Koltonku - ten dreszczyk w kolejnym odcinku, to chyba będzie tylko od wiatru i zimnej wody
Darku, dzięki wielkie za takie komplementy, ale trochę przesadzasz! To nie jest żadna fałszywa skromność, ale uważam, że mojej relacji brakuje do innych, które uwielbiam wprost czytać. Zresztą każdy ma inny styl pisania i chyba nie należy porównywać ich do siebie.
A za ten uśmiech to cóż - chyba się trochę zarumieniłam
Pozdrawiam
Jeszcze uzupełnię braki - bo nie wiem jakim cudem nie wrzuciłam zdjęcia cykady z takim "mozołem"
robionego podczas spaceru do latarni. No i ten tunel w zboczu góry - może ktoś wie co to jest?
No i tym bardzo ślamazarnym tempem docieramy do półmetku - czyli czwartku. Wiaterek nadal nie daje za wygraną - w nocy szum wody rozbijającej się o skały pod naszym domem nie pozwala spokojnie spać. Leżymy więc, kręcąc się z boku na bok, a Mario wychodzi poleżeć na tarasie. Słyszymy grupki ostatnich "nocnych marków" przetaczające się uliczką wzdłuż wybrzeża. I właśnie jedna z takich grupek (niestety jak się później okazało z naszego pięknego kraju rodem), trochę nam nabroiła. O skutkach nocnego imprezowania przekonamy się dopiero rano w drodze na plażę.
Rano w trakcie śniadanka (oczywiście spożywanego na tarasie) zastanawiamy się, którą plażę dzisiaj odwiedzić. Wiatr i fale nadal zalewają nasze miejsce przy basenie, a po dwóch dniach długich spacerów trochę nam się nie chce pokonywać kolejnych kilometrów. Wybór pada na Smokvicę (fotografowaną codziennie z naszego balkonu przy każdej okazji), na której plaże są osłonięte od kierunku wiatru i nie będzie nas zalewać. Tylko, aby na wysepce zająć dobre miejsce trzeba przypłynąć dość wcześnie, bo później pozostają tylko twarde skały do plażowania. Pakuję plecaki i po raz pierwszy zabieram obudowę do zdjęć podwodnych.
Wychodzimy z domu i kierujemy się ścieżką w dół. Przechodzimy obok samochodu i widzimy teraz skutki nocnej zabawy - wyrwane lusterko wraz z obudową i na dodatek od strony kierowcy!
Fajnie, ale to tylko rzecz martwa, więc nie należy się zbytnio tym przejmować, mamy wszelkiej maści ubezpieczenia, tylko szkoda tracić jakieś zniżki przy takim głupstwie. Nasz gospodarz, który też zauważył co się stało podchodzi i widać, że się przejmuje tym chyba bardziej niż my
. Oferuje pomoc w naprawie, mówi, że może uda się skleić, itp. Ok, będziemy martwić się wieczorem gdy wrócimy, na razie próbujemy jakoś ułożyć je aby nie wisiało tak żałośnie na kablach. Idziemy dalej tą uliczką i okazuje się, że "wesoła ekipa" miała niezły humorek, bo wszystkie samochody po kolei maja uszkodzone lusterka. Tylko jedna honda musiała mieć mocne mocowanie, bo widać ślady prób, ale lusterko tylko lekko skrzywione. Są też w dużo gorszym stanie niż nasze - połamane obudowy, zbite szkło. Ostatnie uszkodzone samochody widzimy na wysokości bramy do miasta. No to fajnie się "chłopacy" bawili - oj musiało zaszumieć w główkach, ale chyba bardziej od piwa, wina lub rakiji niż wiejącego wiatru.
Idziemy na koniec półwyspu hotelowego, gdzie mieści się firma o chorwacko brzmiącej nazwie
"WATER SPORTS CENTER", oferująca różnego rodzaju atrakcje wodne - banany, koła, skutery, spadochrony, wynajem łódek i oczywiście kursy na Smokvicę. Przychodzimy o 10, a tutaj zamknięte! Pisze, że od 10 otwierają ale nikogo na razie nie widać. A do tego widzimy jak kolejne łódki płyną w kierunku wysepki... Pozajmują nam najlepsze miejsca
, które na wyspie są raptem w ilości trzech. Schodzę trochę niżej na skałki bo w tym miejscu tak wieje, że aż robi się zimno. Wreszcie przypływają "wilki morskie", teraz podłączanie zbiorników z paliwem i możemy wreszcie płynąć. Kurs na wyspę obejmujący też drogę powrotną kosztuje 20 kun od osoby. Odległość do przepłynięcia to jedyne 250 m (trasa mniej więcej tak jak na poniższym zdjęciu od brzegu do brzegu).
Po chwili jesteśmy na miejscu i tutaj cisza, zero wiatru. I nawet super miejsce jest wolne!!! Idziemy szybko go zająć, aby ktoś nas nie ubiegł. Ta plaża jest otoczona przez łagodne skałki, a jej podłoże tworzą drobniutkie kamyczki przechodzące w taki piaskopodobny żwirek. Tutaj można spokojnie chodzić i pływać bez obuwia ochronnego. Tylko ten żwirkowy piasek lepi się do nóg i brudzę nim ręcznik
(jestem jedną z nielicznych osób, które nie przepadają za piaskiem na plaży).
Wysepka w tym roku jest bardziej sucha niż przed rokiem - zielone kępy takich kolczastych krzewów są na oko przysuszone. Nie ma też cebulkowych roślinek podobnych do czosnku, które o tej porze rok temu wszędzie tutaj kwitły. Za to ten zapach olejków eterycznych wydzielanych w upale przez roślinki - coś wspaniałego
. I szmer pękających piniowych szyszek - idąc można się czasem zdziwić - takie pstryk, pstryk - a to od gorąca otwierają się łuski w szyszkach. Widoki z wysepki są wspaniałe, szczególnie te od strony zachodniej. Na wysepce też są fajne widoki - bo to wyspa FKK
Ale tych na zdjęciach nie uwieczniłam.
Spacerując trudno się przedrzeć przez spleciony gąszcz iglaków i innych ostro kłujących gałązek. W tym roku dziwiły mnie takie kulki wyglądające jak wyschnięte kozie bobki. Było ich zatrzęsienie, a przecież tutaj nie ma zwierząt za wyjątkiem mew i jaszczurek
. Już się zastanawiam czy może ktoś wiosną pasł tutaj jakieś kozy, ale musiałby je łódką dowozić
... Nie wiem co to było, ale było tego tak dużo, że podczas spaceru trzeba bardzo uważać, aby nie nadepnąć.
Poniżej kilka widoczków ze Smokvicy:
Upał na wyspie jest nie do wytrzymania, po spacerze trzeba obowiązkowo dać nura. A tutaj niespodzianka - zimna woda. Po raz pierwszy podczas tego urlopu muszę się powoli zanurzać. Biorę aparat do zdjęć, ale tutaj "szok termiczny" mnie łapie, bo im głębiej się zanurzam tym bardziej cierpną mi od zimna palce. Po dwudziestu minutach jestem tak zmarznięta, że palec który mam lekko krzywy po złamaniu i gorsze jest w nim krążenie, jest zsiniały i już praktycznie go nie czuję! Wychodzę dzwoniąc zębami i leżę ostro na słońcu aby się rozgrzać. Tego dnia już więcej nie próbuję robic zdjęć i wizyty w morzu ograniczam do krótkiego pływania lub leżenia w płytkiej wodzie na kamyczkach. Zresztą wszystkie foty z tego dnia wyszły "ruszone" i powędrowały do kosza.
Pierwsze koty za płoty!
Płynąc na wyspę jakoś zapomnieliśmy podać godziny powrotu i teraz zastanawiamy się, o której po nas przypłyną. Około 16 podpływa łódka z jakimiś turystami, ale tym razem jeszcze nam się nie chce wracać, bo właśnie wyszliśmy z wody i chcemy trochę wyschnąć. Po chwili jednak okazuje sie, że skończyła nam się woda i nagłe pragnienie zarządza odwrót. Pakujemy się i przed piątą stajemy na wybetonowanym pomostku patrząc w stronę drugiego brzegu. Co chwilę przepływają łódki ciągnące banany, kółka czy spadochrony więc szybko nas zauważają i przypływa po nas łódeczka z "wykopem". Taka niepozorna a śmiga skacząc po falach, dając super ubaw. Nasz "kapitan" szaleje robiąc dla dodatkowych atrakcji skręty to w prawo to w lewo, a następnie kierując się na podcięte fale aby nas wyżej wyrzuciło. Super! Marzy mi się taka łódeczka - zwiedzilibyśmy wtedy wszystkie okoliczne wysepki. Na razie jednak pozostaje to w kwestii pobożnych życzeń, może za kilka lat...
To właśnie ta łódeczka - tylko sfocona przy okazji jednego ze spacerków.
Wracamy do domu idąc północną stroną półwyspu hotelowego, gdzie rosnące w skałkach pinie roztaczają niesamowity aromat.
Tutaj znajduje się plaża z drobnym żwirkiem z dużą ilością piniowych drzewek. Ludzi też jest zatrzęsienie i na brzegu i w piniowym lasku.
Wieczorkiem tuż przed zachodem Mario idzie naprawiać lusterko. Syn właścicieli pomaga, ale połamane mocowanie nie rokuje nadziei na dalsze funkcjonowanie. Trudno trzeba bedzie kupić nowe, a przed wyjazdem skleimy je taśmą i może jakoś to będzie. W trakcie dokonywania naprawy zaczepia męża para turystów i o dziwo jakiś Niemiec (z żoną Polką), pyta czy nie pomóc, co się stało, itd
. Miło, że obcy ludzie tak uczynnie reagują
.