Początek dnia i na dzień dobry godzina straty.
Poranny rytuał jak zawsze zaczynam około szóstej.
Spakowany i gotowy do drogi tuż po 8 podjeżdżam pod budynek recepcji. Niestety okazuje się, że recepcja czynna jest dopiero od godz. 9. Cóż, mój błąd - wieczorem nie spojrzałem na godziny pracy i w związku z tym, muszę czekać całą godzinę zupełnie bezczynnie. Trochę szkoda tej godziny, ale nic na to nie poradzę.
Pogoda zapowiada się całkiem nieźle, słońce świeci od rana, o ósmej już wysoko nad horyzontem. Błękitne niebo nie wskazuje na nic, co mogłoby odmienić taki stan. Chłodny wiatr z zachodu delikatnie psuje dobre wrażenie, ale nie jest to problem, nad którym warto byłoby się zastanowić.
Droga z kempingu w stronę autostrady, prowadzi wzdłuż wybrzeża. Z lewej strony mijam duże rozlewiska, z równolegle biegnącą drogą, na której, na nocleg przycupnęło kilka kamperów.
Jadę około 150 km autostradą, po czym zjeżdżam wprost w objęcia Camargue.
-
Pierwszy kontakt z parkiem i od razu coś ciekawego. Ponieważ teren jest mocno podmokły, z naturalnym nawadnianiem, uprawiany tutaj jest ryż. (Jest to ciemny ryż i raczej dostępny tylko lokalnie.) Podobne pola, lecz o wiele mniejszej powierzchni można jeszcze spotkać na wschód od Arles.
Wśród pól ryżowych i pastwisk, na których wypasają się charakterystyczne dla tego regionu konie o białawej maści, dojeżdżam do samego końca parku, do miejscowości St. Maries de la Mer.
Już na pierwszy rzut oka czuć inność i ulotną lekkość. Jeszcze nie zaparkowałem maszyny, a już wiem, że spodoba mi się to miejsce.
Parking znajduję na małym placu, w sąsiedztwie głównego placu miasteczka.
Gorąco, chociaż nie upalnie, a może to ja jestem spragniony ciepła? W każdym razie klimat jest doskonały.
Godzina 11.50 - temperatura w każdym razie idealna dla tego miejsca i otoczenia. To, co od zwraca uwagę, to niesamowicie duża ilość światła. Jasne i niskie zabudowania, w prawie pionowo padających promieniach słonecznych tworzą nie spotykany w głębi kraju, śródziemnomorski klimat. Patrząc na tą niską zabudowę odnoszę wrażenie, że pobudowano ją tak, aby przybysz oglądający miasteczko miał świadomość, że jest to jedno z najdalej wysuniętych na południe miejsc Francji. Linia, którą tworzą dachy białych kamieniczek stanowi początek biegnącej w morze linii łączącej miasteczko z półokręgiem horyzontu.
W miasteczku wyczuwa się nastrój lekkiego podniecenia.
Policjanci stoją na rogatkach, ludzie ustawiają się wzdłuż głównej ulicy, w oczekiwaniu na coś.
Nie wiem co to ma być, ale czuję przez skórę, że trafiłem na coś ciekawego, czego zupełnie nie miałem w planach.
Dosłownie w 10 min po zaparkowaniu motocykla, kiedy jeszcze nie zdążyłem zrzucić motocyklowych ubrań, policja blokuje ulice. Atmosfera oczekiwania podnosi temperaturę wśród zgromadzonej ludności. Szybko kończę przebieranie się w lekkie ubranie i wyciągam z kufra aparat, aby nic nie umknęło mi w tym podnieceniu.
Z pomiędzy wąskich uliczek, z drugiej strony placu zaczyna dochodzić dźwięk orkiestry dętej, wygrywającej melodie, w których wyraźnie słychać nutę zabarwioną w hiszpańskie odcienie. Hiszpańskie klimaty - nie bardzo rozumiem – skąd i dlaczego? Niedługo jednak stało się jasne, o co w tym chodzi.
Zdaje się, że przypadkiem trafiłem naprawdę na coś ciekawego.
Cieszę się podwójnie, ponieważ zgodnie z planem miałem być tutaj przedwczoraj. To jedno, drugie to, to że jeżeli bym przyjechał 10 min później, stałbym w korku na wjeździe do miasteczka i czekał, aż ruch zostanie wznowiony. Natomiast o tym, co udało mi się zobaczyć w tej chwili, mógłbym najwyżej poczytać w przewodnikach, może w Internecie.
Parada, która wchodzi w rytm melodii orkiestry, wygląda jak nie z tej epoki. Oryginale powozy, wozy rolnicze i maszyny toczą się po ulicy prowadzone przez ludzi, którzy chyba tylko dzięki wehikułowi czasu znaleźli się dzisiaj w tym miejscu. Wszyscy, dzieci i dorośli w regionalnych strojach z przed kilkudziesięciu lat.
Nogi prawie wrastają mi w twardy kamienny bruk z wrażenia.
Patrząc na charakter widowiska, domyślam się, że parada musi mieć coś wspólnego z jakimś tutejszym świętem rolniczym. Pędzone w paradzie stado owiec, biorąc przez analogię z naszymi zwyczajami pasterskimi w Tatrach, stanowi prawdopodobnie redyk. Może nie wiosenny, kiedy to owce wyprowadzane są na pastwiska, ale może jakieś sezonowe przepędzanie na inne tereny związane ze zmianą pastwisk. Tego nie wiem na pewno.
Wszystko dzieje się z południowym klimatem i na wesoło.
Widać, że w miasteczku wszyscy się znają. Uczestnicy parady i obserwatorzy ustawieni wzdłuż trasy przemarszu pozdrawiają się nawzajem i wymieniaj drobne uwagi, śmiejąc się przy tym serdecznie.
Wytwornie ubrane panie i eleganccy panowie jadący na bryczkach, a za nimi reprezentanci rolnictwa i rzemiosła na oryginalnych powozach i maszynach rolniczych, w równie oryginalnych strojach z epoki zachowują się jak nieźli aktorzy. Mój największy zachwyt wzbudzają dzieci. Fantastycznie wyglądają w ubraniach, które nosili ich pradziadkowie.
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Sądząc po ilości ludzi, turystów nie ma ich dzisiaj zbyt wielu. Jest więc to święto lokalne i raczej mało znane. Tym bardziej jestem zadowolony, ponieważ takie rodzynki trafiają się niezmiernie rzadko.
Parada przemaszerowała przez ulice miasteczka na główny plac, gdzie wśród tubylców rozpoczął się nieformalny festyn.
Zachwycony tym, co widziałem, w doskonałym humorze idę, więc na dalsze zwiedzanie cudownego miasteczka.
Pozdrawiam
T