 godzin jak na 820 km z lawetą - super wynik.
A moje auto na lawecie, po powrocie do domu wygląda tak:
Jedno jest pewne: nigdy więcej nie pojadę za granice bez assistance full opcaj z holowaniem do 1000km za granicą, samochodem zastępczym etc...
KONIEC I BOMBA, KTO NIE CZYTAŁ TEN TRĄBA