1 - 2.IX. Nie tylko palcem po mapie (Warszawa - Orebić w praktyce )
To co proste i mało skomplikowane często jest też i dobre. Kierując się tą zasadą wybraliśmy dobrze sobie znaną drogę do Chorwacji. Wariant chyba najbardziej komfortowy i najszybszy z możliwych to trasa Warszawa-Cieszyn-Brno-Mikulov-Wiedeń-Graz-Maribor-Zagrzeb-Split-Makarska i dalej do Orebicia, który miał być naszą główną bazą wypadową na tegoroczny pobyt w kraju lawendy. Jacek jak zwykle rozpisał sobie trasę wraz z przybliżonymi godzinami i nawet do Brna udało nam się jej trzymać. Jednak za czeskim Brnem mieliśmy według rozpiski skręcić na ... ale droga jakoś poprowadziła nas znanym traktem na ulubiony Mikulov.
Nie wypadało wiec nic innego jak zjeść obiad w restauracji u Państwa Urbanków, naszym "hicie"; poprzedniego lata. Zajeżdżamy więc na dobrze znany parking przed Sw. Urbanem i tego samego co zwykle, sympatycznego kelnera zamawiamy obiad. Ja - kotlet z kurczaka w sosie serowym, a Jacek z Lusi po desce żeberek, do tego dla "pijących" dzbanek miejscowego białego wina. Mówię Lusi że nie będzie żałować wyboru i czekam na jej minę. Po paru minutach, szybciej niż myślałam, na stole pojawia się fantanstyczne jedzonko. Jak zwykle jest dobre, ładnie podane i co też ważne porcje się duże. Jest cieplutko, jemy sobie na tarasie zbytnio się nie spiesząc. Winko przyjemnie rozgrzewa i rozleniwia, jednak Jacek szybko "przywraca" nas do rzeczywistości. Pora jechać dalej. Mijamy przejście graniczne i po dokupieniu winiety ruszamy w kierunku Wiednia. Godziny są popołudniowe, jest piątek więc spodziewam się korka i natężonego ruchu, jednak spotyka mnie miłe rozczarowanie. Wiedeń jest przejezdny i dość szybko udaje nam się wjechać na autostradę prowadzącą do Grazu. W drodze robimy jeden "przystanek" na papierosa zatrzymując się na parkingu z zjazdem i stacją benzynową. Ja, próbując pstryknąć kilka fotek pobliskiej okolicy potykam się na ścieżce schodzącej w dół. Aparat cały za to ręka i noga obtarta, woda utleniona i kawałek plastra z apteczki samochodowej i na strachu się kończy.
Około 18ej docieramy do hotelu, w którym zarezerwowaliśmy sobie nocleg. Jest to znany i
popularny wśród Polaków OKOTEL. Orientuję się że mamy blisko lotnisko więc zastanawiam się czy uśniemy spokojnie przy lądujących samolotach. Jednak prawie ich nie słychać a lotnisko jest niewielkie. Hotel jak hotel, jest zwykły ale czysty. Widać że nastawiony na jednonoclegowe pobyty, w miarę jak robi się późno przybywa na parkingu samochodów – głównie polskich ale są i czeskie, kilka austryjackich. Jesteśmy zbyt zmęczeni aby podjechać do Grazu i pochodzić po mieście, Jacek pada zmęczony i przysypia a my z Lusi idziemy na spacerek drogą. W okolicy pola kukurydzy i pastwiska, po prostu austryjacka prowincja. Rano budzimy się wcześnie, szybkie mycie i pakowanie drobiazgów. W cenie noclegu mamy też śniadanie, ale po przyjściu w okolice bufetu okazuje się że stoi tam dość długi ogonek czekających na swoją kolejkę. Rezygnujemy lekko wkurzeni ze śniadania, bierzemy tylko kawę przepychając się poza kolejką. Wypiajmy na stojąco przed samochodem. Szkoda czasu na czekanie aż tłumek głodnych rodaków się przeluźni.
Droga rankiem nie sprawia nam kłopotów. Kolejne granice mijamy sprawnie, wjazd na autostradę przed Zagrzebiem to już zupełny luksus. Zaczyna się Chorwacja, na razie same góry, przejeżdżane szybko tunele. Robię parę fotek i kręcę krótki filmik przejeżdzając przez tunel Sveti Rok. Mijając któryś z krótszych tuneli po drugiej stronie oglądamy kilkukilometrowy korek, w duchu cieszymy się że stłuczka w tunelu będąca jego przyczyną miała miejsce na przeciwnym pasie. Zamknięto cały pas ruchu, do tunelu wjechała straż pożarna i laweta. Nasza strona jedzie zwykłym tempem, przeciwległa - stoi. Nowa autostrada pociągnięta w dół Adriatyku jest fajną drogą, kilometry uciekają nam szybciej niż się tego spodziewałam, niestety przyjemność przed Splitem się kończy. Dalej autostrada jest w budowie. Minusem jaki daj się też we znaki jest stosunkowo mała ilość zaplanowanych parkingów, nie mówiąc już o parkingach z WC i bieżącą wodą. Bezskutecznie wypatrujemy też miejsca na obiad. Zwyczajnie nic oprócz barku z kawą i mrożonymi kanapkami nie znajdujemy.
Autostrada się kończy, dalej wybieramy drogę wskazującą na Makarską. No i tu pomyłka, zamiast wylądować w Splicie i dalej jechać nad morzem, telepiemy się wąską górską drogą przez góry. Nie bardzo rozumiemy czemu tak się dzieje, dopiero szczegółowe oględziny mapy wyjaśniają sprawę: po prostu droga na Split z Dugopolije to co innego niż droga z tego punktu do Makarskiej. W końcu jednak przejeżdzamy przez góry i stromą serpentyną zjeżdżamy w kierunku Adriatyku na wysokości Breli. Głodni i coraz bardziej znużeni docieramy do Makarskiej. Postój na stacji benzynowej i kilka telefonów, nerwowa wymiana zdań, stajemy przed wyborem "sentyment a rozsądek". Jacek decyduje o zmianie planów co do naszego miejsca pobytu. Okazuje się że za nami jadą nasi przyjaciele z Monachium, mają mieć z nami kwaterę, przyjadą dużo wcześniej niż to było w planach. Stajemy przed trudnym dylematem, mam świadomość że nikt nie wynajmie nam na jedną dobę apartamentu lub wynajmie za duże pieniądze, hotel w Makarskiej i czekanie na nich kilkanaście godzin też odpada. Lusi zaczyna marudzić że nie chce się przepakowywać do drugi dzień i że chce od razu być w jednym miejscu. Przepraszam smsowo Anię, jest mi przykro ale decyzja zapada. Zdrowy rozsądek każe jechać do Orebicia i załatwiać kwatery dla naszej trójki i dla Przemka i Grażyny, którzy są kilkanaście godzin drogi za nami. Jackowi szkoda czasu, pogania mnie i Lusi i w drogę. Robi się późne popołudnie a Orebic daleko.
Jedziemy, kilometry uciekają powoli, droga jest kręta i niekomfortowa - jak to Jadranka. Jesteśmy zniecierpliwione, siedzimy z mapą na kolanach i odliczamy kolejne miejscowości. Parę minut po 16ej docieramy do Ploce, szybko pytamy kogoś na przystani o której będzie najbliższy prom. Młody facet z obsługi mówi że za półtorej godziny, zastanawiamy się minutę i Jacek włącza wsteczny. Jedziemy dalej, szkoda czasu na czekanie, to "tylko" 100 km lądem . Oglądam znany już sprzed dwóch lat krajobraz, zachłannie wpatruję się w każdą zatoczkę i wysepkę którą mijamy. Nie mamy jednak czasu zatrzymać się na kupienie owoców ani na fotki jeziorek mijanych po lewej stronie. W Neum Jacek przegapia dwie stacje benzynowe, trzeciej juz nie ma bo znowu wracamy do Chorwacji . Skręcamy na Peljesac i nie znaną już drogą jedziemy w głąb półwyspu. Mija godzina, jeszcze trochę i w końcu wjeżdzamy serpentyną na górę z której widać wąski przesmyk wody. Widok zapiera dech jednak na podziwianie nie ma czasu. Zjazd w dół i już jestem całkowicie pewna że to Orebić.
Jacek jest podminowany, my z Luśką zmęczone i głodne. Jedziemy powoli szukjąc miejsca do parkowania i rozejrzenia się. Wąskie uliczki po prawej stronie albo schodki po lewej nie zachęcają do zatrzymania się, w końcu skręcamy na nadmorski parking i stajemy tuż przy porcie. Po chwili chłopak kasujący za postój pyta czy nie potrzebujemy apartamentów na Korculi. Potrzebujemy, owszem, ale w Orebiciu . Dostrzegam ładny nowy budynek tuż przy plaży, nazywa się Villa Nina czy jakoś podobnie. Wchodzimy po marmurowych schodach, Pani z recepcji pokazuje nam pokoje. Wszystko fajnie ale apartament ma jedną sypialnię, poza tym ładnie czysto i sterylnie a wszystko to za 20 E od osoby. Dziękujemy i zwiedzamy dalej. Nie znoszę szukania, pytania się o kwatery. Teraz jednak nie ma wyjścia, idziemy aż do skutku. Wchodzimy do kilku przy ulicy, pytam o apartament a pokazują pokoje, już nawet nie pytam o ceny. Lusi robi się nerwowa, prawie nie rozmawiamy, ja proponuję zmienić ulicę i iść trochę dalej od portu. Znowu nas ktoś zaczepia, na ulicy najwyraźniej rozchodzi się pocztą pantoflową że nasza trojka szuka mieszkania . Jesteśmy dobrymi i chcianymi klientami, chcemy wynająć na 12 dni więc Podjeżdża ktoś na rowerze i proponuje apartman gdzieś z boku drogi po 9 E, cena wydaje się podejrzanie niska więc nawet nie idziemy oglądać.
< wycięłam fotki z wersji oryginalnej teksu żeby nie robić zbędnej reklamy, służe pomocą w razie potrzeby na priva >
Jakaś Pani zaczepia nas i łamanym angielskim mówi że ma coś dla nas, przyszła za nami bo widziała że u sąsiadki nam nie pasowało. Mówi po chorwacku ale ja niewiele rozumiem, przechodzę na angielski i udaje mi się dogadać zę to jest "house" ale kawałek dalej. Pani zapraszającym gestem namawia nas żebysmy poszli obejrzeć, ponoć to niedaleko. Nie mając nic do stracenia idziemy, wychodzimy uliczką idącą od portu, mijamy główną drogą biegnącą przez Orebić i ... stajemy przed małym wolnostojącym domkiem. Okazuje się że Pani ma od wynajęcia " kuca za odmor" swojej córki, domek jest parterowy, dwie sypialnie, pokój dzienny, taras, wokół trawa i widok na górę Sv. Ilija. Domek dziennie kosztowałby nas 40 E. Szybko oglądam, kiwam głową , wymieniam dwa słowa z Lucy. Po 10 minutach zapada decyzja: wynajmujemy. Nawet się nie targuję bo cena wydaje mi się przyzwoita, płacimy i dajemy ksera paszportów do zameldowania. Lucy jest też zadowolona, mamy samodzielną kwaterę i własny taras, brak widoku na morze zostaje zrekompensowany dużym kawałkiem trawy, ładną kuchnią i sprzętem odtwarzającym naszą chorwacką muzykę. Obok u sąsiada 10 m od nas czeka drugi apartament na Przemka i Grażę. Jacek przyprowadza autko i zanim na dobre się ściemni już siedzimy na tarasie. Nerwy opadły i czas pomyśleć o kolacji. Nie ma siły nic kombinować i robić, trzeba iść do knajpy utrzcić przyjazd do Chorwacji i szczęśliwe znalezienie "kucy".
Idziemy nad morze, po chwili wybieramy kanjpkę na wolnym powietrzu w której siedzi sporo osób. Dla mnie to znak że jest tam "jako takie" jedzenie. Nie pamiętam jej nazwy jednak jest charakterystyczna - za murkiem i z żelazną furtką, przed restauracją stoi lada z lodami.
Jemy późną kolację - ja, jako kulinarny "tchórz" cevapcici, Jacek z Lucy kalmary. Kalmary mają z ogonkami, i jakieś takie nieoczyszczone ale ponoć dobre wg Jacka opinii. Popijamy to wszystko butelką czerwonego "stolno vino". Potem spacer już "nocną" promandą zakończy ten pierwszy dzień urlopu w Chorwacji.