dla wytrwałych czytelników i czytelniczek dokończę stara relacje (postaram się w kilku słowach bo w sumie nie zdarzyło się nic ciekawego ) ............
po powrocie swoim gratem zaparkowałem w starym miejscu( czytaj w cieniu) ,a damska cześć podróżników odetchnęła z ulgą że nasz "koń" jeszcze dyszy i że chyba jeszcze jakoś się dokołacze do domciu . Następne dni niczym sie nie różniły od siebie pełny odpoczynek i luzik na całego (trzeba jakoś podładować baterie na cały rok pracy )
Nadszedł dzień który mój kompan wakacji postanowił wracać do domu (mieliśmy być do niedzieli ale mój kolega postanowił wrócić wcześniej do domu czyli w sobotę raniutko ) a i moja rodzicielka też postanowiła nas zostawić i wybrać się na podbój Serbii
Po wieczorny pożegnaniu przyjaciela i jego żonki (skromnie zakrapianym wiadomo z jakiego powody ) zostaliśmy w piątką ale nie na długo, bo musieliśmy moją kochana mamusię podrzucić do nieszczęsnego Trogiru na autobus rejsowy do Novego Sadu .Po zapakowaniu mojej mamy całego jej majdanu do busa zagadała nas para polskich wczasowiczów (zobaczyli naszą rejestrację ) i po szybkiej pogawędce i zawarciu znajomości okazało się ,że nowy znajomy Boguś mieszka nie daleko mojej miejscowości (zna mojego dobrego kuzynka,a nawet później okazało się że chodził do szkoły z moim starszym bratem do klasy......... jaki ten świat mały )
Umówiliśmy się na bruderszafta na wieczór po powrocie z z Trogiru
W Trogirze czekaliśmy na autokar około 2 godzin(im się w tym upale widać nigdzie nie spieszy )Po pożegnaniu Mamy i powrocie do hacjendy spotkaliśmy się z nowymi znajomymi (Boguś i Krysia) ,przyznam że daliśmy nieźle do vivatu bo libacja połączona z brudziem itp.... zakończyła się ok 3 nad ranem .......ech ta polska gościnność nawet na wakacjach nie zapominamy o naszej "wylewności'' za kołnierz hhehehehee................ i w zasadzie w nic nie spodziewanego się nie zdarzyło co by było godne odnotowania w tej relacji...................................ale ........... (tylko mały epizodzik ale za to zawsze jakiś ) my po naradzie rodzinnej postanowiliśmy przedłuyżyć sobie wakacje o 2 dni i wyjazd z Chorwacji zaplanowaliśmy na wtorek o 4 nad ranem ( wyjazd taj chciałem zaplanowac aby te wysokie podjazdy zostawić do południa (martwiłem się o silnik mej szkapy bo lubiła się zgrzać ) dzisiaj już wiem ze wina leży w zabitej chłodnicy ale wtedy nie miałem pojęcia jak jest przyczyna skoków temperatury motoru........jak to bywa wyjazd z Primosztenu przeciągnął się o godzinę.Około 5 wyruszyłem w droge powrotną ale żegnał nas deszcz i dosyć mocny wiatr czyżby Chorwacja rozpaczał za nami i żegnała nas łzami i to rzewnymi w sumie już światało ale ,że zachmurzone niebo było na całego zaciągnięte niskimi ołowianymi chmurami to jeszcze panowały ciemności i juz wtedy zwróciłem uwagę na fakt że moje reflektory jakoś słabiutko świecą ale tłumaczyłem sobie ze to zaczyna się świt w okolicach Zatonu tak wiało że ciężko było utrzymać na prostym kursie busa a prędkość moja spadał do ok 40 km/h do tego te strome podjazdy uffffffff adrenalina działał na wysokich obrotach ale jakoś dało rady i kiedy już zeszliśmy z gór na niziny powitało nas słoneczko (bardzo nieśmiałe ) po kilku postojach dla odprężenia (między innymi na strefie wolnocłowej)wkroczyliśmy do Czech gdzie postanowilismy zaspokoić pragnienie naszych żołądków (soki już czekały na towar do przetworzenia na kilojoule.)...............................cdn ....ale obiecuje że bardzo szybko