Sobota 8 września 2007r.
Wstajemy o jakiejś barbarzyńskiej godzinie i na śpiąco wrzucamy resztę rzeczy do plecaków. Jemy śniadanie, po raz ostatni żegnamy się z Panią właścicielką. Dziękujemy jej za gościnę a potem już tylko biegiem do autobusu.
Autobus jest troszkę spóźniony i dopiero płynie promem z Korculi. Czeka na niego całkiem spora grupka ludzi jak na wrzesień. Usadawiamy się w środku. Za nami siadają jakieś dwie "sikorki" i świergoczą aż do Stonu. Dopiero po ich wysiadce zapadamy w drzemeczkę
Jak na złość pogoda się klaruje i z nieba zaczyna powoli lać się żar
Gdy dojeżdżamy do Dubrownika grzeje już całkiem solidnie.
Początkowy plan jest taki, że do wieczora zwiedzamy z plecakami miasto ale wraz ze wzrostem temperatury maleją nasze chęci. Po godzinie szukamy już tylko miejsca skąd będziemy odjeżdżać na lotnisko (wbrew pozorom, to nie takie proste) i jakiejś ładnej plaży.
Zwłaszcza, że widoki nęcą coraz bardziej:
Postanawiamy wejść na chwilę na stare miasto, ale tak szybko jak weszliśmy, tak szybko stamtąd wyszliśmy. Niezliczona ilość głów i niezliczona ilość schodów skutecznie wyleczyły nas ze zwiedzania. Nie było nawet jak przyzwoitego zdjęcia zrobić. Stwierdziliśmy, że gdyby tak jeszcze jedna wycieczka weszła w obręb murów, to już by nas unieśli i tak byśmy sobie płynęli w tym tłumie do wieczora
Poniżej parę zdjęć z pięknego Dubrownika:
Szamotamy się przez dobrą chwilę tam i z powrotem nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić.
Z jednej strony mamy straszną chęć zapuścić się w te wąskie uliczki, pobiegać po murach Starego Miasta i nacieszyć oczy wszystkim dookoła. Z drugiej strony jednak, zapał ten jest skutecznie studzony przez bagaże które mamy ze sobą. Ponieważ jednak słońce prażyło niemiłosiernie, więc jedynym rozsądnym wyjściem na spędzenie tego dnia było zrzucenie wszystkich rzeczy na plaży, zwłaszcza, że plecaki zaczynały już solidnie ciążyć (to pewnie przez tą niezliczoną liczbę słoiczków z dżemem figowym, którego nie mogłam sobie odmówić
).
Zanim to jednak zrobiliśmy, poszliśmy się posilić, bo pora była obiadowa. Nasz wybór padł na knajpkę nad samą plażą przy murach starego miasta z widokiem na morze. Choć zapowiadała się całkiem milutko, to jednak porcje okazały się maleńkie a na kelnera (żeby zapłacić rachunek) trzeba było czekać prawie pół godziny
. Wyszliśmy stamtąd trochę zdegustowani takim nie szanowaniem naszego, jakże cennego dzisiaj czasu ale zaraz humor nam się poprawił jak tylko zeszliśmy po schodkach na plażę.
Wskoczyliśmy szybciutko w kąpielówki (przezornie zapakowałam plażowe rzeczy na samą górę plecaków) i już do samego odlotu mieliśmy słodkie nieróbstwo
Muszę się przyznać, że kąpielówki, również na początku urlopu, jechały w moim bagażu podręcznym.
Jakby zginęły główne bagaże, to najważniejsze rzeczy miałam ze sobą ;D.
Znajdujemy sobie trochę miejsca na plaży, jak się okazuje tuż obok pary młodych ludzi z Krakowa, którzy właśnie zaczynają swój urlop i zamierzają spędzić w Chorwacji cały miesiąc jeżdżąc samochodem w różne miejsca. Oferują się przypilnować nam bagaży abyśmy mogli sobie razem popływać za co jesteśmy im bardzo wdzięczni
Plaża w Dubrowniku, choć malutka i w centrum miasta, ma swój urok. A może to po prostu urok pogody, której nam brakowało? W końcu, po tak długim czasie, morze było cieplutkie a woda turkusowa. I to właśnie dziś trzeba było wyjeżdżać.
Leżąc tak sobie na tej plaży oparta o plecaki, myślę sobie
choćby nie wiem co jeszcze tu wrócę, to naprawdę wspaniały kraj i spędziłam tu, mimo braku ładnej pogody, cudowny urlop.
Do Krakowa przylecieliśmy koło północy, raczej biali niż opaleni. W każdym razie spełniłam swoją obietnicę, że przyjadę w jeszcze mokrych od wody włosach i z solą na skórze
Kładąc się spać w swoim mieszkaniu w Krakowie, już prawie zasypiając, mówię do mojego Skarba
a wiesz Kochanie... zjadłabym lingje!
THE END