Wracając zatem do naszej chorwackiej przygody...
... w piątek skoro świt ok. 9.00 ruszyliśmy na północ. Plan był taki, że tego dnia najwcześniej jak się da zameldujemy się na Jeziorach Plitvickich. Zamysł ten jednak szybko zweryfikowało życie dwa dni wcześniej, kiedy okazało się, że najwcześniejsze wejście w piątek jest możliwe o godz. 14.00. Trudno. Bierzemy, jedziemy, zachwycamy się.
Primosten żegna nas oczywiście przepiękną pogodą. Jest tak pięknie, że aż łzawią nam oczy. Alergia???
Droga na północ płynna, przyjemna i bez utrudnień. Do czasu.
Kilka kilometrów przed sv. Rokiem zapaliła się kontrolka sygnalizująca awarię silnika. Szybki zjazd na pobocze. Reakcje w samochodzie zróżnicowane. Nieletnie z tyłu kategorycznie zażądały bezpośredniej jazdy do Polski, z pominięciem Jezior. Ja dociekam, na jakim dystansie nasze ubezpieczenie przewiduje holowanie. Po uzyskaniu satysfakcjonującej odpowiedzi zaproponowałam utrzymanie planu, z noclegiem w Slunj włącznie. W końcu - jak mamy stanąć, to tam gdzie łóżko. Mąż natomiast w tym czasie prowadził konwersację z kolegą z pracy, który - jak się okazało - właśnie nas mijał. "Stary, w poniedziałek mogę się trochę spóźnić. Jak bardzo trochę? Jakieś trzy - cztery dni"...
W międzyczasie nasze auto trochę odsapnęło, grzecznie odpaliło i z nadal świecącą się kontrolką potoczyło dalej. Nie ukrywam, że przed wjazdem do tunelu odpaliłam wszystkie znane mi akty strzeliste i wezwania do całej rzeszy świętych z bezgłośnym apelem: "Jak mamy stanąć, to błagam: TYLKO NIE W TUNELU!!!".
Chyba byłam grzeczna, bo do Plitvic dojechaliśmy cało i zdrowo. Na miejscu okazało się, że kolejnym wyzwaniem będzie znalezienie miejsca parkingowego. To nie żart: zajęło nam to czterdzieści minut. A potem rozpoczęliśmy grę zespołową pt. "Kto tu trafi z powrotem i odnajdzie auto?". Potem jeszcze tylko pół godziny w kolejce do busa/ciągnika/pociągu ze znaczkiem mercedesa na masce i mogliśmy się napawać. Oraz zachwycać i podziwiać. A zapewniam, że jest czym i ogólnie warto. Zdjęcia poniżej, za co przepraszam, bo fotograf ze mnie marny.
Generalnie jednak: Plitvice zobaczyć trzeba. Niestety, póki co nie mam możliwości zwiedzenia ich poza sezonem, więc zachwycałam się w tłumie. Niczego jednak nie żałuję i z całą pewnością jeszcze tam wrócę - tym razem na całodzienną wędrówkę.