Wracamy do busa, nasz kierowca też już wraca (trzymając w ręku reklamówkę dla mnie ;D ) i ruszamy w dalszą drogę
. Czuję się już całkiem dobrze a właściwie to po chwili już nic nie czuję bo zasypiam snem sprawiedliwego
. Moje kochanie budzi mnie dopiero przed bośniacką granicą ale jak się okazuje strażnicy są tak zajęci opowiadaniem sobie Kawalów, że nie chcą nawet popatrzeć w kierunku naszego busa a co dopiero wbić nam pieczątki do paszportów
.
Po niedługim czasie od przekroczenia granicy dojeżdżamy do Medugorje. Kierowca wysadza nas pod samym kościołem i z grubsza pokazuje w jakich kierunkach co się znajduje oraz o której mamy być powrotem.
Jestem dość zdziwiona widokiem kościoła w samym centrum miasta bo wyobrażałam go sobie raczej gdzieś na uboczu.
Wszyscy pozostali pasażerowie się rozchodzą a my najpierw idziemy coś zjeść. Siadamy sobie po prawej stronie kościoła pod zadaszeniem ze stolikami i wcinamy kanapki z usmażonym wczorajszego wieczoru kurczakiem. Mniam...!
Po tych przygodach z podróży jestem głodna jak wilk
Jest dosyć zimno, pomimo pięknego słońca, więc raczej rezygnujemy z wyjścia na górę krzyży - za wysoko jak na ten wiatr. Kierujemy się w stronę figury Chrystusa z której sączy się woda.
Spędzamy tam chwilę na ławce obserwując jak do figury podchodzą ludzie i nasączają tą wodą specjalne chusteczki. Wokół panuje atmosfera skupienia i modlitwy i jest jakoś tak radośnie.
Tu i ówdzie widać spowiadających księży i rozmodlonych ludzi.
Postanawiamy pójść na górę objawień. Odchodzimy od kościoła i kierujemy się zgodnie ze wskazówkami z tablicy orientacyjnej co jakiś czas pytając tubylców o drogę. Nie wiemy ile czasu zajmie nam dojście i wejście na samą górę, więc idziemy dosyć szybko. O 16-stej mamy być powrotem pod kościołem, więc wyciągamy nogi.
Idziemy przez raczej mało komercyjne tereny wyraźnie odchodząc od centrum. Znaków nie ma prawie żadnych ale mijają nas co chwilę autobusy z pielgrzymami więc raczej idziemy dobrze.
Po drodze mijamy uprawy winorośli, budujące się osiedla i ludzi pracujących przy produkcji wina. Wsypują oni całe wiadra winogron do maszyny, która obiera owoce
i "wypluwa" puste już gałązki
.
Nasza droga zakręca i kieruje nas na wzgórza. Dochodzimy tylko do końca takiej zwyczajnej ulicy, którą szliśmy i mamy już pewność, że jesteśmy prawie na miejscu bo zaczynają się stragany z pamiątkami
. W bocznej uliczce pnącej się ostro pod górę znajduje się multum sklepików przytulonych jeden do drugiego i oferujących wszystko, czego turysta może zapragnąć.
Wychodzimy do samej góry i niespodziewanie uliczka kończy się początkiem drogi na górę objawień. Droga na górę robi wrażenie. Jest po prostu piękna! Teraz to już chcę na nią wejść jak nigdy przedtem, po tych żółtych, poszarpanych i świecących w słońcu kamieniach.
Niestety głowa mi pęka z wysiłku i pewnie jeszcze po przeżyciach z busa i czarno widzę tą moją wspinaczkę. Siadamy więc u stóp góry by odpocząć i napić się wody. Szybko jednak przeganiają nas dwie dziewczyny ze sklepików, które przyszły sobie tu zapalić. Jako były palacz mam straszny wstręt do papierosów i już wolę zacząć wychodzić bez odpoczynku, niż wąchać czyjegoś papierosa.
Wychodzi się całkiem nieźle, ale trzeba uważać gdzie stawia się nogi bo kamienie są bardzo śliskie. Góra jest nie wysoka i nie bardzo stroma. Miejsce objawień znajduje się mniej więcej w połowie drogi, na prawo od niej, ale można też do niego dojść idąc do samej góry główną drogą, która na szczycie zakręca i schodzi prosto pod figurę Matki Boskiej.
W miejscu objawień spędzamy dłuższą chwilę Siedząc na poszarpanych kamieniach z powciskanymi w szczeliny karteczkami od wiernych.
Po zejściu z góry i dojściu powrotem do centrum okazuje się, że mamy jeszcze trochę czasu, więc siadamy w knajpce naprzeciwko kościoła i zamawiamy pizzę. Ja profilaktycznie zażywam pół tabletki
i idziemy do busa.
W drodze powrotnej filmujemy i focimy trasę. Wszystkie zdjęcia są robione z jadącego busa, więc niewiele naprawdę ładnych ujęć udało nam się zrobić.
Za późno wyciągam aparat i nie uwieczniam ostrzelanych domów w Bośni ale może to
i lepiej. Było ich naprawdę sporo i robiły przygnębiające wrażenie. Nasz kierowca pędzi jak zwykle ale tym razem znoszę to dzielnie i nawet sobie z nim gawędzimy po drodze.
A to zdjęcie upolowała moja druga połowa jeszcze po bośniackiej stronie: