Re: Prowansja, Langwedocja na motocyklu.
piotrf napisał(a):Odrobiłem zaległości
Możemy jechać dalej . . . jest bardzo ciekawie
Pozdrawiam
Piotr
W takim razie jedziemy:
W drugiej część dnia z Salzburga, przez Park Berchtesgaden jadę nad jezioro Chiemsee, a po drodze zwiedzam malownicze Alpy Salzburskie.
-
-
-
-
-
-
Trudno nie czuć radości z chwil tam spędzonych - nie zamknięta pętla dzisiejszego szlaku prowadzi mnie wśród ośnieżonych szczytów, wiosennej zieleni lasów i kwitnących, alpejskich łąk. Równe i pełne zakrętów drogi, dają dużo radości z jazdy. Przyjemne ciepło, niewielki ruch na drodze, miarowa praca silnika motocykla – już zaczynam się czuć w pełni uczestnikiem podróży. Chcę jechać dalej, podziwiać nieznane miejsca, chwytać chwile, które znikają.
Nieustannie zmieniające się, za szybą kasku otoczenie, nasuwa mi skojarzenia z nastrojami na obrazach Impresjonistów. Kolory, cienie, kształty, raz w górę, potem w dół, wreszcie zapachy i temperatura, to wszystko pobudza, powodując, że już zaczynam tęsknić za przejechanymi kilometrami. Autostradową nudę chwilowo mam za sobą. Technicznie urozmaicona droga, gdzie każdy odcinek wydaje się inny. Zakręt, hamowanie, redukcja biegu, złożenie się, manetka gazu w dół i kolejny błysk przed oczami, mignięcie obrazu– stop klatka, chciałby rejestrować to wszystko, co widzę. Ale się dzieje. Jazda po takich okolicach to narkotyk, który upaja. Zaczynam tracić poczucie czasu. Jest tylko przestrzeń. Z transu wybudza mnie ssanie w żołądku. Uświadamiam sobie, że od rana nic nie jadłem. Spoglądam na mapnik i szukam miejsca na postój. Trafiam na przepiękne jeziorko Mittersee z krystalicznie czystą wodą, malowniczo położone wśród wzgórz.
Zostawiam motocykl przy drodze i leśną ścieżką schodzę w dół nad brzeg jeziora.
Wychodzę z lasu wprost na polanę, która po kilkudziesięciu metrach przechodzi w taflę jeziora.
-
Głodny fizycznie pożeram przestrzeń, gdzie cisza, spokój i doskonała harmonia wody i otaczającej jej przyrody nie pozostawia złudzeń, gdzie jestem.
Jeść, jeść …domaga się żołądek. Widoki wypełniają każdy zakątek mózgu. Taka ilość wspaniałych obrazów nie pozostawia w głowie miejsca na nic więcej. Smak posiłku schodzi na dalszy plan.
Celem mojej podróży jest Prowansja. Mam cichą nadzieję, że tam, na miejscu, duch mistrza Vincenta także wskaże mi drogi i miejsca, w których odnajdę to, co jest esencją Prowansji i gdzie rodziła się i dojrzewała jego Impresja. Natomiast w trakcie podróży właśnie impresja będzie osią drogi, która jest sama w sobie nagrodą dla motocyklisty.
Jadę więc dalej. Pogoda słoneczna i ciepło. Warunki do podróżowania znakomite.
Po drodze mijam typowe alpejskie wioski i miasteczka z charakterystyczną architekturą przystrojoną kwiatami zwisającymi z okien i balkonów.
-
-
-
-
-
W okolicy Chiemsee nie mam problemu ze znalezieniem kempingu. Celowo nie kieruję się w bezpośrednią okolicę przystani z której odpływają statki na Herenchiemsee. Kemping na którym zamierzam spędzić noc jest oddalony od tego miejsca o około 4-5km.
Kiedy namiot już stoi, widzę, że pogoda zaczyna się zmieniać. Wysokie brzozy wokół namiotu wydają coraz głośniejszy szum, będący przepowiednią nadchodzącego deszczu.
Na niebie chmury gwałtownie zmieniają barwę ze śnieżnobiałych w ołowiane. Czyżby zanosiło się na deszcz? To nie jest to, czego potrzebuję dzisiaj, jutro zresztą też.
Chyba jednak będzie deszcz. Przykryłem motocykl plandeką. Pozostaje wejść do namiotu i czekać, co przyniesie reszta dnia i nadchodząca noc.
18.00 mam wrażenie, że gdzieś w oddali zagrzmiało. Na zachodzie wyraźnie widać ciężkie chmury burzowe. Czuję, że burza zbliża się dużymi krokami.
I zaczęło się. Deszcz tłucze w namiot. Gwałtowny wiatr tak szarpie namiotem, że obawiam się, aby nie powyrywał śledzi.
Nadeszła prawdziwie alpejska ulewa – grzmi, błyska się i solidnie leje.
19.40 cały czas leje, nawet nie mogę wyjrzeć z namiotu. Co jakiś czas nadchodzi silniejsza niż przed chwilą fala deszczu i wiatru szarpiąc płachtą namiotu. Gwałtowana zmiana pogody przynosi znaczne ochłodzenie.
Zaszywam się w śpiworze.
20.00 deszcz cały czas leje, a z brzóz obok namiotu słychać świergot ptaka. Czyżby skrzydlaty miłośnik deszczu i wiatru. Śpiewa jak gdyby nic nie padało i była piękna, słoneczna pogoda.
Odnoszę wrażenie, że śpiewak koniecznie chce udowodnić, że jest w stanie zagłuszyć szum deszczu bębniącego po tropiku namiotu.
Cóż za wytrwały zawodnik.
Ziemia przestała wchłaniać wodę i wokół namiotu zaczynają się tworzyć strumyki i kałuże.
Zrobiłem mały drenaż od lewej strony, ponieważ w zagłębieniu, w przedsionku namiotu, zaczęła tworzyć się kałuża
Myślami jestem o poranku i zastanawiam się jak spakować jutro cały ekwipunek, jeżeli w dalszym ciągu będzie tak intensywnie padać.
Może przeczekać falę opadów. Może uciekać przed deszczem na południe, bez gwarancji sukcesu, z opcją za to na solidne przemoczenie w trasie.
Jednak to nie jest najlepszy pomysł.
Jeżeli będzie padać jutro spróbuję rozpoznać pogodę w internecie i wtedy podejmę decyzje co dalej robić.
20.20 na chwilę ucichło. Wyszedłem przed namiot. Box wokół namiotu zalany, a niebo dalej zasnute chmurami w kolorze ciemno-szarym.
Kilkanaście minut przerwy i nadchodzi kolejna nawałnica. Za chwilę cisza ustępuje matowemu dudnieniu deszczu.
Pozdrawiam
Tomek