Re: Prowansja, Langwedocja na motocyklu.
cd.
Po prawej stronie, z daleka widzę tablicę informacyjną z napisem Italia. Nareszcie.
Jest około 9.30. Licznik dzienny wskazuje, że przejechałem niecałe 170 km. Ale samopoczucie mam takie, jak po spędzeniu w siodle całego dnia.
Jadący przede mną sznur samochodów nagle zaczyna gwałtownie hamować. Wciskam oba hamulce, obserwując co się dzieje. Odruchowo, kątem oka zerkam w lusterko, szacując zachowanie tych, którzy jadą za mną. Widzę, że jadący za mną pojazd zbyt szybko zbliża się do mnie. Nie zastanawiając się wiele zjeżdżam w bok, w kierunku pobocza, szukając miejsca pomiędzy samochodem przede mną, a barierką.
Uff…, wyhamował.
Czuję biegnący po plecach dreszcz.
Prawdopodobnie, dopiero mój gwałtowny manewr w bok, obudził kierowcę z letargu. Mało brakowało. Gdybym nie uciekł na pobocze miałbym na tylnym kole przylepiec.
Sznur samochodów staje. Wymownie spoglądam za siebie i widzę zaskoczenie w oczach człowieka za kierownicą. No cóż potwierdza się, że we tutaj trzeba jeździć z oczami na około głowy. Po kilkuset metrach korek rozładowuje się i już bez przeszkód w rytm mijanych kilometrów gnam na południe.
Włochy witają mnie drogowymi atrakcjami i emocjami, ale również bajecznymi krajobrazami, które doskonale urozmaicają podróż.
Pierwszy raz wjeżdżam do Włoch drogą od strony Insbrucka. Muszę przyznać, że jest pięknie. Jazda po tej autostradzie, to sama przyjemność. Nic z typowej autostradowej nudy.
Droga wije się otwartą przestrzenia wokół skalnych wzgórz, pokrytych w górnych partiach wyspami zieleni, mających u podnóży piękne, jasnozielone połacie łąk.
Z każdym kilometrem robi się coraz cieplej. Widok słońca, błękitnego nieba upstrzonego plackami białych, puszystych chmur, cieszy mnie niezmiernie, tym bardziej, że wreszcie jest sucho!
Po minięciu Trento zjeżdżam z autostrady i odbijam na zachód, w stronę północnych jezior, z Gardą na czele.
Przyjemne uczucie ogarniającego ciepła zamienia się powoli w obezwładniający upał. W czasie dzisiejszej podróży, na odcinku 100, 150 km temperatura wzrosła o 20 st. Organizm nie jest przyzwyczajony do tak wysokiej temperatury, nie wie jak się zachować i zaczynam czuć ogarniające mnie dziwne uczucie ni to zmęczenia, ni to znużenia.
Bocznymi ulicami Riva del Garda staram się dojechać nad brzeg jeziora. Muszę szybko przebrać się w lżejsze ubranie. To, które mam na sobie było dobre na temperaturę poniżej 10 st. Teraz czuję się w nim jak w parowarze.
Zjeżdżam ze wzgórza. Na wprost, w oddali pojawia się Ono!
Co za feeria barw.
W czasie jazdy, nie mam możliwości na dokładne przyglądanie się, ale każdy ułamek sekundy wykorzystuję na podglądanie iście bajkowego widoku. Mijam zabudowę w typowo już włoskim stylu, z palmami i kolorowymi kwiatami na balkonach. Nie mogę doczekać się, kiedy zaparkuję motocykl i będę mógł się cieszyć tymi obrazami.
Do jeziora docieram wąską uliczką, prostopadłą do dużego parkingu mariny. Dziesiątki lekko chyboczących się tyczek przy brzegu, oddzielają parking od tafli jeziora.
Kiedy zatrzymuję motocykl przy marinie, nie mogę uwierzyć własnym oczom.
Tutaj jest pełnia lata!
Na sam widok zalewa mnie podwójny pot. Pierwszy z gorąca, drugi z zazdrości.
Ludzie po ulicy chodzą w kostiumach kąpielowych... Z ulgą zdejmuję kask. Myślę, że jeszcze minuta i z jego wnętrza eksplodowała by chmura pary.
Ale gorąco!…
Nad brzegiem jeziora, na krótko przystrzyżonej trawie plażowicze sennie wylegują się, a niektórzy nawet próbują się kąpać! No to już lekka przesada.
Z ciekawości sprawdzam temperaturę wody w jeziorze – o nie,…nie, na kąpiel jeszcze za wcześnie, wstrzymam się do czasu, aż dojadę nad Morze Śródziemne.
Na wylegiwanie się na trawiastym brzegu, nie mam czasu, ale odmówić sobie posiedzenia na nagrzanych kamieniach, w pełnym słońcu i podziwiania takiego widoku, to byłby grzech. Niewybaczalny grzech.
Mały spacer wzdłuż brzegu to rozkosz dla oczu. Takiej przyjemności również nie mogę sobie odmówić.
Na początku sezonu, kiedy nie ma jeszcze tłumów, czuć to miejsce takim, jak jest ono naprawdę.
Zaczarowany patrzę na piękno odcieni kolorów układających się w plamy i pasma na tafli jeziora, na tle majestatycznego spokoju wyrastających wprost z tafli nagich skał, do połowy obrazu osłaniających niesamowicie błękitne niebo.
Już zapominam o porannych zmaganiach z deszczem i zimnem. Ulatuje ze świadomości stres związany z wariacką jazdą w ulewnym deszczu. Cieszę się chwilą, która, mam nadzieję, jest początkiem drugiej, tej cieplejszej części wyjazdu.
W oddali, pomiędzy brzegami jeziora delikatna mgiełka próbuje zamknąć horyzont, jakby chciała przekazać przybyszowi, że to jeszcze nie koniec pokazu Impresji na dzisiaj, a może i jutro i pojutrze. Kto wie…
Nie mogę się napatrzyć na oszołamiający widok jeziora. Ciepło i krajobraz sprawiają, że definitywnie topnieje we mnie zakumulowana świadomość zimna i wilgoci i czuję, że ponownie wracam na drogę ku Prowansji.
-
-
-
-
-
-
Spokój i cisza, woda i skały, błękit nieba i zieleń palm – wszystko w najlepszym gatunku, i wszystko przekłada się w uczucie zachwytu. Jaka szkoda, że muszę jechać dalej. Garda to tylko rodzynek - smaczek, przy okazji.
Licznik wskazuje 350 km. Patrzę na mapę - może dociągnę do siedmiu stówek. W takim przypadku, nocleg wypadłby na przedpolach Piemontu. Do granicy francuskiej pozostało by około stu kilometrów. Czasowo – jest szansa…
Ruszam na zachód, w stronę pobliskich, dwóch jezior. Wcześniej jednak, postanawiam przejechać się kilka kilometrów na południe, zachodnim brzegiem jeziora. Droga wspina się na skalne półki, częściowo kryjąc się w tunelach. Kiedy wyjeżdżam z mroku tunelu, a z lewej strony powraca przepiękna tafla jeziora. Warto było. Panoramy, jakie rozciągają się z drogi skutecznie odwracają uwagę od asfaltu, dekoncentrując mnie zupełnie.
Wracam do Riva del Garda, aby drogą w lewo kierować się w stronę Lago di Ledro i Lago Idro.
Pozdrawiam
Tomek