Ale postów
!!! W tym tygodniu trochę "wakacjuję"
i nie mam codziennego dostępu do sieci. Teraz patrzę, a tutaj cała strona odpowiedzi!!! Dzięki! Najpierw trochę poodpisuję.
Na pierwszy ogień Zawodowiec - gdyby Pani Frau (oczywiście z ulubionej kreskówki), przeczytała choć jeden odcinek moich wywodów zapewne wykrzyknęłaby "Na rany Chrystusa!!! To już nie apokalisa to armagedon!!!"
(to moje ulubione powiedzonko gdy wchodzę do pracy w każdy poniedziałek). A wracając do relacji - Twoje relacje to się dopiero czyta
!!! A te góry w nich ... Marzę żeby kiedyś pojechać w opisywane przez Ciebie rejony, niestety mój małżonek góry lubi oglądać a niekoniecznie po nich chodzić...
Drogi Hunterze - widzę, że polowałeś na zachody słońca z mojego tarasu
!!! Zdjęcie miodzio, a widok niesamowicie znajomy, właśnie taki mieliśmy codziennie. Szkoda że nie mamy lepszego sprzętu foto - wtedy można byłoby poszaleć.
No a teraz Kawo. Najpierw chciałam napisać, że doskonale rozumiem Twoje rozterki. Zadawane pytania świadczą o tym, że chcesz znaleźć takie miejsce, które będzie odpowiadało Twoim oczekiwaniom. Już wiele razy pisałam, że każdy ma inne preferencje - jedni lubią skałki inni wolą łagodne kamyczki albo piasek, jedni lubią widok otwartej przestrzeni morza, inni na to nie zwracają uwagi, jedni szukają ciszy i intymności, w przeciwieństwie do tych, którzy szukają tłocznego i gwarnego miejsca, itd. Ja wybrałam Primosten, bo spełnia moje i męża "założenia brzegowe" i się nie zawiodłam. Oczarowała mnie pewna subtelna magia tego miejsca, jego klimat i stąd entuzjazm w odbiorze poszczególnych momentów tutaj przeżytych. Są też osoby, dla których Primosten nie oferuje nic specjalnego, ponieważ mają inne swoje ukochane miejsca i na inne rzeczy kładą nacisk. I tutaj właśnie leży urok całej Chorwacji
, jest tyle różnych miejsc i uroczych zakątków, że praktycznie każda osoba znajdzie coś dla siebie. A odpowiadając na inne Twoje pytania - Hotel Zora - to niestety jedyny kompleks hotelowy w tej miejscowości. W katalogach informujących o hotelach w Chorwacji Zora jest znakowana trzema gwiazdkami, natomiast przy wejściu głównym widnieją cztery (nie wiem skąd ta różnica
). Na zdjęciu podanym przez Janusza kompleks hotelowy znajduje się na tym zalesionym długim półwyspie po lewej od miasteczka. Jeśli chodzi o lokalizację naszego apartamentu to jeśli dokładnie przyjrzysz się półwyspowi ze starym Primostenem (to zabudowane "kółko"), to po lewej stronie zauważysz w morzu taki biały punkt (chyba ktoś pływa). Właśnie przy tym miejscu stoi dom, w którym mieszkałam. A jeśli chodzi o miejsca wieczornych i nocnych spacerów - gorąco je polecam - szczególnie po wąskich uliczkach starego miasteczka
- właśnie wtedy można załapać tego bakcyla, który nieuleczalnie zaraża ludzi miłością do tego miejsca. Wizyta w jednej ze starych winiarni, odkrywanie plątaniny uliczek, czy wsłuchiwanie się w ton tutejszych piosenek potrafi zawładnąć sercem. Na rynku zawsze w sezonie ustawiona jest scena i co wieczór "serwowane" są występy kapel, zespołów i różnego rodzaju artystów. Nocą Primosten ożywa - podczas dnia wszyscy wylegują się na plażach i rynek jest pusty. Wieczorem zawsze się zastanawiałam - skąd biorą się Ci wszyscy ludzie? Ponadto można odwiedzić cytowaną Aurorę, albo klub obok bramy przy rynku. Hotel też ma program każdego wieczoru z występami i muzyką. Dla dzieci oddzielna animacja. Nigdy nie robiłam zdjęć tłumów w Primostenie, dlatego wydaje się może pustawy, ale to bardzo mylące.
A teraz spóźniony
trochę ciąg dalszy.
Poniedziałek - dzień znienawidzony przez pracowników, a umiłowany przez pracoholików! Ja chyba należę do tych pierwszych... Tym razem poniedziałek otwiera wspaniały urlopowy tydzień i "z definicji" nie mogę mieć złego nastawienia. Pogoda znowu wyśniona - błękit nieba, lazur Adriatyku, ale... podobno następnego dnia ma się załamać! I nie wiem czy pogoda się załamie czy turyści z powodu jej załamania, ale podczas urlopu nad morzem tekst "załamanie pogody" przyprawia o czarnowidztwo. Dlatego dzisiaj nasze tempo wymarszu na plażę jest godne pozazdroszczenia. Wszystko sprawnie i szybko. Godzina 10 i leżymy plackiem. Jeszcze słońce dobrze nam zza pleców nie wyszło i kładę się w odwrotnym kierunku niż zwykle, ale twardo leżę, bo dla Polaka załamanie pogody oznacza deszcz, zimno i wszystkie inne katusze z zakładaniem zimowych swetrów włącznie! A jeśli taka aura się przeciągnie i już do końca pobytu będzie padać? Wietrząc pogodowy horror ładuję słoneczne baterie ile sił w skórze.
Brązik pogłębia się z każdą chwilą, a ja non stop spoglądam, czy aby to wystarczy na wypadek braku słońca. Twardy ze mnie zawodnik - mój mężus wymiękł i ukrył się w cieniu piniowego lasku, a tak naprawdę to znów ogląda plażowiczki
(zła pogoda pewnie je przestraszy i nie będzie już na co patrzeć!!!). Z tym czarnowidztwem świadomie przesadzam, bo wiem, że dalsze prognozy są bardzo dobre, tylko trochę ironizowałam taki rodzimy lęk o aurę.
Dzisiaj po raz pierwszy zabrałam ze soba maskę z rurką. Wcześniej pływałam bez niej bo ku mojej radości odkryłam, że woda nie piecze mnie już w oczy. Wreszcie czas pooglądać dno i zapoznać się lepiej z rybkami. Robię więc rekonesans, co jest interesującego pod wodą pod kątem przyszłych zdjęć. Mistrzem fotografii podwodnej na pewno nie jestem
, a ujęcia zawsze jakieś takie przypadkowe mi wychodzą (zresztą pod wodą niestety nie widzę szczegółów na wyświetlaczu i wszystko jest na zasadzie celowania na oślep). Teraz zamierzam zrobić zwiad sytuacyjny i sprawdzić gdzie są fajne roślinki, skałki, rybki. Miejsce to znam doskonale, ale może przez rok coś się pozmieniało? Pływanie zabiera mi znaczną część tego dnia i po wyjściu na słońce, okazuje się, że mój małżonek ma już dość plaży i idzie spać do domu. Fajnie, zostaję sama. Teraz nawet nie ma z kim porozmawiać. Trochę się nudzę i robię zdjęcia żagłówkom i jakimś stateczkom zaobserwowanym na horyzoncie. Poniżej taki wyrywkowy przegląd jednostek pływających zaobserwowanych podczas plażowania i wieczornych spacerków w trakcie całego pobytu.
Długo na plaży nie poleżałam, bo około drugiej poczucie samotności wygrało z wolą zdobywania opalenizny. Wracam. Idę jeszcze tylko do sklepu po sok i ciastka, no i na targ gdzie ... "svijeżej smokvy ne ma" - tak w polskim wydaniu krzyczy na mój widok Pani ze stoiska uprzedzając moje pytanie. Znów pech
! Sprzedali rano. Ponownie kupuję brzoskwinie i winogrona, dostając dodatkowo w prezencie suszone figi. Jeszcze tylko parę ujęć przystani i wracam do domu.
Przejście wczesnym popołudniem w pełnym słońcu przez rynek jest niczym smażenie się w żarze. Kamienne płyty pomimo białej barwy tak się nagrzewają, że ukrop jest niemiłosierny. Wszędzie pustki - jeśli ktoś przemyka przez rynek to zaraz chowa się w cień kamieniczek. Idę pod górę i z każdym krokiem ręczniki i plażowe akcesoria niesione w plecaku coraz bardziej mi ciążą. Przyczepność klapek na wyślizganych kamiennych płytach chodnika jest minimalna, co dodatkowo utrudnia teraz każdy krok. Do apartamentu wchodzę tak zmęczona, że nawet zaczynam się cieszyć z zapowiedzi pogorszenia aury.
Padam na łóżku koło męża i "miauczymy" aby to "niemiłosierne" słońce wreszcie zaszło i dało troche wytchnienia! Popołudniową drzemkę kończę jeszcze przed zachodem słońca. Siadam przed telewizorem aby posłuchać co w świecie się dzieje i oczywiście sprawdzić prognozę na jutro. Nie jest ona bardzo straszna - burza, przelotny deszcz, ale poza tym słonecznie i ciepło - 26 stopni. Jeśli nie będzie strasznie lało pójdziemy na spacer pod latarnię. Siadam na tarasie i w ostatnich promieniach słońca jem ciastka z Konzuma. Miałam na nie taki apetyt (nadzienie figowe działa na moją wyobraźnię smaku błyskawicznie i mówi kup mnie), a teraz zmuszam się do jedzenia, bo są po prostu niesmaczne. Więcej już ich nie kupię.
Tego dnia słońce zachodzi w towarzystwie chmurek co zapewne też zwiastuje zmianę aury. Po zachodzie wychodzimy z kryjówki idąc do miasteczka i tradycyjnie kupujemy kalmary - teraz w innym niż poprzednio miejscu i zmiana decyzji okazała się słuszna.
Mężuś chce mi jeszcze pizzę do buzi wcisnąć bo stwierdza, że ta wczorajsza odniosła zamierzony skutek i poszła mi w górne atrybuty.
Ja różnicy nie widzę, ale jeśli pizza na to pomaga, to po kilka będę codziennie jadła, tylko obawiam sie, że wtedy ogólnie mój rozmiar ulegnie całościowej ilościowej zmianie.
Wieczorna trasa jest podobna jak w dniach poprzednich, chodzimy tu i tam w bardzo romantycznym nastroju. Podczas spaceru zauważamy coraz więcej różnic zarówno w stosunku do roku poprzedniego i w całym przekroju naszych wizyt w tym miasteczku. Dużo zmian idzie w dobrym kierunku, coraz większy porządek, nowe klomby - starannie koszone zresztą, odnowione elewacje budynków, cała rewitalizacja rynku z poukładaniem nowych kamiennych płyt. To wszystko coraz bardziej "cywilizuje" Primosten. Nadal jednak widać miejsca, gdzie przydałby się remont, albo odnalazł właściciel. Niestety z "nowymi czasami" zapomina się chyba powoli o tym co tak naprawdę jest sercem i magnesem tego miejsca - chodzi mi o te stare kamienne budyneczki, które powoli odchodzą na "tamten świat". Mam wrażenie, że więcej jest zapadniętych ścian czy dachów i wkrótce w walce o działki pod budowę kolejnych domów do wynajęcia, zaginą te romantyczne miejsca, a Primosten stanie się jednym z wielu podobnych miejscowości nad Adriatykiem... Smutne to, ale wydaje mi się, że nie ma tutaj kogoś w charakterze "konserwatora zabytków", czuwającego nad zachowaniem klimatu tego miejsca. Czasem jakiś szczegół aż się gryzie ze starym kamiennym murem kamienicy - np. rynna, tak wstawiona, że...
Z pierwszej wizyty w Primosten pamiętam, że w jednym domu stała maszyna do wyciskania oliwek (zawsze w tym miejscu intensywnie pachniało oliwą). Jestem ciekawa, czy nadal się tutaj znajduje - o dziwo jest, tylko już nie używana i oliwą już nie pachnie... Następnie sprawdzamy czy w jednej z winiarni jest makieta Primostenu wykonana chyba z tekturowych pudełeczek - uff! jest i stoi na honorowym miejscu. Może nie jest jeszcze tak źle i stary Primosten pożyje długie, długie lata. Oby.
Teraz koniec z nostalgią. Idziemy do kiosku pooglądać miejscowe gazety. Kupuję coś o jachtach, niestety w folii i nie widzę co jest w środku, po rozpakowaniu okazuje się, że same teksty prawie bez zdjęć - mizerota kolejny po ciastkach kiepski zakup.
Koniec dnia to identyczny scenariusz - taras, winko i ja oczywiście już po jednej lampce wymiękam.
A na zakończenie tego odcinka kilka zdjęć nocnych - ujęcia od strony plaży naprzeciwko przystani.