Już wrzesień zawitał za oknem - pada non stop
, a ja jeszcze nie skończyłam relacji. Ale już tylko kilka dni pozostało do opisania, więc finisz już widzę niczym to światełko na końcu tunelu
.
Więc teraz wtorek. Wieczorem poprzedniego dnia zaplanowaliśmy wyjazd do Getro i spacerek po Trogirze. Niestety godziny otwarcia wjazdu przez rynek to czas pomiędzy 5 rano a 12 w południe. Po dwunastej można się natknąć na podniesiony słupek w bramie miejskiej i po zawodach! Co prawda w poprzednich dniach słupek praktycznie chyba ani razu nie był podnoszony, ale przed rokiem codziennie zakazywał wjazdu. Dlatego aby się "nie zdziwić" wyjeżdżamy zaraz po siódmej rano, aby zrealizować w błyskawicznym tempie nasz plan dnia. Wyjazd ze starówki to ponowna gimnastyka, a jeszcze to lusterko wyłamane (na szczęście teraz nie jest potrzebne, a im węższy samochód tym lepiej). Powolutku zjeżdżamy po wyślizganej uliczce o centymetry mijając kamienne krawędzie kamieniczek (dobrze jest nabrać wprawy - bo opuszczając Primosten zamierzamy pokonać tę uliczkę nocą - o ile słupek będzie opuszczony). Udało się bez zadrapań! Teraz zatrzymujemy się na stacji INA bo trzeba lusterko przykleić taśmą. Mario kombinuje, aby zrobić to w jak najbardziej "elegancko - plastyczny" sposób, ale efekt tego jest mizerny. Koniec z elegancją - kleimy taśmą naokoło i jakoś się trzyma - dobrze, że zabraliśmy taśmę o dobrych parametrach... Sprawdzamy jeszcze ciśnienie w oponkach i w drogę.
Getro znajduje się w Kastel Sucurac przed wjazdem do Splitu. To około 65 kilometrów od Primosten - wydaje się blisko, ale jeśli trafi się na wzmożony ruch na jadrance to można jechać kawał czasu. Na szczęście o poranku ruch jest dość mały, więc jedzie się płynnie. Pogoda przepiękna - bezchmurnie i z każdą chwilą coraz cieplej. Zaraz za Primostenem z parkingu jest fajny widoczek na miasteczko - tutaj chyba robiono zdjęcia do większości widokówek upamiętniających Primosten. Potem mija się górkę i kolejny widoczek - tym razem na zatokę z Mariną Kremik. Tutaj mnóstwo jachtów i łódek, które powoli zaczynają wypływać w morze. Kolejny przejazd pomiędzy skałkami (widać te niesamowite poletka z winoroślą poprzegradzane drzewkami oliwnymi), a w tylnym lusterku fajny widoczek na Adriatyk i taką piramidalną wysepkę. Mijamy pierwsze miejscowości, zjazd do Rogoźnicy (tutaj zwalniamy bo co roku stała tutaj policja, zresztą przed skrzyżowaniem i tak lepiej zwolnić). Po minięciu Rogoźnicy wraz z głęboko wcinającą się tutaj w ląd zatoczką, jedzie się przez jakiś czas przez pagórkowaty teren tradycyjnie zarośnięty przez plątanine oliwek, fig i winorośli pomiedzy wszechobecnymi skałkami. Wkrótce po lewej stronie na szczycie wzgórza widać kapliczkę - to znak że zbliżamy się do Mariny. Wcześniej jeszcze wyprzedzamy ciężarówkę za którą już ciągnie się kilka samochodów i jesteśmy ponownie na wybrzeżu - wita nas Marina z charakterystyczną basztą przy przystani. Tak naprawdę nie wiem co to jest za budowla, ale fajnie wygląda.
Teraz wzdłuż wybrzeża trasa wije się zakrętami, wszędzie jest ograniczenie prędkości i zakaz wyprzedzania. Wkrótce po prawej stronie, na morskiej płyciźnie rozciąga się hodowla ostryg, a przed nami coraz wyraźniej widać kolejny kościółek tym razem na wzgórzu w Seget. Po minięciu tej miejscowości jedziemy dalej główną trasą w kierunku na Split - można też skręcić w prawo w kierunku na Trogir i jechać ciągiem "kastelańskich" miejscowości wzdłuż zatoki. Tą drogę zostawiamy jednak na powrót. Teraz wjeżdżamy na trasę szybkiego ruchu, która jest takową tylko z nazwy bo obowiązuje na niej ograniczenie prędkości do 80 km na godz ze względu na dojazd do wzniesienia, za którym droga szybkiego ruchu się kończy... Po prawej zaczyna się ciąg stacji benzynowych w tym takie, które oferują LPG. Teraz okolica jest typowo przemysłowa i niezbyt cieszy oko ładnym wyglądem. Ruch na trasie też rośnie (ciężarówki i samochody dostawcze) i zaczynamy powolutku grzęznąć stojąc przed każdym skrzyżowaniem. Teraz po prawej mijamy lotnisko (Zracna Luka Split) i powoli zaczynamy wypatrywać skrętu kierującego nas do Getro. Wreszcie jest - skręcamy w prawo, przejeżdżamy przez torowisko i dalej w dół wąską uliczką z progami zwalniającymi co parę metrów. Dojeżdżamy do skrzyżowania z główną drogą poprzeczną (tą biegnącą przez Trogir i wszystkie Kasztele), tutaj trzeba skręcić w lewo, a po chwili ponownie w lewo już na plac przed marketem.
Parkujemy, sprawdzamy, czy lusterko żyje i idziemy na zakupy. Na pierwszy ogień idą klimatyzowane pomieszczenia z kiełbasami!!! I tutaj oczywiście Srijemska nasz ulubiony specjał więc kupujemy kilka sztuk, aby jeszcze w Polsce można było się podelektować. Wcześniej jest box z serami - tutaj też wybieramy jeden owczy, a drugi kozi pleśniowy Vindija (ale pyszny!!!). W Getro zawsze jest jakaś degustacja - ale nie tak jak u nas z hostessami, a w określonym miejscu stoją produkty wystawione dla konsumentów - tym razem są to jakieś desery - nie wiem czy dobre bo nie próbowałam, a szkoda bo wygladały apetycznie i do degustacji były podane całe fabryczne opakowania a nie naparstki z mikrozawartością. Teraz czas na to co lubimy tak bardzo jak srijemską kiełbasę - czyli chorwackie winka. Do Polski zawsze przywozimy taki duży baniaczek na zimowe wieczorki - tym razem jest to Hvarsko suho, a poza tym kilka różnych butelek dla rodzinki. Ja teraz lecę po dżemy figowe - niestety, jest tylko z firmy Sms - ten jest trochę gorszy od tego który kupuję w Konzumie, ale i tak kilka słoiczków ląduje w koszyku. W tym czasie moja druga połówka buszuje po piwnych regałach. Na koniec soki i syrop z jagód do rozrabiania. Ogladamy jeszcze jakieś drobiazgi porównując ceny. W kasie płacimy kartą, pakujemy się do samochodu i ja jak zwykle mam stały problem z toaletą... Po wyjściu z zimnego sklepu (klima chłodziła chyba na fulla) w upał dochodzący do 40 stopni, mój organizm nagle stwierdził, że musi znaleźć się w ustronnym miejscu. Nie chciało mi się ponownie wracać do Getro, tym bardziej, że tamtejsza toaleta z praktyki lat poprzednich nie kojarzy mi się najlepiej (tzw. big-foot w dodatku brudny....). Nic to - teraz jedziemy do Trogiru, a w takim sławnym turystycznym mieście, nad którym "czuwa UNESCO" toaleta musi chyba być za każdym rogiem... No a po drodze jeszcze kilka gryzów takiej malutkiej srijemskiej... Boże jak ja lubie tą kiełbaskę!!! Niestety kiełbaska nie pomogła, a wręcz przeciwnie teraz musiałam już (now!!!) szukać toalety. Wszyscy, którzy przeżywali takie katusze wiedzą co wtedy czułam... Do Trogiru podążamy cały czas prosto drogą wzdłuż wszystkich nadmorskich miejscowości. Ruch gęstnieje i pojawiają się jakieś roboty drogowe z wahadłowym ruchem kierowanym za pomocą świateł. Dobrze, że miejscowi znający skróty i objazdy omijają miejsca z przestojem, dzięki czemu nie ma większych korków.
Wreszcie dojeżdżamy do Trogiru - tutaj oczywiście mały koreczek przed światłami na skrzyżowaniu przy targu. Przez skrzyżowanie jedziemy prosto i zaraz skręcamy na płatny parking za targiem po lewej stronie. Na parkingu dużo samochodów, ale jest jeszcze na tyle wcześnie, że znajdujemy miejsce w części, którą można nazwać "klepiskiem". Jest strasznie gorąco i ... strasznie cuchnie od kanału płynacego obok. Idziemy przez drewniany mostek na drugą stronę kanału, którego zapach wykręca nos w drugą stronę...
No cóż w Wenecji też pięknie nie pachnie a ludzie gondolami pływają - tutaj tylko mostek trzeba przejść i po kłopocie. Z mostku schodzi się do takiego małego parku, który niestety do zadbanych nie należy - trawa wydeptana, śmieci leżą gdzię chcą i widać, że nikt chyba się o niego nie troszczy (nie chcę tutaj dawać porównań z Primostenem, aby nie być posądzoną o stronniczość, ale w Primosten trawniki i miejskie skwery były nawadniane i koszone, dzięki czemu zyskiwała ogólna estetyka miejsca, a tutaj w mieście dzidzictwa światowego...). Tak więc na razie Trogir nie wygląda najlepiej - bałagan, smród i taki ogólny nieład. Ale cud starówka dopiero przed nami. Wchodzimy przez jedną z uliczek i od razu zaczynam szukać toalety. W biurze informacji turystycznej, do którego zawitałam dowiaduję się, że toaleta oczywiście jest, ale nie na starówce, a dopiero na dworcu autobusowym - czyli muszę się wrócić. No to wracamy. Znowu przez ten "pachnący" kanał tym razem głównym mostem i po chwili po prawej stronie mam dworzec. Dworzec wygląda koszmarnie... (co prawda w Lublinie wyglada równie koszmarnie więc nie ma się co czepiać). Szukam toalety i jest... Taka malutka klitka, że w pierwszej chwili nie mam odwagi tam wejść. Aby wejść do kabiny muszę przejść przez miejsce "dozorczyni" i uiścić opłatę. I teraz niespodzianka - pomimo, iż miejsce wygląda koszmarnie i toaleta jest w stylu big-foot, to w środku jest bardzo czysto, jest papier toaletowy i ręczniki jednorazowe i nie ma zapachu rodem z polskich toalet dworcowych. Na zewnątrz przy kanale jest gorszy zapach niż w dworcowej toalecie!
Po tej wizycie mogę wreszcie normalnie pospacerować po mieście. A miasteczko jest naprawdę urocze - wąskie uliczki pomiędzy kamieniczkami sprawiają wrażenie niezłego labiryntu. W sumie wydawałoby się, że na tak małej przestrzeni nie da zmieścić się tylu uliczek - a te wiją się nawet pod kamiennymi łukami łączącymi poszczególne domy. Wychodzimy na nabrzeże - tutaj od razu efekt robią palmy, jachty i ... ławki ze stali nierdzewnej, które są naprawdę fajne. Szkoda, że jesteśmy przed południem, kiedy dopiero życie zaczyna się budzić, ale i tak odczuwa się tu duszę starego miasta ukrytą w zabytkowych murach. Detale architektoniczne, rzeźbienia kamiennych portali i nawet kamienne płyty chodników wszystko działa tutaj bardzo nastrojowo - a nocą w subtelnym świetle musi tu być naprawdę niesamowicie.
No a teraz aby nie było tak słodko kilka krytycznych uwag, które niestety lekko zaburzyły niezaprzeczalny czar starówki. Tak jak pisałam powyżej klimat starego miasta jest niezapomniany - ale Trogir niesie też pewne rozczarowanie ze względu na bałagan i brak porządku - o tym też wspomniałam wyżej. Bo np. twierdza - takie miejsce do którego każdy zmierza, a tutaj leżą śmieci na trawniku który zresztą nazwać trawnikiem to już nadużycie i gdzie są jakieś miejskie służby oczyszczania? Takich chyba nie ma w Trogirze, bo bałagan tutaj straszny... Zdjęcia robimy ucinając dół twierdzy bo po prostu brzydko to wyglada. A może źle że nie zrobiliśmy zdjęć? Uważam, że takie miasto, do którego zjeżdżają tysiące turystów powinno bardziej niż każde inne dbać o swój wygląd, bo same zabytki nie wystarczą, otoczenie też musi być zadbane. Podkreślam, że jest to tylko moje spostrzeżenie i nie chcę nikomu odradzać wizyty w tym miejscu bo naprawdę warto pospacerować po tutejszej bardzo urokliwej starówce.
Chodzimy jeszcze po czarujących zaułkach, robimy zdjęcia i musimy niestety szybko wracać bo po pierwsze upał nie daje żyć, a po drugie musimy przecież zdążyć przed południem do Primosten, aby wjechać na stare miasto. Jeszcze tylko szybka wizyta na targu, na którym jest wszytsko to co na innych bazarach - czyli muszle z dalekiego wschodu, które z Adriatykiem nie mają nic wspólnego i wszelkie rzeczy, które turyście nad morzem mogą się przydać. Obok targ z owocami i miejscowymi wyrobami w postaci oliwy, serów, wina czy mocniejszych specjałów. Po drugiej stronie ulicy w Konzumie kupujemy zimne picie, bo padamy z pragnienia i wracamy do samochodu. No i teraz powrót - droga mija dość szybko, ale niestety spóźniamy się pięć minut. Na szczęście można jeszcze przejechać i znowu przeciskując się pomiędzy kamieniczkami na oczach zdziwionych turystów, docieramy pod nasz apartamnet. Teraz tylko "rozpakować" samochód i można iść na plażę.