Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Pożegnanie z Chorwacją 2006

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004
Pożegnanie z Chorwacją 2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 29.09.2006 08:42

1 - 2.IX. Nie tylko palcem po mapie (Warszawa - Orebić w praktyce )

To co proste i mało skomplikowane często jest też i dobre. Kierując się tą zasadą wybraliśmy dobrze sobie znaną drogę do Chorwacji. Wariant chyba najbardziej komfortowy i najszybszy z możliwych to trasa Warszawa-Cieszyn-Brno-Mikulov-Wiedeń-Graz-Maribor-Zagrzeb-Split-Makarska i dalej do Orebicia, który miał być naszą główną bazą wypadową na tegoroczny pobyt w kraju lawendy. Jacek jak zwykle rozpisał sobie trasę wraz z przybliżonymi godzinami i nawet do Brna udało nam się jej trzymać. Jednak za czeskim Brnem mieliśmy według rozpiski skręcić na ... ale droga jakoś poprowadziła nas znanym traktem na ulubiony Mikulov.

Nie wypadało wiec nic innego jak zjeść obiad w restauracji u Państwa Urbanków, naszym "hicie"; poprzedniego lata. Zajeżdżamy więc na dobrze znany parking przed Sw. Urbanem i tego samego co zwykle, sympatycznego kelnera zamawiamy obiad. Ja - kotlet z kurczaka w sosie serowym, a Jacek z Lusi po desce żeberek, do tego dla "pijących" dzbanek miejscowego białego wina. Mówię Lusi że nie będzie żałować wyboru i czekam na jej minę. Po paru minutach, szybciej niż myślałam, na stole pojawia się fantanstyczne jedzonko. Jak zwykle jest dobre, ładnie podane i co też ważne porcje się duże. Jest cieplutko, jemy sobie na tarasie zbytnio się nie spiesząc. Winko przyjemnie rozgrzewa i rozleniwia, jednak Jacek szybko "przywraca" nas do rzeczywistości. Pora jechać dalej. Mijamy przejście graniczne i po dokupieniu winiety ruszamy w kierunku Wiednia. Godziny są popołudniowe, jest piątek więc spodziewam się korka i natężonego ruchu, jednak spotyka mnie miłe rozczarowanie. Wiedeń jest przejezdny i dość szybko udaje nam się wjechać na autostradę prowadzącą do Grazu. W drodze robimy jeden "przystanek" na papierosa zatrzymując się na parkingu z zjazdem i stacją benzynową. Ja, próbując pstryknąć kilka fotek pobliskiej okolicy potykam się na ścieżce schodzącej w dół. Aparat cały za to ręka i noga obtarta, woda utleniona i kawałek plastra z apteczki samochodowej i na strachu się kończy.

Około 18ej docieramy do hotelu, w którym zarezerwowaliśmy sobie nocleg. Jest to znany i
Obrazek

popularny wśród Polaków OKOTEL. Orientuję się że mamy blisko lotnisko więc zastanawiam się czy uśniemy spokojnie przy lądujących samolotach. Jednak prawie ich nie słychać a lotnisko jest niewielkie. Hotel jak hotel, jest zwykły ale czysty. Widać że nastawiony na jednonoclegowe pobyty, w miarę jak robi się późno przybywa na parkingu samochodów – głównie polskich ale są i czeskie, kilka austryjackich. Jesteśmy zbyt zmęczeni aby podjechać do Grazu i pochodzić po mieście, Jacek pada zmęczony i przysypia a my z Lusi idziemy na spacerek drogą. W okolicy pola kukurydzy i pastwiska, po prostu austryjacka prowincja. Rano budzimy się wcześnie, szybkie mycie i pakowanie drobiazgów. W cenie noclegu mamy też śniadanie, ale po przyjściu w okolice bufetu okazuje się że stoi tam dość długi ogonek czekających na swoją kolejkę. Rezygnujemy lekko wkurzeni ze śniadania, bierzemy tylko kawę przepychając się poza kolejką. Wypiajmy na stojąco przed samochodem. Szkoda czasu na czekanie aż tłumek głodnych rodaków się przeluźni.


Obrazek Obrazek Obrazek Droga rankiem nie sprawia nam kłopotów. Kolejne granice mijamy sprawnie, wjazd na autostradę przed Zagrzebiem to już zupełny luksus. Zaczyna się Chorwacja, na razie same góry, przejeżdżane szybko tunele. Robię parę fotek i kręcę krótki filmik przejeżdzając przez tunel Sveti Rok. Mijając któryś z krótszych tuneli po drugiej stronie oglądamy kilkukilometrowy korek, w duchu cieszymy się że stłuczka w tunelu będąca jego przyczyną miała miejsce na przeciwnym pasie. Zamknięto cały pas ruchu, do tunelu wjechała straż pożarna i laweta. Nasza strona jedzie zwykłym tempem, przeciwległa - stoi. Nowa autostrada pociągnięta w dół Adriatyku jest fajną drogą, kilometry uciekają nam szybciej niż się tego spodziewałam, niestety przyjemność przed Splitem się kończy. Dalej autostrada jest w budowie. Minusem jaki daj się też we znaki jest stosunkowo mała ilość zaplanowanych parkingów, nie mówiąc już o parkingach z WC i bieżącą wodą. Bezskutecznie wypatrujemy też miejsca na obiad. Zwyczajnie nic oprócz barku z kawą i mrożonymi kanapkami nie znajdujemy.
Obrazek Obrazek
Autostrada się kończy, dalej wybieramy drogę wskazującą na Makarską. No i tu pomyłka, zamiast wylądować w Splicie i dalej jechać nad morzem, telepiemy się wąską górską drogą przez góry. Nie bardzo rozumiemy czemu tak się dzieje, dopiero szczegółowe oględziny mapy wyjaśniają sprawę: po prostu droga na Split z Dugopolije to co innego niż droga z tego punktu do Makarskiej. W końcu jednak przejeżdzamy przez góry i stromą serpentyną zjeżdżamy w kierunku Adriatyku na wysokości Breli. Głodni i coraz bardziej znużeni docieramy do Makarskiej. Postój na stacji benzynowej i kilka telefonów, nerwowa wymiana zdań, stajemy przed wyborem "sentyment a rozsądek". Jacek decyduje o zmianie planów co do naszego miejsca pobytu. Okazuje się że za nami jadą nasi przyjaciele z Monachium, mają mieć z nami kwaterę, przyjadą dużo wcześniej niż to było w planach. Stajemy przed trudnym dylematem, mam świadomość że nikt nie wynajmie nam na jedną dobę apartamentu lub wynajmie za duże pieniądze, hotel w Makarskiej i czekanie na nich kilkanaście godzin też odpada. Lusi zaczyna marudzić że nie chce się przepakowywać do drugi dzień i że chce od razu być w jednym miejscu. Przepraszam smsowo Anię, jest mi przykro ale decyzja zapada. Zdrowy rozsądek każe jechać do Orebicia i załatwiać kwatery dla naszej trójki i dla Przemka i Grażyny, którzy są kilkanaście godzin drogi za nami. Jackowi szkoda czasu, pogania mnie i Lusi i w drogę. Robi się późne popołudnie a Orebic daleko.
Obrazek Obrazek
Jedziemy, kilometry uciekają powoli, droga jest kręta i niekomfortowa - jak to Jadranka. Jesteśmy zniecierpliwione, siedzimy z mapą na kolanach i odliczamy kolejne miejscowości. Parę minut po 16ej docieramy do Ploce, szybko pytamy kogoś na przystani o której będzie najbliższy prom. Młody facet z obsługi mówi że za półtorej godziny, zastanawiamy się minutę i Jacek włącza wsteczny. Jedziemy dalej, szkoda czasu na czekanie, to "tylko" 100 km lądem :). Oglądam znany już sprzed dwóch lat krajobraz, zachłannie wpatruję się w każdą zatoczkę i wysepkę którą mijamy. Nie mamy jednak czasu zatrzymać się na kupienie owoców ani na fotki jeziorek mijanych po lewej stronie. W Neum Jacek przegapia dwie stacje benzynowe, trzeciej juz nie ma bo znowu wracamy do Chorwacji :). Skręcamy na Peljesac i nie znaną już drogą jedziemy w głąb półwyspu. Mija godzina, jeszcze trochę i w końcu wjeżdzamy serpentyną na górę z której widać wąski przesmyk wody. Widok zapiera dech jednak na podziwianie nie ma czasu. Zjazd w dół i już jestem całkowicie pewna że to Orebić.

Jacek jest podminowany, my z Luśką zmęczone i głodne. Jedziemy powoli szukjąc miejsca do parkowania i rozejrzenia się. Wąskie uliczki po prawej stronie albo schodki po lewej nie zachęcają do zatrzymania się, w końcu skręcamy na nadmorski parking i stajemy tuż przy porcie. Po chwili chłopak kasujący za postój pyta czy nie potrzebujemy apartamentów na Korculi. Potrzebujemy, owszem, ale w Orebiciu :). Dostrzegam ładny nowy budynek tuż przy plaży, nazywa się Villa Nina czy jakoś podobnie. Wchodzimy po marmurowych schodach, Pani z recepcji pokazuje nam pokoje. Wszystko fajnie ale apartament ma jedną sypialnię, poza tym ładnie czysto i sterylnie a wszystko to za 20 E od osoby. Dziękujemy i zwiedzamy dalej. Nie znoszę szukania, pytania się o kwatery. Teraz jednak nie ma wyjścia, idziemy aż do skutku. Wchodzimy do kilku przy ulicy, pytam o apartament a pokazują pokoje, już nawet nie pytam o ceny. Lusi robi się nerwowa, prawie nie rozmawiamy, ja proponuję zmienić ulicę i iść trochę dalej od portu. Znowu nas ktoś zaczepia, na ulicy najwyraźniej rozchodzi się pocztą pantoflową że nasza trojka szuka mieszkania :). Jesteśmy dobrymi i chcianymi klientami, chcemy wynająć na 12 dni więc Podjeżdża ktoś na rowerze i proponuje apartman gdzieś z boku drogi po 9 E, cena wydaje się podejrzanie niska więc nawet nie idziemy oglądać.

< wycięłam fotki z wersji oryginalnej teksu żeby nie robić zbędnej reklamy, służe pomocą w razie potrzeby na priva >

Jakaś Pani zaczepia nas i łamanym angielskim mówi że ma coś dla nas, przyszła za nami bo widziała że u sąsiadki nam nie pasowało. Mówi po chorwacku ale ja niewiele rozumiem, przechodzę na angielski i udaje mi się dogadać zę to jest "house" ale kawałek dalej. Pani zapraszającym gestem namawia nas żebysmy poszli obejrzeć, ponoć to niedaleko. Nie mając nic do stracenia idziemy, wychodzimy uliczką idącą od portu, mijamy główną drogą biegnącą przez Orebić i ... stajemy przed małym wolnostojącym domkiem. Okazuje się że Pani ma od wynajęcia " kuca za odmor" swojej córki, domek jest parterowy, dwie sypialnie, pokój dzienny, taras, wokół trawa i widok na górę Sv. Ilija. Domek dziennie kosztowałby nas 40 E. Szybko oglądam, kiwam głową , wymieniam dwa słowa z Lucy. Po 10 minutach zapada decyzja: wynajmujemy. Nawet się nie targuję bo cena wydaje mi się przyzwoita, płacimy i dajemy ksera paszportów do zameldowania. Lucy jest też zadowolona, mamy samodzielną kwaterę i własny taras, brak widoku na morze zostaje zrekompensowany dużym kawałkiem trawy, ładną kuchnią i sprzętem odtwarzającym naszą chorwacką muzykę. Obok u sąsiada 10 m od nas czeka drugi apartament na Przemka i Grażę. Jacek przyprowadza autko i zanim na dobre się ściemni już siedzimy na tarasie. Nerwy opadły i czas pomyśleć o kolacji. Nie ma siły nic kombinować i robić, trzeba iść do knajpy utrzcić przyjazd do Chorwacji i szczęśliwe znalezienie "kucy".

Idziemy nad morze, po chwili wybieramy kanjpkę na wolnym powietrzu w której siedzi sporo osób. Dla mnie to znak że jest tam "jako takie" jedzenie. Nie pamiętam jej nazwy jednak jest charakterystyczna - za murkiem i z żelazną furtką, przed restauracją stoi lada z lodami.

Jemy późną kolację - ja, jako kulinarny "tchórz" cevapcici, Jacek z Lucy kalmary. Kalmary mają z ogonkami, i jakieś takie nieoczyszczone ale ponoć dobre wg Jacka opinii. Popijamy to wszystko butelką czerwonego "stolno vino". Potem spacer już "nocną" promandą zakończy ten pierwszy dzień urlopu w Chorwacji.
mama_Kapiszonka
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2042
Dołączył(a): 30.05.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) mama_Kapiszonka » 29.09.2006 08:50

Zapowiada się kolejna niezła lekturka. A Oekotel rzeczywiście znamy, znamy ... :-)
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 29.09.2006 08:52

3.IX - Orebić raz proszę


Fotki oczywiście są w duzym rozmiarze po kliknięciu :)

Obrazek Obrazek
Niedzielę postanawiamy poświęcić na rozejrzenie się po miasteczku i posiedzenie na plaży. Nasza chatka zlokalizowana jest bardzo korzystnie, dosłownie parę "kroków od centrum" Orebicia. Rano o szóstej słyszymy bicie dzwonów kościoła. Ja wstaję wcześnie, podniecona nowym miejscem nie mogę już usnąć, wkrótce dołącza do mnie Lucy i Jacek. We dwie dzień zaczynamy kawką - okazuje się że lubimy podobną: rozpuszczalną z mlekiem z tą różnica że ja kawkę słodzę :). Ten rytuał będzie się powtarzał każdego dnia naszego pobytu. Ale wróćmy do Orebicia ... Miasteczko rozciągnęło się wzdłuż wąskiego przesmyku wody nazywanego Kanałem Peljeskim, oddziela on Półwysep Peljesacz od Korczuli. Dodatkowa atrakcja i tak ładnego krajobrazu to duża góra - Sv. Ilija którą widać z każdego miejsca. Orebić to właściwie jedna główna ulica przecinająca miejscowość na dwie połowy i system odchodzących od niej prostopadle uliczek. Jedne uliczki dochodzą do promenady nad samym morzem , inne kończą się pod Św. Ilijaszem. W miarę dokładny orientacyjny plan miasta i troszkę informacji ( także po angielsku) jest na stronie http://www.tz-orebic.hr/eng/ Turustickiej Zajezdnicy" Nad samym morzem poprowadzony jest deptak przy którym koncentrują się kawiarnie i knajpki oraz kilka sklepów ze standardowymi w Chorwacji pamiątkami i plażowymi gadżetami: klapkami, ręcznikami, koszulkami. Natomiast przy głównej ulicy dojazdowej rozmieściły się sklepiki spożywcze , dwa markety ( najbliżej nas Konzum a dużo dalej Studenac), bazarek z warzywami, piekarnie i kafejki internetowe. Miasteczko w pierwszych dniach września wyrażnie już nie kipiało gwarem i sezonem co mnie bardzo zaskoczyło. W porównaniu do Makarskiej Orebic zdał się cichy, spokojny, taki jakby czas wolniej tu płynął. Miało to zarówno plusy i minusy o których nie raz wspomnę jeszcze.

Obrazek Obrazek Obrazek

Na pierwszy raz na "plażowanie" wybraliśmy kawałek przy promach czyli plaże "portową". Nie zauważyłam tam żadnej smoły ani osadów którymi straszyli niektorzy bywalcy cro.pl. My kąpaliśmy się i opalaliśmy normalnie, licząc dobijające promy i stateczki pasażerskie płynące wprost z Korczuli. rano na plaży było pustawo, potem doszła jedynie rodzina Niemców z pobliskiego apartamentu. Dość szybko odechciewa mi się przypiekania i zaczynam szukać sobie zajęcia. Na szczęście "ratuje" mnie pora obiadowa i powrót do apartamentu. Zakupy i wyczarowanie obiadu zajmuje nam popołudnie. Przed wieczorem zwiedzamy dalej - tym razem promanadę przechodzimy już całą dochodząc do plaży z drobniutkim żwirkiem a może nawet piaskiem. Nazywa się ją Plaża Trstenica ( od nazwy zatoki) i jest najpopularniejszym miejscem kąpieli i opalania w Orebiciu. Zdejmujemy buty i łazimy po piachu fundując sobie darmowy peeling :). Krajobrazy ładne, widać Lumbardę na Korczuli i malutkie wysepki z latarniami morskimi. Przy "Obala pomoraca" znajdziecie też punkt IT, pocztę, bank i urząd miejski. Winko i rakiję domowego wyrobu można kupić wielu miejscach , wystarczy porozglądać się za małymi tabliczkami "vino" albo "rakija".Przy jednym z takich miejsc dostrzegłam rosnące na drzewie kiwi, pierwszy raz w życiu widziałam te owoce ... jak sobie dojrzewają, Mało kto wie że kiwi ma odzielnie drzewka męskie i żeńskie, sadzi się je więc parami, tak jak ludzi :)


Ten jeden dzień w Orebicu pozwala mi już wyrobić sobie pierwsze wrażenie, które nie zmieni się już do końca pobytu. Miejscowość jest dla mnie troszkę przymała. Spodziewałam się że będzie większa, bardziej "kurortowa". Nie dorównuje pod względem atrakcyjności zwiedzanej kilka dni później zabytkowej Korczuli. Znajomi szukali dyskoteki i z tym był we wrześniu problem. Wychodziliśmy wieczorem i właściwie nic tam się nie działo. Owszem, knajpki co niektóre były pełne jeszcze ludzi, jednak głównie jedzących kolacje,nie zaś bawiących się. Przyzwyczaiłam się do porcików w których cumują stateczki i organizowane są fish-picnicki, wycieczki na pobliskie wyspy. Na miejscu okazało się ze fish-picnic owszem , ale tylko z Korczuli, podobnie rzecz się miała z wycieczką na Mljet. Zdziwiło mnie to dość mocno. Plusem Orebcia jest za to na pewno przepiękne położenie, widoki i mozliwość "połazikowania" sobie wzdłuż morza. To że nie było dużo turystów sprawiało że mieliśmy też i pewien komfort, można było spokojnie odpoczywać i włóczyć się plątaniną uliczek.

To właśnie to kiwi o którym było wcześniej :
Obrazek


<kolejne odcinki będą troszkę okrojone " fotkowo" - pełna wersja sformatowana będzie do oglądania na mojej prywatnej stronie>
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 29.09.2006 09:03

4.IX Duba Peljeska czyli śladami Pietro


Orebić wygląda fantastycznie z punktu widokowego w miejscu Podstup. Nazwa jest właściwa bo jak staje się na murku to ma się dosłownie pod stopami całą Zatokę Trstenica i widać Korczulę i Orebić. Zresztą zobaczcie sami.

Obrazek Obrazek

Dalszą część dnia postanowiliśmy spędzić w małej miejscowości w ktorej w lipcu był Piotr z Gosią i dziećmi. Mieliśmy ku temu dwa powody: Piotrek był ciekawy naszej opinni na temat Duby Peljeskiej, my zaś chcieliśmy się poopalać na innej niż orebicka plaży. Tak więc z ręcznikami, gazetkami, piciem i drugim śniadaniem w koszyku wyruszyliśmy serpentyną prowadzącą na górę od Orebicia, potem skręciliśmy na Trpanij i dalej znowu w lewo juz boczną drogą, wąską prowadzącą najpierw zboczem a potem nad samym Kanałem Neretviańskim. Duba leży prawie dokładnie po drugiej strony Świętego Ilijasza, czyli na przeciwko Orebicia, tyle że na drugim zboczu tej góry. Mijamy kilka fajnych zatoczek i docieramy "gdzie diabeł mówi dobranoc" . Parkujemy w krzakach i idziemy rozejrzeć się po wiosce. Pamiętając rady Piotra od razu kierujemy się w lewą stronę i idziemy na poszukiwanie "muszelkowej plaży" którą wiedzieliśmy na fotkach. Początkowo dróżka wiedzie obok apartamentów, brzeg jest dość wysoki, małe kamyczki, po chwili idziemy juz samym brzegiem, droga "lądowa" się kończy. Na wąskiej plaży leżą wodorosty i patyki, widać że w tym miejscu woda często podmywa Peljesacz. Po drugiej stronie spokojnie "przygląda nam" się masyw Biokova. Plaża jest wąska i niewygodna do spacerowania, zmieniamy buty i idziemy kawałek wodą. Po kilkunastu minutach dochodzimy do miejsca w którym jest wzniesienie i widzimy za nim cichą zatoczkę. Pokonujemy wąską dróżką chaszcze i skałki i wychodzimy do sielankowej zatoczki. Uznajemy że to jest tak plaża o której mówił Pietro. Rozkładamy się na matach w pobliżu jakiś krzaczków i drzewek, mam cień więc nie narzekam, Jacek próbuje kąpać się w wodzie. Przy brzegu widzimy ze dwie cumujące żaglówki, parę obcojęzycznych osób kąpie się i tańczy na pokładach, nie jest bardzo głośno więc nam to nie przeszkadza specjalnie. Pod skałkami siedzi polska rodzina, mama z córką tak jak je Pan Bóg stworzył, pilnujący zaś tata jest tekstylny. Chodzę robiąc fotki jednak staram się nie krępować rozebranych kobiet wycelowanym w ich stronę aparatem. Załogi stateczków zbierają się do odpłynięcia, Lucy szuka muszelek ale jakoś jej nie idzie. Spodziewała się chyba ze one tam po prostu będą leżeć i będzie można je zbierać łopatką . W pewnym momencie czuję jakiś dziwny zapach stęchłego błota ( żeby nie powiedzieć smrodek ), łażę po krzakach szukając źródła i po kilku metrach moim oczom ukazuje się małe bagienko po którym brodzą jacyś ludzie wyciągając coś z wodorostów i wkładając w druciane pułapki. Nie wnikam dalej i wracam. Robi się późno i duszno, decydujemy się więc wrócić. Kolejne 30 minut spaceru plażą i wracamy do środka wioski. Zmęczeni i spoceni nie bardzo mamy silę szukać bistra nad którym mieszkał Pietro z rodzinką. Kilka fotek i wracamy do Orebicia. Moje wrażenia z Duby: ładne widoki ale ładnie to jest wszędzie na Peljesaczu, mała bardzo wioska i po sezonie wydała sie "wymarła", będzie dobra na spokojny odpoczynek jeśli pragnie się całkowicie wyciszyć i odciąć od innych turystów. Duba w moich oczach wypadła mniej korzystnie, bardziej surowo niż poznane później Loviszte - hit mojego urlopu. Nie można jej odmówić specyficznego klimatu i uroku, jednak dla mnie "to nie było do końca jednak to".

ObrazekObrazekObrazek
ObrazekObrazekObrazek
Obrazek


Wieczorem urządzamy z Przemkiem i Grażą grilla. Przyjechali samym rankiem wiec do tej pory odsypiali podróż. Mięsko, kiełbaski i sałatka a wszystko to popijane piwkiem i winkiem. Na sam koniec wieczoru idziemy pooglądać nocny Orebić, chłopaki łażą uliczkami ... wyglupiają się :)
Obrazek
janusz.w.
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1672
Dołączył(a): 21.07.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) janusz.w. » 29.09.2006 10:02

Fajowo się czyta (i ogląda)! :D
pozdr
P.S.
Obrazek
Leszek Skupin
Weteran
Posty: 14062
Dołączył(a): 23.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Leszek Skupin » 29.09.2006 13:08

aneta_jacek napisał(a):...Orebić wygląda fantastycznie z punktu widokowego w miejscu Podstup. Nazwa jest właściwa bo jak staje się na murku to ma się dosłownie pod stopami całą Zatokę Trstenica i widać Korczulę i Orebić. Zresztą zobaczcie sami....


Ja Orebić, Korculę i Zatokę Trstenica zapamiętałem niestety tak :(

Obrazek

Relacja taka, że pozazdrościć pióra :!: :):):)

P.S. Zdaje się że wszystkich, którzy tamtędy jadą fascynuje ta potężna góra tuż nad zatoką :D
janusz.w.
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1672
Dołączył(a): 21.07.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) janusz.w. » 29.09.2006 13:25

No to może utworzymy galerię zdjęć wykonanych z tego samego miejsca... :wink:
pozdr
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 29.09.2006 16:26

5.IX Korczula - wycieczka z Marko Polo w tle

Kolejny dzień to całodniowa wycieczka do miasta Korczula. Z Orebicia to nic skomplikowanego - wystarczy upilnować jeden z odpływających z nabrzeża pasażerskiech stateczków ( kasa biletowa tuż przy statku a nie w budce Jadroliniji), kupić bilet za 12 kn, wsiąść i po 20 minutach ładnych widoków wysiąść przy samym starym mieście. Można też przejechać promem samochodowym - ale tego drugiego sposobu nie polecam, gdyż prom dopływa do miejscowości Domnice położonej ok 2 km za Korczulą. Można się więc oszukać i potem iść spory kawał piechotą. Stare miasto Korczula zachwyca już widokiem z morza, ze stateczku widzimy jakby Dubrovnik w miniaturze, jest także położona na półwyspie, otoczona wyraźnie widocznymi murami obronnymi, z wieżami i bastionami. W środku za murami urocze kamieniczki.

ObrazekObrazekObrazek
Obrazek ObrazekObrazek

Wysiadamy przy nabrzeżu w pobliżu Wieży Morskiej ( Kula Morska vrata) i rozchodzimy się aby pozwiedzać. Dośc szybko orientujemy się w topografi miasta, nie jest duże i ma kilka charakterystycznych punktów. Najbardziej obleganym miejscem są schody, prowadząca na właściwą starówkę, wszyscy robią sobie tam zdjęcia, nie możemy być więc gorsze. Schody nie są co prawda tak imponujące jak rzymskie Schody Hiszpańskie ale i tak robią wrażenie. Maja też inną funkcję - powstały albo połączyć mury obronne i tak zwaną Bramę Lądową ( Kopena vrata) z lądem, gdyż niegdyś tą cześć miasta oddzielała fosa. Na obecny kształt i wygląd miasta największy wpływ mieli Wenecjanie, którzy budowali mury, bastiony, kopali fosę. Schodami w górę wchodzimy na mały placyk i kilka kroków dalej na główny plac Trg Sv. Marka. Po prawej stronie widzimy główny zabytek - wzniesioną z mlecznego kamienia Katedrę - a jakżeby inaczej - Sv. Marka. Kościół jest tak charakterystyczny że nikt go nie ominie - wejścia strzegą weneckie lwy. Kręcimy się dalej wchodząc coraz w to inne uliczki i zakamarki. Wąskie przejścia i uliczki ze schodkami przypominają raz jeszcze Dubrovnik. Mury zapewniają przyjemny chłodek i nie czujemy panującego na zewnątrz starówki upału. Wychodzimy ze starówki i siadamy na małej kawce w jednej z wielu kafejek. Korczula słynie z pamiątek - sklepików dla turystów tu nie brakuje, jednak tak jak wspomniałam ceny są wyraźnie wyższe niż na stałym lądzie. Niedaleko schodów jest bazarek i sporo kramów z pamiątkami, można się tam pokręcić, jednak wygórowane ceny za koszulki, gadżety, kamienne wyroby czy lawendę nie zachęcają do większych zakupów. Na starym mieście jest też sklep z pamiątkami ( zaraz przy domniemanym domu Marko Polo ), wszystko w tym sklepiki nazywa się imieniem wielkiego podróżnika, nawet paczuszki z migdałami i woreczki z ziołami. Nie pozwala się niestety fotografować wnętrza tej "pamiątkowni".
ObrazekObrazekObrazek Obrazek


Zbliża się pora na obiad więc zajmujemy się wyborem knajpki. Towarzystwo zauważa że nad samym morzem przy murach biegnie promenadka z rzędem knajpek na wolnym powietrzu. Siadamy w jednej z nich pod parasolami, mamy fajny widok na wodę i przepływające stateczki. Wybór był przypadkowy, menu wszystkich jest podobne, wybraliśmy tą która wydawała nam się sympatyczna i przy stoliku obok jedli Polacy. Siadamy. Po chwili kelner przynosi nam skromne dość menu. Zamawiamy szybko bo jesteśmy głodni- Jacek talerz owoców morza, ja "danie bezpieczne" czyli zwykłą pljeskavicę, dziewczyny zaś kalmary, Przemkowi wystarcza sałatka. Okazuje się ze cena za danie to cena tylko mięsa, dalej trzeba dodatki zamawiać osobno. Prosimy więc o "mixed salad" i napoje, butlę stolno vino i piwo ( cena 90 kn , dwa razy tyle co w Orebiciu za to samo). Za jakiś wcale nie krótki czas na stole ląduje przystawka: pasta z tuńczyka i chleb. Oczywiście nikt jej nie zamówił, konobar stawiając mówi ze to "starter". Towarzystwo rzuca się i osądza że to gratis od firmy, jedzą popijajac piwko. Przynoszą nam sałatkę - miskę byle jak posiekanej kapusty z dodatkiem pomidorów i ogórków. Lusi nie wytrzymuje i pyta jak my to mamy jeść w pięć osób. Po pertraktacjach mieszanym językiem niemiecko-angielsko-chorwackim, sałatka idzie do kuchni i wraca rozłożona na 5 talerzyków. Dołożono też troszkę więcej warzyw. Skubiąc warzywka polane oliwą doczekujemy się wreszcie dań głównych, przy okazji ja dostaję nie zamawiany talerz frytek. Jestem na tyle głodna i zmęczona długim czekaniem że nie reaguję i zjadam swoje danie. Nic do niego nie mam , ot zwykłe mięsko z grilla z odrobiną ajvaru i cebuli czyli tak jak podają w Chorwacji. Jacek nie narzeka i też pochłania swoje owoce morza. Lusi nie odpowiadają nieczyszczone kalmary z ogonkami, dziubie i widać że jej nie smakuje. W końcu kończymy i prosimy o rachunek. Znowu nikt się nie spieszy, kiedy w końcu dostajemy kartkę następuje kolejne zdziwienie mojego towarzystwa, rachunek zostaje podwyższony do tą niezamawianą przekąskę, naturalnie moje frytki też zostały dołożone, kruch został policzony razy pięć bo pięć osób było przy stole ( że jadły dwie i był jeden koszyczek to nie przeszkadzało). Znajomi są w dosłownie wkurwieni, jednak przekonuje ich że dyskusja z kelnerem nie będzie miała sensu. W między czasie składają nam parosal który chronił nas od słońca, nikt nie zapytał, nikt nie przeprosił, po prostu podszedł kelner i zabrał. Śmieję się mówiąc że za chwilę zdejmą nam i obrus:). Robimy zrzutkę ale mamy więcej niż na rachunku. Decydujemy że nie zostawimy nawet jednej lipy napiwku. Kelner przychodzi i jak gdyby nigdy nic zabiera zawyżone pieniądze, wygląda na to że uznał że dostał trzydzieści pare kn napiwku. Lusi nie wytrzymuje i idzie do baru mówiąc że prosi resztę. Po chwili dostaje odliczone kuny. Wstajemy, nie dziękujemy bo nie ma za co. Był to najdroższy mój obiad w Chorwacji w tym roku. Na knajpy w centrach turystycznych trzeba uważać. Ja akurat o tym wiedziałam bo nacięłam się juz nie raz podczas wcześniejszych pobytów ale moi przyjaciele nie mogli uwierzyć póki sami nie weszli na minę. Takich "min" zaliczą zresztą jeszcze klika.

ObrazekObrazekObrazek

Dzwoni telefon i okazuje się ze w tej chwili na Korculi jest moja dobra kumpela Luiza ( Lui) która przypłynęła do portu jachtem z kilkoma Polakami. Po chwili się spotykamy i idziemy posiedzieć na plaży przy porcie żeby pogadać. Towarzystwo odpoczywa a my gadamy i wymieniamy informacje, co, gdzie, kto, kiedy itd. Później ja idę pokręcić się jeszcze z Lui po mieście. Na wieczór ma się rozpocząć inscenizacja bitwy historycznej, decydujemy się więc zostać w mieście jak najdłużej. Jacek jest zazdrosny o Luizkę i odłącza się od nas. Łazimy więc same plotkując i fotografując jeszcze miasto. Do portu zaczynają wpływać statki z pobliskich miejscowości, widać szykujących się do gry aktorów. Niestety zaaferowane zasiedzamy się w knajpce, dołaczamy potem do naszej grupy jednak jak się okazuje jest już za późno żeby wsiąść na któryś z okrętów o oglądać inscenizację z samego centrum wydarzeń. Jacek jest koszmarnie zły i ( bo to wszystko przez nas że nie wsiadł na żaden statek pilnując i czekając na mnie ), stoimy więc na uboczu żeby nie prowokować pyskówki z moim mężem. Fotografuję bitwę z nabrzeża gdzie tez stoi masa ludzi. Dowiadujemy się że przedstawienie jest ogrywaniem bitwy morskiej jaka miła miejsce na tych wodach w 1298 roku między okrętami Wenecji a Genui. Marko Polo ( a jakże !! ) uczestniczył w niej jako dowódca statku, w trakcie zamieszania bitewnego Genueńczycy wzięli go do niewoli. Fakt ten przyczynił się do "kariery" historycznej Marko Polo, uwięziony podobno podyktował swoje wspomnienia z podróży na Dalekim Wschodzie współwięzionemu wraz z nim pisarzowi. Wokół osoby Marko narosło wiele kontrowersji, prawda historyczna miesza się tu z legendą i przypuszczeniami. Mieszkańcy Korculi uznają jednak podróżnika za "swojego" i obchodzą związane z nim święta. Pewne jest natomiast jedno -osoba Marko Polo przyczynia się do popularności Korculi i jest dużym magnesem przyciągającym turystów, których w tym mieście widziałam dużo więcej niż po drugiej stronie w Orebiciu. Po pojmaniu Marka inscenizacja dobiega końca, zaczyna się festyn z muzyką na scenie. Kręcimy się i powoli zaczynamy żegnać Luizę która dołącza do swoich znajomych z jachtu. Jacek jeszcze "załapuje się" na darmowe wino i cevapcici rozdawane z okazji fety. Wsiadamy na stateczek i już zupełnie po ciemku powracamy do naszego prawie o tej porze wyludnionego już Orebcia.

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek
Leszek Skupin
Weteran
Posty: 14062
Dołączył(a): 23.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Leszek Skupin » 30.09.2006 07:24

Hihihi wcale się nie dziwię Twojemu mężowi ;). Nie uwiecznić z bliska, kiedy była możliwość, takich wydarzeń. I podziwiam, że czekał na Ciebie. Uznanie dla Niego.

A tak nawiasem mówiąc... Proponuję urządzić konkurs na najlepszą relację z Cro :!: :!: :!: Aneta :!: miałabyś jedno z czołowych miejsc jak nie pierwsze :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!:

Pozdraviam

P.S. Co sądzicie o propozycji :?: :?: :?: :?: Stworzyć temat przyklejony gdzie będą podane linki do wszystkich relacji z tego roku (oczywiście z pobytu w Chorwacji) i każdy, kto będzie chciał będzie oddawał głosy na tę, która mu przypadnie najbardziej do gustu.
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 30.09.2006 09:28

6.IX Bośniackie klimaty - Mostar i Medugorie czyli zwiedzamy to co wszyscy

Mostar oglądałam wcześniej na fotkach znajomych, opowiadał o nim nam Pietro a także Jola wspominała w swojej relacji. Bośniackie miasto zostało więc wpisane jako "obowiazkowy" tym razem punkt wyjazdu. Rankiem nasza grupka się rozdzieliła. My z Lusi postanawiamy jechać na zwiedzanie, zaś "dojczlandy" zostają na opalanie. Wyruszamy więc we trójkę. Jacek decyduje się jechać na około przez Peljesacz, mamy w tym też mały inny cel. Na chwilkę podjeżdżamy do Trstenika położonego kilkanaście kilometrów od Orebicia, zjeżdza się węższą szosą w dół. Okazuje się że sam Trstenik to urokliwa aczkolwiek malutka i senna miejscowość, leżąca nad ładną zatoczką. Widać z niego dobrze strone brzegi Mljetu. Chcemy się zorientować jak jest z wycieczkami do Panku Narodowego Mljet. Spotyka nas rozczarowanie - wycieczki są dwa razy w tygodniu i to malutkimi łódeczkami odpływającymi z nabrzeża. Punkt informacyjny jest nieczynny a budka z biletami zamknięta na głucho od dawna. Coś mi wcześniej świtało w głowie że z Trstenika pływały promy na Mljet przewoźnika SEM Marina ( także co woziły samochody), może i pływały parę lat temu ale teraz już ich nie ma. Wyjaśniło to czemu w tym orku Jadrolinija uruchomiła nowe połączenie Prapratno-Sobra. Komplikuje to nam sprawę wycieczki na Mljet. Prapratno jest daleko koło Stonu, dojazd 60 km do promu nieopłacalny i niewygodny. Jacek jest gotowy przyjechać w dzień kiedy pływają łódeczki i zwiedzać Mljet na piechotę. Mi ten pomysł się mało podoba. Odkładamy dywagacje na bok i czym prędzej jedziemy w stronę Stonu. W drodze mijamy kolejne miejscowości jednak czas już nagli i nie zjeżdżamy do Żuljany ani Boraku. Gadu gadu i nie stąd ni zowąd macha nam czerwonym lizakiem chorwacki policjant. Zdziwieni zatrzymujemy się, okazuje się ze Jacek nie zauważył znaku ( albo pewnie zauważył i olał ) ograniczenie do 50 h/godzinę. Przeoczenie kosztuje Jacka 300 kn, najpierw Chorwat krzyczał 500 kn ale "dla turist z polsza" skończyło się na 300 kn. Opierdzialam Jacka mówiąc że właśnie zjadł nasz obiad. Luśka dokłada swoje " a nie mówiłam żeby płynać promem z Trpanija". Wszyscy jesteśmy wściekli, mi lecą łzy z bezsilności ale co zrobić. Jedziemy dalej i stwierdzamy ze to był "podatek za oglądanie ładnych krajobrazów". Kilka dni później dowiemy się ze co drugi Polak w okolicy Stonu zapłacił taki sam mandat w tamtych dniach. Znak owszem jest ale przykryty trochę krzakami więc nie tylko Jacek go nie widział. Przechodzi nam zły humor i jedziemy dalej. Droga wąska i kilometry odpadają powoli. Skręcamy na Jadrankę i kierujemy się na Split. Mijamy bośniacki kawałeczek wybrzeża praktycznie bez zatrzymywania. W dolinie Neretwy stoją jak zwykle kramy z owocami i rakiją. Marudzimy żeby Jacek stanął na zakupy, jadnak " staniemy jak będziemy wracać". Odbijamy na Metkowić , na przejściu sprawdzają nam zieloną kartę i wpuszczają do Bośni.

ObrazekObrazekObrazek

Droga do Mostaru jest wąska i powolna. Schodzi kolejna godzina na niczym. W końcu docieramy do bośniackiego cudeńka tuż po dwunastej. Wjeżdżając miasto wydaje nam się brzydkie, dużo ruin przeplata się z nową zabudową powstałą w ciągu ostatnich pięciu lat. Jedziemy główną drogą przez most kombinując gdzie zatrzymać się aby było blisko starówki. Widzę kościół na którym jest bardzo dużo śladów po kulach, "musiał być ostro ostrzeliwany w czasie wojny "- myślę. Tuż za nim jest nowa stacja benzynowa i obok udaje nam się znaleść parking. Stawiamy samochód z pewnymi obawami bo pod pobliskim blokiem stoją miejscowo i wyraźnie nam się przyglądają. Jacek mówi że nie będzie przestawiał astry gdzie indziej bo tu jest dobrze. Upał jest niemiłosierny, termoment w samochodzie wskazywał +33 stopie, nie ma praktycznie wiatru. Idziemy zwiedzać po kilkusetmetrach widzimy uliczkę prowadzącą do Starego Miasta. Niestety, teraz jak patrzę na plan miasta nie potrafię określić jaki to był kościół ani gdzie dokładnie parkowaliśmy. W każdym razie jakąś uliczką weszliśmy na Stare Miasto i po chwili zanurzyliśmy się w tłumie turystów. Zdziwił mnie gawr i różnorodność językowa grupek wokół nas, przechodziły wycieczki francuskie, niemieckie, słychać było anigielski, włoski i czasem polski. Kramiki, sklepy z pamiątkami na każdym kroku, rozłożone na kamiennym bruku "wschodnie" pamiątki , tureckie kafejki i duża liczba zwiedzających tworzą specyficzną atmosferę. Gdzieniegdzie, nawet na starówce, widać jeszcze ruiny, opuszczone i wypalone domy. Im dalej odejdzie się od Starego Miasta tym więcej będzie takich widoków. Życie turystyczne Mostaru koncentruje się wokół Starego Mostu, który faktycznie ma w sobie coś urzekającego, zbudowano go w 1566 roku, jednak widać że został chyba po wojnie odbudowany. Może nie tylko sam kamienny most, tylko most wraz z całością kamieniczek, zieloną Neretwą w dole tworzą fajny klimat. W Mostarze czuje się już powiew wschodniej kultury, wpływy tureckie są tu bardzo widoczne, właściwie na każdym kroku można je dostrzec. Przechodzimy wydeptanym szlakiem przez Stari Most i kręcimy się dalej na drugim brzegu rzeki po Starym Bazarze. Przed knajpakmi kelnerzy zachęcają do wejścia na obiad. My jednak twardo chcemy jeszcze pozwiedzać. Nie mam ze sobą żadnego przewodnika więc chodzimy intuicyjnie, robiąc fotki to tu to tam. Trafiam na miejsce z którego bardzo ładnie widać most, obok jest zabytkowy meczet.

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek
Obrazek

W końcu klucząc między wąskimi uliczkami ze straganami wracamy w pobliże Starego Mostu. Dziewczyna zaczepia nas i zachęca do odwiedzenia pobliskiej knajpki, zgadzamy się, prowadzi nas gdzieś przez zaniedbaną bramę i kamienne podwórko. Po chwili naszego wahania docieramy jednak do przepięknie położonej restauracji. Siadamy w cieniu drzewka oliwnego, stąd możemy oglądać do woli Most i to co się na nim dzieje. W karcie dań miłe zaskoczenie - są całe zestawy obiadowe naszykowane pod turystę. Nie trzeba kombinować, wystarczy zamówić danie pokazane na obrazku. Ceny są zadziwiajaco przystępne, właściwie za 10 E jest dwudaniowy obiad z przystawką. Nie czytając juz dalej zamawiamy - ja zestaw z różnymi mięsami, Jacek z Luśką gotowca z rybami. Po chwili dostajemy picie i chłodnawy, słony rosołek, chyba tak się tu go podaje właśnie. Zaspokoiwszy pierwszy głód na stół wjeżdza mała ale smakowita przystawka - plasterki szynki z białym serem, oliwkami i papryczką. Na drugie danie też nie musimy długo czekać, mięsa jest dużo - ja wybieram swoje ulubione cevapcici i kurczaka, resztę dokładam Jackowi. Lusi jest także zadowolona z rybki z sałatką. Frytki mamy domowej roboty i jeszcze chleb w koszyku skolko godno. Chcemy płacić ale okazuje się ze jeszcze mamy dostać lody. Ja już nie mam siły dalej jeść ale Jacek z Luśką dają radę. Przez cały czas siedzenia w knajpce obserwowaliśmy chłopaków szykujących się do skoku z mostu. Chodzili między przechodzącymi i podstawiali czapkę zbierając monety. Udało się nam obejrzeć jeden taki skok, trwało to sekundę stąd nie mam zdjęcia. Gościo faktycznie skoczył na nogi, po chwili wynurzył się z Naretwy. Inna osobliwością Starego Miasta jest sprzewadawca pamiątek którego prawie wszyscy fotografują, ten z brodą siedzący boso przy swoim sklepiku. Ja się wstydziłam i nie mam z nim zdjęcia. Wymieniając się wrażeniami prosimy kelnera o przeliczenie rachunku na euro, oczywiście nie mamy ze sobą żadnych marek. Nie ma z tym problemu. Płacimy i zostawiamy duży napiwek, jedzenie było dobre, obsługa bez zarzutu, wręcz wzorowa, wychodzimy więc bardzo zadowoleni. Pełne brzuchy i gorąc na zawnątrz decydują o szybkim powrocie do samochodu. Robi się późne popołudnie a przed nami jeszcze drugi etap wycieczki - Medugorie.

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 30.09.2006 09:46

Leszek Skupin napisał(a):[b][i][color=green]Hihihi wcale się nie dziwię Twojemu mężowi ;). Nie uwiecznić z bliska, kiedy była możliwość, takich wydarzeń. I podziwiam, że czekał na Ciebie. Uznanie dla Niego.



Leszku, ja bardzo dziękuję za mile słowa. :D

Forum cro.pl jest pełne wspaniałych relacji, nie każdy niestety ma czas spisywać wszystko co się zdarzyło i nie każdy ma fascynujące i "medialne" przygody. Nie umniejsza to wcale wartości naszych urlopów.
Ja tez bardzo lubię czytać wspamnienia innych, zazwyczaj drukuję sobie w biurze i potem czytam w wolnych chwilach :)
woka
Koneser
Posty: 5458
Dołączył(a): 20.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) woka » 30.09.2006 11:40

Ja w przeciwieństwie do Anety lubię .. oglądać zdjęcia. Reportaże, owszem, czytam lecz "fotograficznie". Zawsze jestem pełen podziwu na sposób relacji, spojrzenia na coś co wg mnie jest czymś starym, zaniedbanym. Np. ta fotka Mostaru, jedno na co zwrociłem uwagę to ..... kolor wody, jest wspaniały. Mury- jak mury, domy- jak domy. Rekonstrukcję czy odbudowę mostu oglądałem chyba na Discowery, ile tam było gadania, ile problemów a tu na zdjęciu most jak most. Za długi nie jest. Trzeba faktycznie mieć duszę historyczno-podróżniczo-turystyczną- .... ( nie wiem jeszcze jaką) aby to odpowiednio zauważyć. Ja, na wczasach w zasadzie nie usiedzę w jednym miejscu, zwiedzam, wałęsam się po okolicy ale takiego spojrzenia nie mam. Jednak zagladam do pisanych relacji i być może czegoś się nauczę, szczególnie muszę popracować nad możliwością "barwnego" oglądania rzeczywistości. Aneta "pióro" masz wspaniałe, pisz Aneta, śledzę i uczę się. Poważnego konkurenta masz w osobie Janusza B.
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 30.09.2006 20:39

c.d. Medugorie

Wyjeżdzjąc z Mostaru można od razu skręcić na wąską drogę prowadzącą potem cały czas szczytem wzgórza, my ją jednak przeoczylismy i pojechaliśmy najpierw normalnie a potem odbilismy w prawo przy pierwszej okazji na Medugorje. Serpentyną w górę a potem przez wioski aż do samego centrum. Spodziewaliśmy się małej sennej wioski - zastaliśmy spore rozwinięte centrum turystyczne. Wokół sanktuarium biegną uliczki pełne kramów i sklepików z masą dewocjonaliów maści wszelkiej, do wyboru do koloru. Parkujemy przy jednej z uliczek i idziemy oglądać Kościół. Budowla jest nowa, zaskakuje prostotą formy i nowoczesnością. Wchodzimy na chwilkę do środka. Wokól jest ładny zagospodarowany teren przystosowany do dużego ruchu pielgrzymów. Przy jednej ze ścian kościoła stoi wiata z rzędem "budek" - okazują się one konfesjonałami, w których można się wyspowiadać w kilku europejskich językach. Zostajemy jeszcze chwilkę i idziemy kupić drobne pamiątki. Z mapki całego centrum orientujemy się że można jeszcze kawałek podjechać samochodem tuz pod samą Górę Križevac. Zostawiamy samochód na parkingu przy małym bistro i zabierając ze sobą trochę picia idziemy do góry. To wzgórze sięgające 520 m jest miejscem szczególnym. Wchodząc mijaliśmy grupki osób wspinających się boso po ostrych kamieniach. Wiele osób też się modliło i przy kolejnych stacjach Drogi Krzyżowej. Słyszało się kilka języków, najwięcej chyba włoskiego. My wchodziliśmy dość szybko, każde swoim tempem, pogrążeni we własnych myślach, czasem tylko wymieniając uwagi. Zrezygnowałam z robienia wielu fotek, wydawało mi się to tym razem niepotrzebne i chyba nie o to w tym miejscu chodzi. Odpoczywaliśmy co kawałek gdyż droga nie jest łatwa i dość stromo pnie się w górę.

Gdy zeszliśmy było już ostro po 18ej a może i 19sta. Szybko zaczęliśmy zbierać się w drogę powrotną. Zjeżdżając ze wzgorz w dolinę Neretwy zaczął się nasz wyścig z czasem - postanowiliśmy skrócić sobie drogę i zdążyć na ostatni odpływający tego dnia prom z Ploce. Nie starczyło już czasu na zatrzymywanie się i jakiekolwiek zakupy przy stoiskach przy rzece, nie starczyło też czasu na zrobienie fotek. Zachód słońca przeszedł w mrok, Jacek coraz bardziej nerwowo prowadził autko. W Opuzen napięcie wzrosło, kazałam mu jechać na prom który odpływał za 20 minut. Nie mieliśmy nic do stracenia, najwyżej pojedziemy 100km na około. Podjechailiśmy 15 minut przed 20stą. Jacek biegiem poleciał do budki z biletami, niepotrzebnie, prom stal spokojnie i czekał. W środku były tylko 3 samochody. Pusto. Punktualnie o 20ej odbijamy z nabrzeża,już zupełnie po ciemku, odpoczywamy po ciężkim dniu w nowoczesnym wnętrzu promu. Siedzimy w środku, osób jest niewiele, w rogu gdzieś jest włączony telewizor. Po 50 minutach dobijamy do Trpanija i wracamy do Orebicia. Ciężki ale pełen wrażeń dzień!
ObrazekObrazekObrazek
ObrazekObrazekObrazek


c.d.n.
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 108174
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 30.09.2006 22:44

Anetko - czytam z ciekawością, a natomiast zdjęcia przecudne 8O
(gdzie tam im do moich :cry: :cry: )
Pozdrawiam
krakuscity
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 7920
Dołączył(a): 11.08.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) krakuscity » 30.09.2006 23:27

Tytuł jest "Pożegnanie z Chorwacją" ale chyba to nie jest prawda 8O . Za rok inne państwo? Mam nadzieję, że nie. :)
Ostatnio edytowano 01.10.2006 09:30 przez krakuscity, łącznie edytowano 1 raz
Następna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży


  • Podobne tematy
    Ostatni post

cron
Pożegnanie z Chorwacją 2006
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone