Re: Prowansja, Langwedocja na motocyklu.
Jacek S napisał(a):Czas zatankować pod korek i w drogę.
Pozdrawiam
Zbiornik pełny, jednak namiot wygląda jak łajba na środku jeziora.
Ale do rzeczy:
Chiemsee – Herrenchiemsee.
Budzę się około godziny szóstej. Zanim otworzyłem oczy, po dobiegających do mnie odgłosach, już wiedziałem, że niestety w dalszym ciągu pada. Wszechogarniająca wilgoć wciska się pod dopiero co otwarte powieki, a odczuwalny chłód dodatkowo osłabia motywację do porannego wychodzenia z ciepłego śpiwora. Świadomość czasu, który deszcz zabiera mi bezpowrotnie, nie nastraja mnie zbyt pozytywnie. Szósta to jest pora, o której w czasie podróży zwykle wstaję i rozpoczynam przygotowania do dalszej drogi. Śniadanie, pakowanie ekwipunku, złożenie namiotu zajmuje zwykle około półtorej godziny. Teraz już wiem, że na razie nic z tego nie będzie. Wciskam się w śpiwór i zasypiam na godzinę. Kilkanaście minut po siódmej budzę się ponownie – nadsłuchuję. Tętno pulsującego deszczu pozostaje bez zmian.
Zadaję sobie pytanie - co dalej? Czy będąc tak blisko, zrezygnować ze zwiedzenia Herrenchiemsee?
Jechać dalej – próbować wymknąć się ze strefy opadów, która zawisła nad Alpami.
Historia Ludwika Bawarskiego, tak niepokojąco fascynująca, kusi. Herrenchiemsee byłby trzecim zamkiem, który udało by mi się zwiedzić, ale nieznośny deszcz robi wszystko, co w swojej mocy, aby mi to uniemożliwić.
Mówi się trudno, deszcz, nie deszcz Herrenchiemsee będzie dzisiaj moje. Kiedy jakiś czas temu rozpocząłem przygodę z legendą Ludwika, nie przypuszczałem, że dzięki temu dowiem się tyle ciekawych historii i zobaczę tak interesujące miejsca.
Z małymi przerwami, od kiedy zaczęło padać wczoraj o godz.18, deszcz zapomniał o mnie dzisiaj około 14. Wokół namiotu ziemia nasiąkła niczym gąbka. Szczelność namiotu – idealna. W środku sucho, jedynie po wewnętrznej stronie tropiku skroplona woda spływa, tworząc równoległe biegnące ścieżki. Rozglądam się po niebie i czuję, że jest szansa na wycieczkę na Herrenchiemsee. Przebieram się w wilgotny kombinezon i wsiadam na motocykl. Silnik zapala od pierwszego strzału. Przejeżdżam przez trawiasty teren kempingu w stronę bramy głównej. Opony wgniatają się w rozmiękczoną ziemię, która uginając się, wystrzeliwuje fontanny wody na boki. Wygląda to tak jak gdym jechał przez strumień, a nie po krótko przystrzyżonym trawniku rodem z Wimbledonu.
Do Prien i przystani nad jeziorem Chiemsee, z której odpływają statki na wyspę, z kempingu jest kilka kilometrów. W ciągu kilkunastu minut jestem na miejscu. Pozostawiam motocykl na parkingu, tuż przy nabrzeżu. Pochmurno, ale nie pada. Pomimo to przykrywam motocykl plandeką, aby w razie ponownej ulewy nie zamókł i abym miał czym się dostać z powrotem na kemping. Patrzę na rozkład rejsów - stateczki na Herrenchiemsee odpływają co pół godziny. Kupuję bilet i w ciągu kolejnych minut odpływam na Herrenchiemsee.
Spokojna powierzchnia lustra wody dopełnia wrażenia pustki po przejściu deszczu.
-
-
Z tafli jeziora doskonale widać chmury nieruchomo wiszące nad pobliskimi wzgórzami. Nie wróży to, zmiany pogody w najbliższym czasie. Wbite w mleczną biel szczyty wyglądają tak, jak gdyby od góry zostały przygniecione niekończącą się masą chmur. Najważniejsze, że nie pada i jest szansa na zwiedzenie wyspy i pałacu, bez parasola, którego zresztą nie posiadam.
Wyspa wita mnie błogim spokojem. Turystów można policzyć na palcach jednej ręki.
Ruszam w stronę pałacu.
-
-
Prawdę mówiąc, po wczorajszym i początku dzisiejszego dnia, już prawie straciłem nadzieję, że uda się dotrzeć na wyspę. Wyspę na, na której szalony Ludwik Bawarski budował, ale nie dokończył, jeden ze swoich trzech zamków z bajki.
Ten jest wzorowany na Wersalu i doskonale oddaje ducha jaki towarzyszył Ludwikowi w jego fascynacjach nie tylko budowlanych.
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Pałac Herrenchiemsee jest drugim, jeżeli chodzi o wielkość, po Neuschwainstein. Przepych w pomieszczeniach pałacowych przytłacza. Francuskie inspiracje, a zwłaszcza fascynacja Ludwikiem XIV - Królem Słońce, zaowocowały soczystością wystroju i przepychem, który może konkurować z pierwowzorem. Zwiedzanie z przewodnikiem trwa około godziny. Trasa turystyczna prowadzi przez komnaty króla, imponującą salę balową, aby zakończyć się w łaźni.
Plac przed pałacem przyozdabia pięć fontann, dwie z nich, te symetrycznie położone względem osi prostopadłej do pałacu, przedstawiają dwie boginie Fortunę i Famę i inspirowane są hiszpańskimi arcydziełami. Robią na mnie niesamowite wrażenie, imponując rozmachem i pięknem kryjącym się w detalach niezliczonej ilości rzeźb.
-
-
-
-
-
Pałac jako całość nie robi jednak na mnie takiego wrażenia, jak mały i subtelny Linderhof. Może już przyzwyczaiłem się do pomysłów szalonego Ludwika? Zastanawiam się i dochodzę do wniosku, że czegoś tutaj brakuje. Powierzchnia na której osiadł imponujących rozmiarów pałac z pięcioma fontannami, tworzy wrażenie wyspy na tle zaniedbanego pałacowego parku. Właśnie - brakuje tutaj baśniowego klimatu Neuschwainstein i kameralnej, przesyconej nastrojem muzyki Wagnera atmosfery Linderhof.
Pałac nie jest w całości ukończony. Cierpliwość i pobłażanie poddanych dla rozrzutności szalonego władcy, zostały wykorzystane do maksimum. Ludwik umiera w niejasnych okolicznościach nad jeziorem Starnberg. Skutkuje to tym, że prace nad pałacem zostają przerwane.
Ale pomimo tego to, co jest, na pewno warte jest zobaczenia.
Zdjęcia, które zrobiłem nie do końca mnie satysfakcjonują…, ale przynajmniej w części oddają przepych pałacowych wnętrz, a dla mnie są pamiątką z pobytu tutaj.
Wychodzę z pałacu i z niepokojem spoglądam na niebo. Pogoda dopisuje. Cóż pozostaje do zwiedzenia druga część wyspy.
Pozdrawiam
Tomek