Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Primosten po raz kolejny - czyli wakacje 2007

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
Leszek Skupin
Weteran
Posty: 14062
Dołączył(a): 23.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Leszek Skupin » 07.09.2007 11:20

meeg napisał(a):...
Po powrocie idąc w słońcu do apartamentu robi mi się niedobrze od upału, który na kamiennej ścieżce jest straszny....

Ano też wiem coś na ten temat :? Dojeżdżaliśmy do Thessalonik (jechaliśmy bez klimy) jak żona zaczęła sobie rozmasowywać prawą rękę, która jej drętwiała bez większego powodu :? Koszmarny był ten upał. Nie wiem ile stopni mogło być, ale więcej niż ludzie z północy mogą wytrzymać. Młody polewał się w samochodzie wodą mineralną, a ja piłem co trochę wykańczając butelkę za butelką, z resztą żona tak samo ... myśleliśmy - żeby się tylko nie odwodnić :!:

Koniec końców przeżyliśmy te upały, ale powtórzę się, że w drodze w tamtą stronę wypiliśmy we trójkę zgrzewkę wody mineralnej.

Pozdrav :papa:
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 07.09.2007 12:01

hmmm spryciule, ja nie widzę żadnego
schowały się za żółwiami :wink: :twisted:
meeg
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1225
Dołączył(a): 17.06.2002

Nieprzeczytany postnapisał(a) meeg » 11.09.2007 15:08

Widzę, że zagadka okazała się za trudna :twisted: - podpowiem zatem, że trzy widać na samej górze zdjęcia (niestety poucinane troszkę, po prawej za kamieniem nóżka kolejnego wystaje, a zdjęcie miało upamiętnić tego który jest na środku pada na niego odbicie światła - na prawo i trochę do góry od przepalenia. A ile tak naprawdę tam było krabów nie mam pojęcia. Za to żółwie widać jak na dłoni. :wink:
No cóż głównej nagrody nie będzie... jako nagrody pocieszenia rozdaję buziaki.:smo:


I tak dobrnęłam do ostatniego dnia w Primosten. Właśnie zjadłam świeżą figę z supermarketu (nie wiem jak ta świeżość była utrzymana w transporcie, ale nie wnikam) i zabieram się do pisania - zapewne znowu kilka dni minie zanim to dokończę.


Noc z czwartku na piątek była bardzo gorąca, a ranek jest tak upalny jak popołudnia w pierwszych dniach pobytu. Lornetka, którą nieopatrznie zostawiliśmy na tarasie wyzionęła ducha - guma, która okrywała okulary w wyniku działania wysokich temperatur tak powiększyła swoją objętość, że soczewki z niej wypadły..... A taka fajna lornetka to była, "jamerykanska" :wink: . To znak, że trzeba wracać do domu. Rano przed dziesiątą idziemy po raz ostatni na plażę. Smutno tak leżeć wiedząc, że następnego dnia o tej porze będziemy już gdzieś na Węgrzech... Woda jest niesamowicie cieplutka, wiatru nie ma i jachty płyną bez żagli na silnikach. Na plaży podobnie jak codzień dość duży tłok - znowu leżymy trochę wyżej, a na moim miejscu rozlokowali się jacyś Rosjanie, poniżej na kamyczkach para Niemców z dwójką córeczek, które na widok każdego morskiego stworzonka robią wielką wrzawę. Matka dziewczynek mająca piękne, wschodnie rysy twarzy jest niesamowicie cierpliwa - za każdym razem chodzi na prośbę dzieci do wody, ogląda co mają jej do pokazania i tak chyba kilkadziesiąt razy dziennie. Tego dnia nie braliśmy już aparatów ani masek na plażę - kąpiele w morzu ograniczam do pływania do czerwonych bojek. W wodzie jest po prostu niebiańsko, a po wyjściu na słońce bardzo szybko zaczyna się "topnieć".

Jako przerywnik robimy sobie spacerki dookoła półwyspu hotelowego. Po drugiej stronie przy północno - zachodniej plaży trudno byłoby igłę wcisnąć tyle ludzi - nawet leżaczki wszystkie się rozeszły, a na białym żwirku w cieniu piniowego lasku ludzie leżą już dalej za takim kamiennym murkiem. W sumie zawsze w sezonie Primosten jest oblegany ale takiego tłumu na plaży jeszcze nie widziałam. Nasze skaliste miejsce przy basenie jest w porównaniu z tą plażą prawie "puste" (nie każdy lubi zejście do wody po skałkach i kamieniach). To "puste" to oczywiście wyolbrzymienie, bo i u nas na jednym miejscu po dwie rodzinki się wciskają. Jednak patrząc na skałki ludzie są "poukrywani" w niszach i tłok nie rzuca się w oczy, a na otwartej płaskiej plaży jest jak w mrowisku. Teraz idziemy jeszcze do Konzumu po jakieś przekąski na drogę - kupuję ciastka i kilka napoi energetycznych aby zachować czujność w trakcie powrotu.

Do apartamentu wracamy koło drugiej. Żegnamy się z naszymi gospodarzami, pytając się czy nic się nie stanie jeśli złamiemy bezczelnie zakaz poruszania się nocą po starówce i wyjedziemy koło drugiej w nocy. Gospodarze mówią, że spokojnie możemy jechać. Przepraszamy ich za ewentualne naruszenie ciszy nocnej przy znoszeniu bagaży (bo w nocy nawet cichy dźwięk urasta do rangi hałasu) i idziemy na górę dokończyć pakowanie. Rok temu rozpisywałam się jaką zmorą dla mnie jest ta czynność. O dziwo podczas tego urlopu wszystko mam tak poukładane, że wystarczy tylko powkładać do torby i gotowe. Mimo to pakowanie zajmuje jakieś trzy godziny, po których wszystkie bagaże wkładamy do samochodu (na zdjęciu samochód po spakowaniu).

Obrazek

W pokoju zostaje tylko to co pakowane jest w ostatniej chwili przed wyjazdem, czyli ubrania na podróż, jedzonko czy torba z aparatami i dokumentami. Teraz prysznic - niestety po zniesieniu na dół tych wszystkich toreb i torebek dosłownie płynę i idziemy na króciutkie pożegnanie z miasteczkiem. Czasu na spacer mamy niewiele do chcemy położyć się spać jeszcze w dzień aby o pierwszej w nocy wstać bez śladów zmęczenia. Idziemy przez rynek i promenadę wzdłuż przystani i kierujemy się uliczką dookoła starego miasteczka. Jest tak gorąco, że na ten krótki spacer założyłam jedynie górę od stroju kąpielowego i szorty, przez co trochę mi głupio tak chodzić o wieczorowej porze (o ile tak wczesną porę można nazwać wieczorem). Ale co tam upał wszystko usprawiedliwia, a "wieczorowe kreacje" są już głęboko w kufrze samochodu.
Po drodze mijamy grupkę Polaków pstrykających fotki przy skalistym murku i wracamy do domu spać. No i tutaj pojawia się mały problem. O ile wcześniej nie miałam żadnego problemu z popołudniową drzemką w czasie sjesty to teraz nie mogę! Próbuję raz na jednym, raz na drugim boku, już przysłowiowe barany zaczynam liczyć i nic... Tego wieczoru oprócz programu występów scenicznych do Primostenu zjechały jakieś zespoły artystów ulicznych z całą masą bębenków. Wszędzie rozlega się głuche bębnienie i dudnienie oraz śpiewy i inne "artystyczne" odgłosy, przeplatane gromkimi brawami żywo reagujących turystów. Mario też nie może zasnąć i po chwili zaczynamy się już śmiać z tej sytuacji. Dodatkowo pod naszym tarasem jeszcze nie zakończyło się plażowanie, a chwilę po ósmej zaczęło się smsowanie i dzwonienie komórek (chyba jakieś tanie godziny mają). Wesoło na całego! I co chwila to bębnienie - istny koszmar dla nas! Po kolejnym dźwięku dzwonka komórki wybuchamy śmiechem. Ja przykrywam głowę prześcieradłem, które tutaj służy za kołdrę i gotuję się z gorąca, ale przynajmniej jest trochę ciszej.

Zasypiam dopiero po jedenastej a po dwóch godzinkach budzik w telefonie każe wstawać. Nie to jakiś horror - przekręcam się na drugi bok i śpię dalej. Po upływie 30 minut kolejne budzenie, nadal jestem twarda i śpię dalej. W rezultacie zamiast o drugiej wyjechać - dopiero wstaję z łóżka. A na zewnątrz nadal bębenki! Noc jest tak gorąca, że na tarasach w okolicznych domach widzimy siedzących ludzi. Chyba każdy ma dzisiaj problemy ze spaniem. Pod nami na plaży - nadal ktoś się kąpie. Może i dobrze - przynajmniej nie będziemy mieć wyrzutów sumienia, że wyjeżdżając obudziliśmy pół miasteczka. Wychodzimy na taras ze śniadankiem, ale jedzenie jakoś mi nie idzie - czuję już takie lekkie napięcie przed podróżą. Zbieramy się trochę ślamazarnie, pięć razy sprawdzając czy na pewno nic nie zostawiliśmy i w rezultacie wyjeżdżamy dopiero o wpół do czwartej. Teraz przed nami najtrudniejsza część trasy (nie licząc polskich dróg) - przejazd przez wąskie gardło uliczek starego Primostenu. Mamy już małą praktykę, ale teraz jest noc i strasznie ciemno w uliczce przy naszym apartamencie. Ja idę przed samochodem i naprowadzam męża, ale aby cokolwiek widzieć pomiędzy bokiem samochodu a krawędzią muru muszę świecić latarką - a wtedy Mario nic nie widzi. Dodatkowo musi wyłączyć światła bo te mnie rażą i też nic nie widzę! I tak po omacku docieramy do ul. Sv Jure, która jest już w miarę oświetlona na szczęście. Tutaj kolejny raz musimy się przeciskać, ale jakoś się udało. Zdjęcia poniżej pokazują że łatwo nie było.

ObrazekObrazek

Opuszczamy powoli kładący się dopiero spać Primosten. Przed dyskoteką w bramie starego miasteczka dwóch gości zataczając się na boki opuszcza lokal, przed piekarnią koło targu stoją jeszcze grupki ostatnich "nocnych marków". Jedziemy w górę, mijamy oświetloną nocą fontannę i jedziemy w kierunku na Sibenik. Żegnają nas migoczące światełka, odbijające się w lustrze wody wciętych w ląd zatoczek. Szukamy jeszcze jakiegoś chorwackiego radia, aby te ostatnie godziny pobytu w tym kraju płynęły w rytmie tutejszych melodii. Jedziemy dość wolno, nie przekraczamy dozwolonych prędkości i po około 20 minutach jesteśmy w Sibeniku na wysokości centrum handlowego. Teraz kierujemy się na autostradę A1 w kierunku Zagrzebia. Z tej strony wjazd na autostradę jest dość okrężny i wiedzie prawie pod górką z wiatrakami, które w nocy migają ostrzegawczymi światełkami. Po chwili jesteśmy na autostradzie i niebawem docieramy do mostu na rzece Krka. Tutaj mijamy bramkę z informacją o temperaturze - jest czwarta rano, ciemna noc a tutaj uwaga: 37,5 stopnia!!! W samochodzie pokazuje nam 36 stopni - widocznie teraz powietrze w górze jest cieplejsze. Można sobie teraz wyobrazić jak gorąco było przez tych kilka ostatnich dni - nic dziwnego, że nie mogliśmy wytrzymać na plaży.

Tankujemy do pełna na stacji INA płacąc kunami i połykamy kolejne kilometry. Jest jeszcze ciemno gdy dojeżdżamy do zjazdów na Zadar, za którymi zaczyna się powoli rysować grzbiet Velebitu. Autostrada zaczyna się wspinać w górę ku widocznym wysoko światłom wjazdu do tunelu. Pod nami widać skąpane w ciemności morze - to niestety ostatni rzut oka na Adriatyk... Mijamy pierwsze tunele i jesteśmy już przed wjazdem do Sv. Rok. Teraz temperatura nad autostradą to 26 stopni - tak informuje tablica świetlna. W tunelu mijamy niekończący się sznurek aut podążających w stronę wybrzeża, fajnie im myślę. Wyjeżdżamy z tunelu i od razu patrzę na tablice wskazującą temperaturę po tej stronie gór - 13 stopni.... Tak więc wąska dziura w górze przenosi nas w ten chłodniejszy, "gorszy" świat po drugiej stronie. Powoli zaczyna świtać. Przy gruncie musi być niezły chłód bo bardzo dużo mgieł wisi nad ziemią. Ponad warstwą mgieł wyłaniają się zalesione grzbiety gór. Otwieramy okna aby nabrać do środka czystego górskiego powietrza, ale aż nas trzęsie z zimna - teraz termometr w samochodzie pokazuje 10 stopni. Robi się coraz jaśniej, a my zbliżamy się do kolejnego z dwóch najdłuższych tuneli czyli do Mala Kapela.

Zastanawiam się czy tym razem nie będzie objazdu jak to miało miejsce przed rokiem, kiedy musieliśmy nadrabiać kawałek drogi po okolicznych wioskach. Mijamy samochód drogowców - taki z tablicą świetlną z tyłu i mamy nadzieję, że to właśnie on ma zamknąć nasz kierunek - a wyprzedzając go zdążyliśmy chyba przed objazdem. Udało się mijamy ostatni zjazd przed tunelem - jeśli tutaj nie ma objazdu to już go nie będzie możemy być spokojni. Jest już jasno ale słońca jeszcze nie widać - przysłaniają go góry. Dopiero po minięciu tunelu zaczyna rozświetlać powoli niebo. Po minięciu Małej Kapeli góry bardzo szybko stają się coraz niższe. Co prawda jedziemy dość szybko więc kilometry mkną jak szalone. Mijamy węzeł Bosiljevo II i teraz już chwila dzieli nas od Karlovaca. Na wschodniej stronie nieba powoli zaczyna coraz wyraźniej wstawać słoneczko. A teren z malowniczych górek zmienia się w równinę. "Łykamy" kolejne kilometry i już dojeżdżamy do bramek przy obwodnicy Zagrzebia. Tutaj ruch jest dość duży - trwa poranny piątkowy szczyt. Za Zagrzebiem mijamy wypadek, na szczęście nie wygląda zbyt groźnie i korków też nie powoduje. Teraz im bliżej granicy ruch jest coraz mniejszy znowu mamy wrażenie, że jesteśmy sami. W strefie nadgranicznej rozciąga się płaski teren łąkowy - tutaj mijamy stada ptaków przypominających dropie, przebiegają nam przed samochodem i trzeba uważać aby nie potrącić żadnego. Jednego ptaszka upolowaliśmy tutaj jadąc do Primosten, teraz rzuca nam się pod koła całe stadko i to ptaków wielkości dużej kury albo nawet koguta. Mamy widocznie jakieś swoiste szczęście do tego miejsca... Zbliżamy się do granicy w Gorican. Tutaj krótki postój, tankowanie do pełna i paczka pringelsów na drogę. I tak niestety pożegnaliśmy w tym roku Chorwację. Teraz przed nami kolejny etap podróży - czyli Węgry.
doppelmayr
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 61
Dołączył(a): 04.09.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) doppelmayr » 11.09.2007 15:30

Super relacja, zapraszam też do poczytania mojej, co prawda duuużo skromniejsza, ale zdecydowałem jednak, że coś skrobnę. Pozdrawiam!!!
Hunter
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 339
Dołączył(a): 22.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Hunter » 11.09.2007 22:14

Nie mów, że to już koniec :cry:

Może jeszcze jakieś post scriptum :)

meeg prosimy :!: :!: :!:
meeg
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1225
Dołączył(a): 17.06.2002

Nieprzeczytany postnapisał(a) meeg » 12.09.2007 09:06

doppelmayr napisał(a):Super relacja, zapraszam też do poczytania mojej, co prawda duuużo skromniejsza, ale zdecydowałem jednak, że coś skrobnę. Pozdrawiam!!!


Oczywiście, że czytałam - tylko cicho siedziałam :oops:, a teraz już głośno stwierdzę, że "primosteński niebieski" Twojego autorstwa to jest to :P

Hunter napisał(a):Nie mów, że to już koniec


Koniec jeszcze nie :twisted: od granicy z węgiersko-chorwackiej do Lublina jest jeszcze trochę kilometrów :wink: . Także jakiś jeden odcineczek jeszcze "urodzę".

A jeśli pogoda dopisze pod koniec września (ostatni weekend) to z rowerami skaczemy w Bieszczady - wtedy może coś też napiszę - tylko oby nie lało...

Pozdrawiam :papa:
meeg
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1225
Dołączył(a): 17.06.2002

Nieprzeczytany postnapisał(a) meeg » 13.09.2007 14:53

No i mamy Węgry - a jeśli Węgry to słońce grzeje tak mocno jak tutejsze potrawy z ostrą papryczką. Gdy wysiadam z samochodu w Nagykanizsa, na stacji z nazwą małego owada jedzącego wełnę :wink: (MOL), bucha we mnie żar z siłą 35 celsjuszowskich stopni. Niezły szok dla organizmu (w samochodzie mamy ustawioną temperaturę na 22). Biegnę po winietę - 4 dniową i jakąś tutejszą słodycz za resztę forintów. Kolejna naklejka ląduje na szybie i w drogę. Za Nagykanizsą musimy się jeszcze trochę namęczyć na drodze, która ma koleiny rodem z Polski (oj, chyba Węgrzy mieli wspólne szkolenie z naszymi majstrami od asfaltu), ale widok zaawansowanych prac nad kolejnymi odcinkami autostrady jest obiecujący. Najgorzej jest ugrzęznąć za jakimś tirem, bo najczęściej z przeciwka jedzie samochód za samochodem, a wyprzedzanie na wąskiej drodze z koleinami jest trochę nieprzyjemne. Na manewr ma się dosłownie moment przed kolejnym sznurem aut. Udaje nam się jednak pokonywać te przeszkody i jedziemy w miarę równym tempem. Na tym odcinku mijamy też patrol policji, o którym nikt wcześniej nie ostrzegał światłami, ale nie szlejemy na tej drodze, więc nie zatrzymują nas za nasze winy...

Wreszcie jest rondo przed Balatonem (to z tragiczną historią autokaru), na którym skręcamy w prawo na autostradę M7. Wreszcie można trochę rozwinąć skrzydła. Doganiamy jednego Węgra w "mesiu", który gdy widzi że go wyprzedzamy nagle zaczyna przyspieszać! Ok, nie ścigamy się - mamy włączony tempomat i jedziemy ze stałą prędkością, nie chcemy przyspieszać i wracamy na prawy pas. Wtedy Węgier zwalnia i nas blokuje (znowu jedziemy szybciej od niego), więc zaczynamy manewr wyprzedzania, a on uparcie ponownie przyspiesza. To już nas trochę rozsierdziło :evil: - trudno trzeba wcisnąć pedał gazu. Węgier zostaje z tyłu, a my wracamy na prawy pas i ponownie wracamy do ustawionej w tempomacie prędkości. Po chwili "Pan niepokonany" wyprzedza nas tryumfalnie. Dajemy za wygraną, redukujemy ustawioną prędkość o 10 km w dół aby już nie zbliżać się do "gościa" i jedziemy płynnie do końca tego odcinka autostrady. A odcinek kończy się w wegieskim stylu wąskim rondem oczywiście. Teraz trasa wiedzie przez kilka nadbalatońskich miejscowośći, których nazwy od regionu zaczynają się oczywiście frazą Balaton i różnymi "ichnimi" końcówkami :wink: . W jednej z tych mieścinek, przy przejściu dla pieszych stoi atrapa policjanta i mam ogromną ochotę aby zrobić sobie przy nim zdjęcie, niestety mój małżonek jedzie dalej i nici z foty z panem władzą. Dojeżdżamy do ronda przed zjazdem na autostradę i tutaj jedna z ciężarówek źle oblicza promień skrętu i prawie taranuje bokiem samochód przed nami - na szczęście kierowca osobówki ma refleks i udaje mu się uciec, a zapowiadało się nieciekawie. Za rondem wjeżdżamy na kolejny odcinek M7 i teraz już autostrada biegnie nieprzerwanie do samego Budapesztu.

Przed węgierską stolicą podejmuję trochę dziwną decyzję, aby jechać przez centrum zamiast odbić w prawo na M0. Myślę, że w ten sposób zaoszczędzimy trochę kilometrów i czasu i niestety moja intuicja bierze w łeb. Początkowo wygląda to jeszcze w miarę dobrze - dość szybko docieramy do mostu na Dunaju i przejeżdżamy na drugą stronę rzeki. I tutaj niestety zaczyna się horror. Jedziemy dokładnie tak jak kierują nas znaki na M3 - pamietam nawet tą trasę sprzed kilku lat, gdy jechaliśmy podobnie. Najpierw stoimy w korku, ale ponieważ samochody powoli się toczą, to nawet nas to zbytnio nie denerwuje. Gdy tak stoimy czytając nazwy sklepów - polecam jako niezłą zabawę, Mario otwiera okno i wtedy bucha w nas taki żar, że od razu sprawdzamy wskazanie temperatury - 42 stopnie! Nic dziwnego, że niektórzy ludzie chodzą bez koszulek! Tutaj chylę głowę i kłaniam się nisko Leszkowi, który takie upały pokonywał w Grecji bez klimatyzacji, aczkolwiek, dopóki człowiek nie przyzwyczai się do pewnych wygód potrafi sobie bez nich świetnie dawać radę (a może i zdrowie lepiej mu dopisuje dzięki temu). Przecież nie tak dawno jeździliśmy opelkiem bez klimy i przeżyliśmy podróże przez BiH ciągnące się po dwa dni. Wtedy co prawda czterdziestek na termometrze nie było, ale 37 stopni dobrze pamiętam. Teraz rozbestwieni przez zdobycze cywilizacji, pokonujemy kolejne skrzyżowania uważnie patrząc na pozasłaniane przez drzewa znaki. Niestety jest to ból Budapesztu - często drogowskazy widzi się w ostatniej chwili bo zasłaniają je liście. Nie jestem wrogiem zieleni, ale powinni zwracać na to uwagę i dbać o widoczność znaków, tym bardziej, że pytanie Węgra o drogę jest z góry skazane na porażkę. Mijamy oczywiście piękny dworzec i po jakimś czasie dojeżdżamy do miejsca, w którym drogowskaz pokazuje dwie możliwości w tranzyt prawo, albo prosto (w tym wypadku nie ma opisu). Parę lat temu pamietam, że skręcaliśmy w prawo, ale może prosto będzie szybciej? Jedziemy zatem na wprost i to co zaraz nas czeka trochę nas zaszokuje. Droga nagle się zwęża, ale nadal jest dwukierunkowa. Przez środek biegnie torowisko tramwajowe. Wszędzie są takie dziury, że wszystkie samochody i te z lewej i prawej strony jadą właśnie tym torowiskiem - bo tylko tutaj da się jakoś jechać! Jeśli jedzie coś z przeciwka to wtedy zjazd na swój dziurawy pas i powrót na tory! I tak przez parę skrzyżowań. Mamy już wątpliwości czy aby dobrze jedziemy, bo od paru przecznic nie widzę żadnych znaków, ale nie zmieniamy drogi. Wreszcie dostrzegam mini strzałkę, która mówi że jedziemy dobrze. Teraz wyjeżdżamy na jakąś ulicę przez osiedle, z boku mijamy wieżowce i wyglada na to, że Budapeszt się powoli kończy. Wjeżdżamy na M3 na przedmieściach Budapesztu. Mamy spore wątpliwości, czy nasz skrót przez centrum był rzeczywiście skrótem...

Teraz śmigamy M3 w kierunku Miszkolca i szczerze powiedziawszy nie pamietam z tego odcinka szczególnych sytuacji. Nie zaatakował nas żaden ptak, nie ścigał się z nami żaden uparty niezwyciężony kierowca, a na mijanych za oknem polach i łąkach też nic się działo. Nuda po prostu... No może poza tym, że musiałm na jednym postoju skorzystać z kabiny toi toi i w takim upale nie było to miłe doświadczenie... Żałuję, że nie miałam tak jak dzisiaj zatkanego nosa, bo woń roztaczała się niesamowita... Ale jak mus to mus. Z ulgą opuszczamy to miejsce. Miszkolc omijamy szerokim łukiem obwodnicy i wjeżdżamy na skrzyżowanie kierujące na drogę w kierunku granicy ze Słowacją, potem jeszcze małe rondo i teraz prosto do Tornyosnemeti. Jeszcze tylko mały postój na stacji MOL gdzie mój Mario kupuje węgierski CKM. No właśnie - o tym będzie kilka słów. Jak zapewne wiadomo, jest to ambitny magazyn przeznaczony dla mężczyzn, którego treść wykracza ponad bariery stawiane przez język węgierski. Opiewane w tym wydawnictwie piekno kobiecych ciał przy jednoczesnej pogardzie urody ciał męskich :twisted: :twisted: :wink: , jest zrozumiałe dla wszystkich. Ten numer był szczególnie interesujący, bo w kampanii przed wyścigiem F1 na Hungaroringu jedną z opiewanych piękności była Polka - Iza Łukomska! Oprócz tego była jeszcze jedna dziewczyna z naszego kraju ale już nie pamiętam jej imienia i nazwiska niestety też. Widac że nasze dziewczyny robią karierę także tutaj, zresztą wcześniej ta sesja była w naszym rodzimym wydaniu tego magazynu. CKM po węgierku ma jeszcze jedną zaletę - węgierskie kawały! Można się pośmiać - tylko o czym były powiedzmy, że nie pamiętam :wink: . Po tym przerywniku przekraczamy granicę ze Słowacją i jedziemy prosto w kierunku Koszyc.

Od razu napiszę, że ciąg dalszy nastąpi.
doppelmayr
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 61
Dołączył(a): 04.09.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) doppelmayr » 13.09.2007 21:51

Jak widać, nie tylko Polscy kierowcy lubią szarżować:). Język węgierski jest niesamowity. Moje ulubione słówka określają obuwie i ubranie, ale może ich nie napiszę bo po polsku nie brzmią zbyt elegancko:).
Rzeczywiście drogi w Budapeszcie są gorzej niż tragiczne.
Pozdrawiam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
klopot
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1651
Dołączył(a): 22.06.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) klopot » 14.09.2007 20:43

Przeczytałem całość i jak wszyscy jestem po wrażeniem Twojej relacji Meeg. Masz fajne spojrzenie na rzeczywistość i nie boisz się tego przekazać innym.
Pozdrawiam
Rafał
yvonn
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 133
Dołączył(a): 20.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) yvonn » 15.09.2007 09:54

Witaj Meeg
Ja również jestem w gronie tych pod wrażeniem Twoich opisów i przepięknej relacji z Cro.
Byłam w Primostenie w tym roku w czerwcu, lecz tylko na kilka godzin, szukaliśmy kwatery tak jak to opisałaś, jednak w tym czasie było to niemożliwe, mimo że było to w środku tygodnia. Pojechaliśmy dalej i znaleźliśmy piękny apartament w Bilo, taka mała wioska, nie ma nic do zwiedzania, ale apartament mieliśmy super, za dobrą cenę, tym bardziej, że byliśmy tam tylko 2 noce by pozwiedzać KRKA, Split, Trogir i dalej w drogę w stronę Dubrovnika.
Miasteczko Primosten przeurocze, jednak nie było mi dane w nim zostać, czego żałuję bardzo zwłaszcza po Twojej relacji.
Ja również należę do tych, którzy wolą żwirek, skałki niżeli piasek :D

Czy możesz mi podać jakiej firmy kupujesz ten dżem figowy? I ile płaciłaś w Konzumie.
Co fo fig to pychotka (chociaż mojej drugiej połowie o dziwo nie smakuje, za to ja się zajadam).
W ub. roku dostaliśmy nawet od właścicieli apartamentu, który wynajmowaliśmy całe 2 pudełka, przejechały z nami do Polski w lodówce samochodowej, były poukładane i przekładane liśćmi, miałam czym poczęstować tych, którzy jeszcze nie mieli okazji skosztować tych pyszności. am nadzieję, że jak będę teraz (już za tydzień) to jeszcze uda mi się coś przekąsić.

Dzięki Meeg miło było przeczytać tę relację. Jak nie pracujesz w reklamie lub marketingu to chyba Cię ściągną, bo byłabyś super!
Pozdrawiam i już się nie mogę doczekać wyjazdu, byle do piątku...
Arrt
Turysta
Avatar użytkownika
Posty: 13
Dołączył(a): 30.07.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Arrt » 15.09.2007 19:58

yvonn napisał(a):Dzięki Meeg miło było przeczytać tę relację. Jak nie pracujesz w reklamie lub marketingu to chyba Cię ściągną, bo byłabyś super!
Pozdrawiam i już się nie mogę doczekać wyjazdu, byle do piątku...


Meeg pracuje w biurze reklamy Primostenu :lol:
Prot
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 843
Dołączył(a): 30.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Prot » 15.09.2007 20:54

Arrt napisał(a):
yvonn napisał(a):Dzięki Meeg miło było przeczytać tę relację. Jak nie pracujesz w reklamie lub marketingu to chyba Cię ściągną, bo byłabyś super!
Pozdrawiam i już się nie mogę doczekać wyjazdu, byle do piątku...


Meeg pracuje w biurze reklamy Primostenu :lol:

Opisać tak jak meeg ,,trud'' codzienności urlopowej tak barwnie i plastycznie to mistrzostwo świata.I ta poezja w tej jej opisie.
Ja jestem pod wielkim wrażeniem jej opisu,tak jak pod wrażeniem wejścia na trzy szczyty w Bułgarii zawodowca,bo zawsze mu kibicuję. :D
darek1
zbanowany
Posty: 9346
Dołączył(a): 27.06.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) darek1 » 16.09.2007 09:27

Napewno Meeg pracuje w Reklamie. Świadczy o tym jej relacja z Primostenu. Ma ona za zadanie ściągać jak najwięcej turystów do Primostenu. Nie bez znaczenia jest również uroda koleżanki Meeg w tym jej przejmujący i czarujący uśmiech. Wszystkie te czynniki służą jednemu celowi - zareklamować Primosten wśród turytów wybierających się w 2008 roku do Chorwacji :?

Meeg z zadania wywiązuje się wzorowo.
marsylia
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 882
Dołączył(a): 19.07.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) marsylia » 16.09.2007 09:38

darek1 napisał(a):Napewno Meeg pracuje w Reklamie.


Czy na pewno... :?: Może dajmy się wypowiedzieć Meeg :wink:
Ale nie ukrywam, że ja właśnie pod wpływem jej relacji wybrałam się do Primosten :lol:
yarod77
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 79
Dołączył(a): 17.10.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) yarod77 » 16.09.2007 09:38

Pracuje Pracuje :D buźka Madziu hehe ale za mało jej płacą...w porównaniu do jej talentu.
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Primosten po raz kolejny - czyli wakacje 2007 - strona 11
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone