Niestety kończy się okres wakacyjnego luzu i mam teraz tyle pracy, że brakuje trochę czasu na pisanie - stąd brak "codziennych aktualizacji".
Hunterze! Wklejaj zdjecia! Są przecudne i aż miło je pooglądać!
Moniko. Miasta na wybrzeżu Chorwacji są całkowicie różne od tych w Polsce. Jeśli jedziesz we wrześniu to będzie już w miarę cicho i spokojnie. Plaże z łagodnym zejściem są, a apartamenty - poszukaj czegoś w nowej części we wrześniu nie bedzie chyba większego problemu. Głowa do góry i będzie dobrze.
Wtorek to dzień tego złowieszczego pogorszenia aury. Nad ranem budzą mnie odgłosy zbliżającej się burzy - jeden grzmot, potem drugi. Nie są jednak zbyt intensywne i nawet deszcz szumiący za oknem wydaje się traktować Primosten trochę ulgowo. Wstaję około 8. Po deszczu nie ma już śladu, tylko po niebie suną szare chmury. Nie jest to jednak zbita powłoka, a poszarpane grupy obłoków, co chyba zwiastuje niebawem słoneczko. Poprzedniego dnia postanowiliśmy pójść na spacer w kierunku latarni znajdującej się na końcu wzgórza za Primostenem. Jest dość ciepło i bardzo parno - woda, która "spadła z nieba" odparowuje momentalnie. Bierzemy aparat i w drogę.
Schodzimy ze starówki, mijamy targ i oczywiście pytam o figi. Jest jeszcze w miarę wcześnie i może tym razem się uda. Niestety po deszczu nie ma owoców i podobno będą dopiero za dwa dni! No to już chyba jakiś pech totalny!
Pojechać do Cro i nie skosztować fig! Dla mnie figi to chyba najlepsze owoce pod słońcem, a ich brak to męczarnia zmysłów.
Idziemy dalej - teraz wzdłuż brzegu w kierunku przystani statków wycieczkowych i kutrów. Za przystanią ścieżka biegnie dalej cały czas wzdłuż brzegu, który tutaj wcina się dość głęboko w ląd. Zatoczka jest bardzo spokojna, woda bardzo płytka a wzdłuż całego nabrzeża cumują rybackie łódeczki - taki sielski widoczek. Po lewej stronie pną się w górę domy - wszystkie znajdują się na skalistym zboczu komponujacym się doskonale z zielenią piniowych drzewek. Moją uwagę zwracają niektóre ogódki - agawy i opuncje wystające ze skał, wspomniane wyżej pinie poprzeplatane z kwitnącymi oleadnrami i bugenwillami. Super to wyglada.
Tymczasem słońce coraz śmielej wygląda zza chmur i teraz robi się naprawdę gorąco. Docieramy do końca zatoczki - powyżej przed nami widać wiadukt na jadrance - my idziemy w prawo ścieżką w kierunku zburzonego kompleksu hotelowego. W tym miejscu zatoczka jest tak płytka, że widać doskonale ryby pływające w wodzie. Dno ma rdzawy kolor. Skręcamy w prawo. Przechodzimy przez starą bramkę i idziemy pod lekką górkę po wyślizganych kamiennych płytach chodnikowych. Teraz morze jest niżej pod nami - idziemy przez zaniedbany piniowy lasek, który kiedyś zapewne spełniał funkcje hotelowego parku. Tutaj dopiero słychać prawdziwy koncert "skrzek", czyli cykad. Śmieję się, że nadają w stereo, ale to chyba jest system 5.1 albo 7.1 - dookoła skrzekot o takim natężeniu, że nic innego nie słychać. Fajnie - uwielbiam ten jazgot - zawsze kojarzy mi się z urlopową sielanką.
Przez pnie starych pinii prześwituje niesamowity błękit morza. Jesteśmy po drugiej stronie tej głęboko wciętej zatoczki - woda jest płytka i prześwituje skaliste dno. Przy brzegu stoją pozostałości po potężnych słupach do cumowania. Ścieżka po której idziemy też lata świetności miała zapewne przed wojną. Powyrywane płyty, zdezelowane pozostałości po koszach na śmieci i tylko zieleń ma się dobrze zmieniając dawny park w dziko zarośnięty las. Nagle las się kończy i przed nami rozpościera się mała plaża z kamyczkami i częściowo żwirkiem o bardzo łagodnym zejściu do wody. Słońce już świeci na całego i plaża jest pełna ludzi. Najwięcej jest rodzin z małymi dziećmi bo morze w tym miejscu jest płytkie a dno łagodne. Jakiś maluch nabiera piach do wiaderka i buduje z niego coś w kształcie zamku. Plaża z każdej strony jest osłonieta drzewami piniowymi i innej maści roslinnością. Jest wręcz idylliczna - na przeciwko widok na stary Primosten - niesamowicie lazurowa woda, zapach pinii... i ... na tym kończy się bajkowa kraina... Z tyłu w gąszczu zieleni walają się śmieci - miejsce dzikie i nikt tutaj nie sprząta czego skutki trudno przeoczyć.
Jest o dziwo jeden duży wór na śmieci zawieszony na obręczy - ale z tego wora aż kipią śmieci. Szkoda, że bajkową urodę tego miejsca można zaprzepaścić brakiem podstawowego wydawałoby się instynktu do sprzątania po sobie. Niestety niektórzy turyści (a raczej chyba pseudoturyści)
, nie znają zasady, że co się przyniesie to trzeba ze sobą zabrać a nie wyrzucać w krzaki... Taki obrazek widziałam parę lat temu na plaży Jaz pod Budvą w Czarnogórze i jakoś do tej pory na tą myśl mnie odrzuca...
Plaża nie jest zbyt długa, kończy się kolejną zburzoną bramką prowadzacą do dalszej części parku. Teraz roślinność jest dużo rzadsza i niższa. Z prawej strony widać skaliste wybrzeże porośnięte przez inne fajne roślinki. Tutaj zaczynają się też "obrazki naturystyczne".
Po lewej widać budynki hotelu. Nie wiem co to za hotel. Kiedyś wyczytałam, że w Primosten było kilka kompleksów hotelowych - Zora, Raduca, Slava i z drugiej strony miasta Marina Lucica. Podejrzewam, że to właśnie pozostałości tego hotelu teraz ogladamy. Szkoda, że jest to takie opuszczone, pozostawione losowi miejsce. Być może po wojnie są problemy z prawami własnościowymi do niego? W każdym razie sama lokalizacja, mimo iż oddalona od centrum jest bardzo malownicza. Roślinność coraz bardziej się przerzedza i wychodzimy na kolejną plażę.
Tutaj skałki ustępują miejsca drobniutkim kamyczkom. Wejście do morza również bardzo łagodne. Niestety z tyłu problem śmieci też istnieje chociaż tutaj już chyba w mniejszym stopniu, albo te zielone kępy roślin go zagłuszają. "Plecy" plaży to droga, która odchodzi od hotelu i którą ci bardziej wygodni podjeżdżają samochodami. Idę na skałki popatrzyć na wodę. Aż roi się tutaj od krabów, jeden nawet sporych rozmiarów, chowa się przede mną pod wodę i rozpościera w geście obronnym szczypce.
Mój mężuś już trochę wymięka od marszu w upale i pogania mnie strasząc, że zaraz wróci. Idziemy dalej kamienistą drogą. Po minięciu plaży jesteśmy wreszcie u podnóża tego wzgórza które kończy się latarnią. Jeszcze kawał drogi przed nami, a jest tak upalnie i parno, że zaraz zdejmę bluzkę bo już jestem cała mokra. Teraz po lewej stronie, na zboczach wzgórza ciągną się pod sam szczyt drzewka oliwne poprzeplatane figowymi i winoroślą babić. Nie wiem jakim cudem one tutaj rosną! Wszędzie skały i kamienie, tylko gdzieniegdzie ktoś podsypuje je ziemią tworząc takie swojego rodzaju ogródeczki tarasowe. Wchodzę do takiego kamienistego ogrodu i robię sobię zdjęcie przy powykręcanym drzewku oliwnym. Sprawdzam przy okazji czy może figi tutaj już podojrzewały, ale i tu spotyka mnie zawód...
Idziemy więc dalej - po prawej morze cudownie lazurowe, poniżej kilka takich bardzo intymnych miejsc o zakamuflowanych zejściach, gdzie pomiędzy skałkami opalają się naturyści. Widoki na Primosten i jachty z tego miejsca są iście widokówkowe. Robię chyba jakąś setkę zdjęć, a i tak po przejściu dwudziestu metrów stwierdzam, że jeszcze muszę utrwalić kolejne ujęcie. Mario mnie pogania, bo nadal przed nami kawał drogi, a jeszcze wrócić trzeba.
Teraz droga skręca w lewo za naszpikowanym skałami brzegu, prowadząc do kolejnej łagodnej plaży. ta jednak jest "płytsza" od poprzedniej i kamienie są trochę większe. Ze względu na odległość "od tłumów" większość plażowiczów to naturyści. Teraz przed nami już ostatni odcinek. Droga biegnie teraz prosto wzdłuż skalistego brzegu. Po lewej stronie widać takie dziwne tunele - oczywiście jestem szalenie ciekawa co to jest, ale nie zamierzam sprawdzać co ukrywają.
Nagle droga lekko skręca w lewo i okazuje się, że jesteśmy już u celu. Do latarni jeszcze nie podchodzimy - najpierw idziemy trochę dalej aby zrobić kilka zdjęć tej części wybrzeża. "Skrzeki" nadal głośno dają znać o swojej obecności. Dźwięk jednej dochodzi z drzewka oliwnego przy drodze. Podchodzę do niego i staram się skupić na tym, z którego miejsca dochodzi skrzekot. Wzrokowo nie mam szans na dostrzeżenie cykady - bo to mistrzynie kamuflażu, ale czego nie zobaczę to na pewno usłyszę i po chwili ją mam! Moje uszne radary zrobiły swoje. Teraz powolutku podchodzę do gałęzi i robię kilka zdjęć. Cykada zwietrzyła niebezpieczeństwo bo przestała brzęczeć, ale już mi się nie schowa. Jest już na wyciągnięcie ręki. I wtedy ogarnia mnie ciekawość - czy można tego owada złapać? Szybki ruch dłonią i już ją trzymam. Niestety ona też ma refleks - poruszyła się tak szybko, że zdezorientowana puściłam rękę i odfrunęła.
Teraz wracamy do latarni, chodzimy po skalistym brzegu niesamowicie "poszatkowanym" przez rozbijające się tutaj fale. Morze wcina się długimi rękawami w skały tworząc takie małe strumyki w szczelinach. Słońce padające w te miejsca zmienia je w czarujące oko i duszę zjawiska. Próbuję zrobić zdjęcia ale niestety nie odwzorowałam tych cudownych pobłyskujacych odcieni.
Zaraz za latarnią jest wciętę w skałę miejsce, taka odludna ukryta dla oczu wydrążona "zatoczka" dla dwojga. Dla mnie cudowne miejsce i chyba najpięknięjsza "plaża" w okolicy. Pośrodku głaz z karłowata pinią, z tyłu skały, a nad nimi las piniowy. Bajecznie.
Chodzimy jeszcze po skałach przy latarni i wracamy tą samą drogą. Można iść jeszcze dalej - być może aż do Mariny Kremik, ale dłuższą wycieczkę lepiej zorganizować na rowerach - trasa w jedną stronę (co prawda ślimaczym tempem), zajęła nam dwie godziny.
W drodze powrotnej znowu co chwila słychać moje ochy i achy i znowu robię mnóstwo fotek, a mój mąż już nie ma siły.
Wreszcie docieramy do miasteczka i tutaj taki fajny obrazek - stojąc przed "miejską bramą" na łączniku wyspy z lądem, od strony zachodniej biją o brzeg "bałwaniaste" fale i wieje wiatr. Natomiast od strony wschodniej cisza i spokojne morze.
Wracamy do apartamentu - na zegarze jest koło drugiej, więc korzystając z pogody idziemy jeszcze na plażę.
Pozdrawiam i idę wreszcie do domu
, bo zostałam po pracy, aby to napisać.