Re: Prowansja, Langwedocja na motocyklu.
Arles cd.W centralnym miejscu placu pręży się kamienny, egipski obelisk z niecką fontanny. (Podobno odnaleziony w amfiteatrze.) Postawiony tutaj w drugiej połowie XVII w.
Na tle hotelu de Ville smukły kamień obelisku konkuruje z równie smukłymi i jeszcze dłuższymi nogami pięknych Prowansalek. Upalna pogoda pozwoliła na pozostawienie odzieży wyposażonej w niepotrzebne odcinki materiału w domach. Wszystko co krótkie, dzisiaj stało się obowiązującą koniecznością. Już lekko opalona skóra łagodnie nawiązuje odcieniem z otaczającymi kolorami. Lekkość ruchów i nadmiar światła akcentuje linie, zwłaszcza te nie koniecznie proste. Krągłe cienie podążają krok, w krok i odzwierciedlają symetryczne wzdłuż pionowej osi ciała, regularnie wijące się kształty nieznośnie proporcjonalnych sylwetek.
Nie mogę nie zauważać tak miłych dla oka, otaczających mnie zjawisk.
Są to najprawdziwsze prowansalskie akcenty.
Jakżeby można to odrzucić i koncentrować się tylko na martwej naturze. Tak nie można, o nie…!
I sam już nie wiem, co jest bardziej fascynującego na placu Republiki.
Starożytność i architektura ma swoją wymowę. Ale czy można żyć tylko tym, co ofiarowały nam przeszłe pokolenia i ich kultura?
XXI w też ma coś do pokazania! Przecież mamy czym się pochwalić!
Czyż jest inaczej?
Za pierzeją z kamienic, wchodzę na teren katedry Saint-Trophime i klasztoru. Wejście główne do katedry znajduje się nieco w lewo, ja natomiast kieruję się na prawo, tak, aby wejść przez wewnętrzny dziedziniec, dalej do zamkniętego pięknymi krużgankami patio.
Ciekawostką jest dość nietypowe położenie dziedzińca w stosunku do samej katedry i jego rozmiar – około 30m długości. Położony on jest z boku i nie przystaje bezpośrednio do bryły budynku katedry.
Czerwcowe, ostre światło uderza w kamienne ściany kilkusetletnich budowli, tworzących prostokąt placu, dając jednocześnie upojne ciepło skórze. Jakiż niesamowitym urokiem można się cieszyć błądząc po prowansalskich zaułkach.
Coraz bardziej zakochuję się w Prowansji.
-
Katedralne i klasztorne wnętrza pełne są odległego, zakorzenionego gdzieś w czasie, ulotnego nastroju modlitwy. W ciszy izolują nielicznych turystów od zgiełku Arles i niepokojącego oddziaływania Mistrala. Przebijające się przez wąskie otwory okienek słoneczne promienie, wycinają w ciemnych przestrzeniach, unoszące się pod kątem słupy światła, udowadniając swoją siłę i niesamowitą energię. Tworzą jednocześnie malownicze świetliste plamy na powierzchniach, wskazując miejsca szczególnie warte uwagi.
-
Z niekłamaną przyjemnością poddaję się temu klimatowi.
-
-
-
-
Wychodzę na taras wiszący nad krużgankami.
-
Na koniec zostawiam sobie przyjemność zwiedzania samej katedry.
Katedra oprócz przebogatej historii związanej z Arles, ma i swoje smaczki. Tutaj to koronował się sam cesarz Karol IV oraz jego poprzednik „Rudobrody” Fryderyk Barbarosssa.
Surowy wystrój i imponujący rozmiar nawy głównej przywołuje z pamięci obrazy z powieści Kena Folletta „Filary ziemi” i „Świat bez końca” oraz „Katedry w Barcelonie” Ildefonso Falcones.
Dopiero kiedy jestem w takich miejscach, do końca czuję i do końca mogę wsiąknąć w świat Kingsbridge, żyjący na stronach monumentalnego dzieła Folletta, czy też ukrytych krypt barcelońskiej katedry.
Ciekawym doświadczeniem byłaby możliwość czytania tych powieści w otoczeniu rzeczywistego świata mistrzów murarskich z przełomu XI i XII w, takiego jaki podziwiam w katedrze Saint-Trophime. Co prawda żadna z akcji powieści nie toczy się we Francji, lecz w Anglii i w Hiszpanii, ale przestrzenie czasowe w jakich budowana była katedra w Arles i w powieściowy Kingsbridge i Barcelonie korespondują ze sobą.
Przecież i tutaj żyli i pracowali przez dziesięciolecia mistrzowie cechowi, wraz ze swymi czeladnikami i pomocnikami. Pokonywali problemy pojawiające się podczas budowy. Mieli swoje radości i chwile zwątpienia. Na koniec na pewno czuli dumę ze wspaniałego dzieła własnych umysłów i rąk. Duchy tego wszystkiego są obecne tutaj do dzisiaj. Snują się i kołaczą pomiędzy ścianami, i z trudem, bo pod naporem tysięcy ton, wysmykują się z pomiędzy pięknie obrobionych kamieni, z jakich zbudowana jest katedra.
Jako człowiek z wykształcenia technicznie ograniczony, zaczynam przypatrywać się konstrukcji kamiennego kołyskowego sklepienia, posadzonego na szpalerze ogromnych kolumn, tworzących aleję nawy głównej.
Przepiękna konstrukcja, zarówno pod katem inżynierskim, jak i estetycznym. Surowa i prosta.
Uwielbiam dzieła stworzone przez człowieka, które już na pierwszy rzut oka dają pewność dzieła skończonego i więcej nawet – doskonałego. To jest tak, jak z muzyką Mozarta. Jest skończona. W nią nie można ingerować. Nie można jej zmieniać. Można ją podziwiać, zachwycać się nią. Można też nienawidzić. Ale nie można powiedzieć, że nie jest doskonała. Każda nuta więcej lub mniej zawaliłaby to wszystko, co świadczy o jej niepospolitości. Tak jest też w przypadku wielu miejsc, budowli, obrazów, rzeźb.
Dobrze, że dotrwały do naszych czasów i możemy je podziwiać.
Każda wizyta w takim miejscu jest niezaprzeczalnie wędrówką w czasie.
Wszyscy znamy niekończące się szeregi bajek, które w dzieciństwie nam czytano, aby już później zaczytywać się w nich samemu. Dlatego zawsze chętnie szukam i odwiedzam takie właśnie miejsca. Imponujące formą, treścią i tym czymś, czego nie ma w opisach nawet najlepszych przewodników. To coś można uchwycić tylko wtedy, kiedy jest się w tym miejscu. Medytacyjna i zarazem pobudzająca energia, lekka i niezwykle delikatna, wnikająca w człowieka. Kojąca i wprawiająca w doskonały nastrój radości i zadowolenia. Kiedy jestem tam, już czuje się lepiej, kiedy wychodzę – świat jest piękniejszy. Ale kiedy się oddalam, już zaczynam żałować, że mnie tam nie ma.
-
-
-
-
-
-
-
Wejście do katedry zdobi wykonany z wapienia piękny, rzeźbiony portal. Doskonale zachowane dekoracje nawiązują do scen i postaci religijnych.
Pozdrawiam
Tomek