Wstajemy, jak codziennie ok. 9.00, zjadamy śniadanko na tarasie, dosyć obfite, bo przecież trzeba wyjeść wszystko z lodówki no i zbieramy się na plażę, standardowo z niezbędnym sprzętem, żeby niczego nam nie zabrakło. Rodzinka Hendersonów ruszyła na plażę, ale nasze miejsce było zajęte, więc poszliśmy kawałek dalej i jak co dzień - opalanko, kąpanko, pontonowanie, nurkowanie...same przyjemności . Każdy już dzisiaj tylko wzdychał i patrzył tęsknie na morze strasznie szybko zleciał nam ten urlop - wszystko, co dobre, szybko się kończy, ehhh....
Nasza trójka postanowiła zrobić obchód miasteczka, poszliśmy, więc na lody i naleśniki i ruszyliśmy w kierunku Starówki, tam oczywiście pustki, nie to co wieczorem... Postanowiliśmy obejść cały półwysep dookoła - nigdzie się nie spiesząc. Przy okazji złapaliśmy kilka krabów (wypuściliśmy je zaraz), puszczaliśmy kaczki i podziwialiśmy widoki od drugiej strony miasteczka, wdychaliśmy przepiękne zapachy, oczywiście pofociliśmy trochę, ostatnie rzuty oka na zatoczkę...poganialiśmy jeszcze jaszczurki, a co? ale szybkie bestie
poszukiwanie kamieni na kaczki
chciałam sobie takiego kaktusika przywieść ale mnie nastraszyli, że nie wolno...
Plan był taki: wracając wstępujemy po lody - standard później wracamy na plażę, powoli się zbieramy do domku, jakaś kawka, może coś na szybko przekąsić i ruszamy do miasteczka na ostatnie zakupy - tak sobie zresztą zrobiliśmy, że zostawiliśmy wszystkie zakupy prezentowe na ostatni dzień, zaopatrzyliśmy się tylko w całe mnóstwo słoików z dżemem figowym - oczywiście pod wpływem opisów innych cromaniaków , Borys miał obiecane, że dzisiaj poskacze na bungee trampoline, później mieliśmy się spotkać ze wszystkimi na ostatniej kolacji w naszej ulubionej knajpce - więc jak widać dużo do zrobienia jeszcze przed nami.
Dzierżąc lody w dłoni wracaliśmy koło mini golfa, były tam też tory do gry w bocce (boule), Borys postanowił, że popatrzy jak inni grają w minigolfa, a my pójdziemy po rzeczy na plażę, no i puściło się dziecko pędem pomiędzy torami do bocce i jak nagle nie wyrżnie w drewnianą dechę - ja tylko zobaczyłam, że uderzył czołem w wystajcą drewniana belkę i jak nie zacznie płakać i krzyczeć - podbiegliśmy do niego - wystraszeni, najgorzej wyglądało kolano - krew się lała, pełno żwirku w ranie, pytamy czy nie boli go głowa, bo na czole zaczął pojawiać się czerwono- fioletowy krwiak, ale nie w głowę nic mu podobno nie było, tylko to strasznie wyglądające kolano i co na nie popatrzył, to w płacz - bidulek . Łukasz pobiegł po nasze rzeczy, ja próbowałam go trochę uspokoić - najważniejsze, że z głową wszystko w porządku, przebiegle podpytałam, czy da rade wieczorem skakać na bungee i misiu stwierdził, że jak trochę odpocznie, to nie będzie problemu - więc my już się uspokoiliśmy, Borys tylko spoglądając na kolano włączał syrenę. Zanieśliśmy go do domu, włączyliśmy bajeczkę i miś odpoczywał, a my zastanawialiśmy jak to będzie wieczorem - że też taki pech w ostatni dzień!
po przemyciu nie wyglądało to już tak strasznie...ufffff!
c.d.n.