Czwartek, 6 październikaPobudka zapowiadała znacznie lepszą aurę, niż to co
nastąpiło niespełna pół godziny później…
W ekspresowym tempie musieliśmy sprzątnąć wszystko, co rozstawiliśmy na zewnątrz, śniadanie tym razem wypadło w mało komfortowych warunkach
.
Prognoza pogody była niestety do kitu
.
Chociaż pierwotnie zakładaliśmy, że na La Maddalenie zostaniemy jeszcze jeden dzień i dopiero po południu wrócimy na Sardynię, to jakoś ten pomysł przestał nam się podobać
. Nie dość, że czekałby nas kolejny nocleg na „Il Sole”
, to jeszcze ta
popsuta aura!
Zapadła zgodna decyzja, że tego dnia
opuścimy nie tylko La Maddalenę, ale i Sardynię.
Do wieczornego promu (Moby z Olbii) mieliśmy jednak sporo czasu
, trzeba było jakoś go zagospodarować, pomimo niesprzyjających okoliczności pogodowych.
Przeczekaliśmy w aucie największą ulewę, w tym czasie krystalizując plan na drogę powrotną. Póki co, pewność była tylko odnośnie pierwszego jego punktu
: zajechanie do Conada i zrobimy zaopatrzenie „do domu” ( czyli oliwa z oliwek dla nas i dla naszych dzieci, no i oczywiście odpowiedni zapasik cannonau
).
Gdy wychodziliśmy z marketu, już nie padało, tylko lekko siąpiło. Pogoda wciąż nieplażowa
, ale pomimo tego zdecydowaliśmy się podjechać jeszcze na jedną plażę, tę na której mieliśmy spędzić większą część tego czwartku, gdyby aura była dla nas łaskawa.
Wygooglowana plaża znajduje się na
Isola Giardinelli, półwyspie połączonym z La Maddaleną wąziukim przesmykiem z mostkiem. W okolicy tego mostku umiejscowiony jest niewielki porcik - Marina dei Giardinelli.
Mocno wyboista szutrówka prowadzi od mostka aż do parkingu, skąd do bliskiej już plaży dochodzi się ścieżką.
Dziurawa nawierzchnia
nie podobała nam się zupełnie, nie chcieliśmy katować auta przed długą drogą powrotną.
Na plażę
Testa del Polpo (Głowa Ośmiornicy, po sardyńsku Capocchia du Purpu) poszliśmy więc pieszo
, zostawiając samochód zaraz po przejechaniu mostka.