KarKoz napisał(a):Kolego, sprzedajesz sprzęt? Coś nowszego będzie?
Takie są plany, zobaczymy co z tego wyniknie..
Ale tymczasem zapraszam na dalszy ciąg przygody w St. Maries de la Mer.
Zaczynam od placyku na którym stoi moja Honda.
-
-
-
-
-
Najwyższym budynkiem ze sporej wielkości dzwonnicą, z pięknego kremowego kamienia, jest kościół. Sadząc po stylistyce, w jakiej został zbudowany, liczy kilkaset lat. Jednonawowe, ciemne wnętrze, pogrążone w mroku, odbiega od tego, co jest na zewnątrz.
-
-
-
-
-
-
Wchodząc do wnętrza, natychmiast zwraca uwagę krypta znajdująca się pod prezbiterium. Bije z niej łuna światła, utworzona przez galerię płomieni. Kiedy wchodzę w dół, po kilku stopniach do niskiego łukowato sklepionego wnętrza krypty, w twarz uderza gorąco, a w nozdrza gęsta woń spalonego wosku. Pod ścianą na wprost schodów na piedestale w przeszklonej szkatule kości.
Zgodnie z legendą, są to szczątki - relikwie św. Marii Salomei, matki apostołów Jakuba i Jana oraz Marii Jakubowej, siostry Matki Boskiej. Z boku stoi, przyozdobiona w bogaty strój nieproporcjonalna figura Sary, ich służącej - patronki Romów. Przeciskający się w ciasnym wnętrzu ludzie zapalają kolejne wotywne świeczki, starając się jednocześnie dotrzeć w okolice szkatuły. Z trudem udaje mi się zrobić zdjęcia, na których widać wnętrze krypty. Rozgrzany do czerwoności i nasiąknięty gęstym zapachem spalonego wosku wychodzę z krypty i z kościoła.
Przed wejściem do kościoła trzy cyganki przepowiadają przyszłość. Próbują zaczepić mnie, jednak klienta nie znajdują we mnie klienta dla swych proroczych wizji.
Kto by chciał wiedzieć, co go czeka?
Chyba jednak lepiej żyć w nieświadomości, co do własnego losu i cieszyć się tym, co los daje znienacka. Dzisiejszy dzień jest tego najlepszym przykładem.
Patrząc na nie, próbowałem domyślić się, czy ta umiejętność nie jest wrodzona u Romów, zwłaszcza tych z naszego kraju, a może istnieje jakieś transcendentalne połączenie polskich Romów z Sarą, z Camargue. A może te umiejętności nabywają za wstawiennictwem swej patronki?
Idąc w stronę kościoła, zastanawiałem się, skąd tutaj są Cyganie, których kilkunastu spotkałem na wąskich uliczkach. Po wizycie w krypcie wszystko stało się jasna.
Po czymś dla duszy, coś dla ciała. Wybrukowanymi uliczkami idę na południe, w stronę morza.
-
-
-
-
-
-
Cudownie spokojna promenada, wije się wzdłuż morza. Krystalicznie czysta woda, o temperaturze, o jakiej można tylko śnić - ciepła, niesamowicie ciepła. Tafla, aż po horyzont prezentuje paletę kolorów o jakiej może tylko pomarzyć mieszkaniec dalekiej północy.
Plaża, pomiędzy wijącą się promenadą, a wodą, z łagodnymi krzywiznami wzdłuż linii brzegowej poprzecinana jest prostopadłymi, kamiennymi falochronami. Kamienne ławeczki i metalowe, odlewane latarnie na promenadzie, zapraszają na upojny spacer w ciepły wieczór. Teraz jednak, chabrowe, bezchmurne niebo przypomina o śródziemnomorskim klimacie i kusi dalszym spacerem wzdłuż plaży.
Przyjemny w dotyku ciepły piasek; rozłożyć koc, zrzucić ubranie i wskoczyć do wody...
Spaceruję wzdłuż morza, aż do małej mariny. Wracam tą samą drogą, aby z powrotem wejść na główną aleję miasteczka.
W St. Maries de la Mer przy ulicach i placach królują morwy, strzyżone na wzór platanowców, podobnie jak w wielu innych miastach południa. Ścinane są na pewnej wysokości i w formie płaskiego kapelusza, rozrastają się na boki. W ten sposób ukształtowana korona daje dużo przyjemnego cienia w upalny dzień.
Orkiestra która po paradzie zakotwiczyła na głównym placu, teraz ustawiła się na rondzie przy plaży i wraca do południowego repertuaru.
Orkiestry dęte nie są moim faworytem muzycznym, ale w tych okolicznościach, taka muzyka potrafi ponieść chyba każdego. Przysłuchując się rytmicznym i soczystym dźwiękom, kątem oka dostrzegam nagłe poruszenie z prawej strony...
Pozdrawiam
T