Witam.
W ramach leczenia zespołu szoku pourlopowego postanowiłam podzielić się wrażeniami z tegorocznego pobytu na Chorwacji. Moja relacja będzie nosić znamiona serialu, ale z góry chcę przeprosić za brak zdjęć - te pojawią się później, gdy uporam się wreszcie z ich kadrowaniem i zmniejszaniem.
W tym roku wyjazd zaplanowaliśmy na 7 lipca. Ekipę stanowiliśmy: ja z mężem, Jarod z żonką i jeszcze dwójka "nieforumowiczów" z dzieckiem(którzy zresztą już kolejny raz jechali z nami na Chorwację). Pierwotny plan aby wyjechać w nocy z 6 na 7 lipca niestety nie wypalił i zadecydowaliśmy, że wyjeżdżamy z Lublina o 2 w nocy z 7 na 8 lipca. Dzień wcześniej ja miałam na głowie "masakryczne" pakowanie - nienawidzę pakowania walizek, jest to dla mnie zło konieczne a moje samopoczucie podczas wykonywania tej czynności można określić "zespołem napięcia walizkowego". Gdy uporałam się z segregacją rasową ubrań, żywności, kosmetyków i innych niezbędnych rzeczy, zaczęły się kolejne rozważania pod tytułem "jak to zmieścić do samochodu?" Mondeo kombi ma dość spory bagażnik, ale ilość bagażu sprawiła, iż trzeba było go nieźle poupychać. O 20 wieczorem byliśmy już spakowani i usiłowaliśmy zasnąć, aby zaliczyć kilka godzin drzemki przed podróżą.
Zbiórka została wyznaczona u nas pod blokiem o godz. 1.30. Małe spóźnienie było wkalkulowane i w sumie z Lublina wyjechaliśmy o planowanej 2 w nocy. Trasa wiodła przez Kraśnik, Nisko, Rzeszów i dalej przejście graniczne w Barwinku. Ten pierwszy etap pokonywalismy niecałe 3,5 godziny. I znowu oberwie się polskim drogom, które miejscami są koszmarne! A tam gdzie są remontowane można się wysilić i oznakować np. uskok. Ale takie rzeczy to wszędzie, ale nie w Polsce. W Rzeszowie nieźle nas podrzuciło na takim właśnie uskoku, który był nieznakowany, a my zauważyliśmy go zbyt późno... Na szczęście granica jest dość blisko i potem już nie ma większych utrudnień. W Barwinku ociągamy się trochę z przekroczeniem granicy, pijemy kawę, prostujemy kości i włączamy krótkofalówki. Około 5.45 przekraczamy granicę, robimy zdjęcie przy tablicy wjazdowej i rozwijamy skrzydła. Wschodnia Słowacja sprawia jak zwykle wrażenie kraju wyludnionego, pora co prawda jeszcze bardzo wczesna, ale tutaj o każdej porze ludzi jest jak na receptę. Pusta dwupasmowa droga za Svidnikiem zawsze daje nam do myślenia. Przed Lipnikami jedziemy w dość gęstej mgle, ale mimo to jedziemy dość szybko gdyż po prostu jest pusto. Za Presovem zjeżdżamy na krajówkę do Koszyc, potem już Koszyce i tankowanie na stacji OMV po lewej stronie za miastem. Jeszcze moment, i jesteśmy na Węgrzech.
cdn.