19.08.2013 - w dzień Privlaka, wieczorem Nin
Poniedziałkowy poranek. Głowa nie boli aż tak bardzo. Na wieczór zaplanowana wycieczka do Ninu. Początkowo miałem szatański pomysł, aby iść tam na piechotę (to niecałe 5 km), ale wymowne spojrzenia towarzyszy skłaniają mnie szybko do opcji samochodowej. Szkoda, bo przydałoby się wychylić parę "złocistych"... W sklepiku za rogiem kupujemy pieczywo na śniadanie. Znów wszyscy życzą nam dobrego jutra, ale dziś to już zrozumiałe, bo przecież "dobrego dzisiaj" życzyli nam wczoraj.
Idziemy na plażę. To znaczy na ławkę. Po godzinie zaczyna mnie nosić. Najwyższy czas przeprowadzić głębszą penetrację terenu, bo trzeba wymienić euro na kuny i poszukać jakichś bankomatów. No i w ogóle zobaczyć, co tam jest dalej przy głównej drodze. Wyniki rozpoznania podaję tu:
Bankomat naprzeciw marketu Konzum należy do Raiffeisen Bank, a ten dalej, po prawej przy aptece, do Zagrebačka Banka. Poczta jest jeszcze dalej, otwarta w godz. 8.00 - 15.00 od wtorku do piątku i do 17.00 w poniedziałki. Tam też wymieniam euro na kuny. Po przeliczeniu wyszło mnie 0,55 PLN/HRK już z prowizją poczty, bo euro kupowałem po 4,10. Kurs dobry, więc należy mi się nagroda - w drodze powrotnej skręcam ku nabrzeżu przed kempingiem i udaję się do "mojego" wodopoju. Ale tylko na małe - wieczorem mamy przecież jechać do Ninu.
Obok "mojej" lodziarnio-piwiarni odnajduję restaurację Amico - z zewnątrz wygląda szykownie:
W środku sami Niemcy, co nie wróży zbyt dobrze cenom w tym przybytku. Przy plaży "przykempingowej" mijam jeszcze jedną knajpkę z rozbudowanym menu ("Sabuni" czy jakoś tak), ale tam z kolei pełno ludzi, a i wystrój jakiś taki mało przytulny. Ale nieopodal naszego apartamentu, naprzeciw lunaparku, jest jeszcze jedna obiecująca knajpka - konoba "Planura". Czynna dopiero od 17:00. Tam też sporo Niemców, ale większość to jednak miejscowi Chorwaci, co wróży znacznie lepiej:
Wracam do moich. Leżą.
Po obiedzie (ze słojów) krótka rozmowa z Panią Mariją - mamą gospodarza. Może nie pierwszej młodości, ale bardzo sympatyczna, a przy tym niesamowicie obrotna. Rozmowa jest w języku nowosłowiańskim (polski + czeski + chorwacki + rosyjski + słowacki + gestykulacja). Coś nam chce pokazać. Prowadzi nas w najpiękniejsze miejsce w Villa Rossa - do piwniczki! Na hakach wiszą szynki, na półkach flaszeczki z rakiją, ale nas interesują przede wszystkim ogromne kadzie z winem. Próbujemy. Pycha! Oczywiście wytrawne, bo Chorwaci półsłodkich nie uznają (tyle wywnioskowałem po oglądnięciu półek sklepów wszelakich), ale domowe, pyszne. Czerwone naszym zdaniem lepsze od białego. 20 kun za litr - bierzemy dwie puste flaszki plastikowe po wodzie z Lidla, Marija napełnia. Wino pod tymczasową nazwą handlową "Saguaro" będzie nam towarzyszyć dziś po powrocie z Ninu. Okazało się potem, że towarzyszyć nam będzie także przez kolejne tygodnie, nawet po powrocie do Polski.
Ok. 19:00 jedziemy do Ninu. Droga krótka. Najpierw skręcamy w kierunku Zatonu, żeby zobaczyć średniowieczny kościółek obronny Sv. Nikola. Ot, stoi sobie takie coś przy drodze, w zasadzie w szczerym polu. Ale fajne:
Okazuje się, że parking przy tym zabytku jest jednokierunkowy, a skręt w lewo zabroniony, więc dojeżdżamy do samego Zatonu, żeby zawrócić. Mijamy jedyną w okolicy stację benzynową, całkowicie zapchaną autami. Skręcamy w kierunku centrum Ninu. Główny parking przed wejściem na starówkę pełny. Szukamy jakiejś "darmowej alternatywy" w bocznych uliczkach. Wszędzie zakaz parkowania - widać, że miasto żyje z tych parkingów. W końcu jednak znajdujemy wolne miejsca z dala od centrum. Piechotką dochodzimy do głównego mostu - starówka Ninu położona jest bowiem na małej wyspie, więc trzeba wchodzić przez most.
Robi się ciemno, co nie sprzyja fotografowaniu naszymi kompaktami. Ruch jak w Rzymie - wszędzie pełno ludzi. Nie dziwota, że parking był pełny. Z mostu widok na zachodni brzeg pewnej Piekielnej Wyspy i Velebit.
Przechodzimy przez starą bramę i przeciskamy się główną uliczką Ninu. Sympatyczne miasteczko - wiele średniowiecznych budowli, ruiny rzymskiego miasta...
Szybko dochodzimy do końca wyspy. Maleńki ten Nin! Prowadzę wycieczkę do dawnej "najmniejszej katedry świata":
Obok pomnik Grgura Ninskog (Grzegorza z Ninu). Dowiedziałem się potem od naszego gospodarza, że to kopia pomnika ze Splitu, w dodatku zmniejszona. Ale i tak wszyscy musieli mieć przy nim zdjęcie i koniecznie potrzeć jego stopę.
Następny punkt obowiązkowy wycieczki do Ninu, czyli słynne lody na głównym placu. Zamawiamy. Mając w pamięci relację Marsallaha biorę ciemne czekoladowe. Pyszne! Ale czy lepsze niż lody w Privlace? Zdania grupy są podzielone... Kręcimy się jeszcze troszkę po miasteczku, zaglądając tu i tam. Wycieczka bardzo krótka, ale wszystkim się podobało. Na koniec robię jeszcze fotę starej łodzi przy moście...
... i opuszczamy Nin.
Wracamy do Privlaki. Wieczór ciepły, znowu remik do późna, domowe wino Mariji smakuje wyśmienicie... Nic nie zapowiada tego, co stanie się niebawem...