Gdy przejeżdżaliśmy przez Palmadulę,
burza szalała już na dobre. Momentami tak lało, że
lepiej było zatrzymać się gdzieś na poboczu, niż jechać dalej…
Może już nie w ulewie, ale jednak wciąż w mocnym deszczu
, dojechaliśmy do Pozzo San Nicola, czyli do drogi biegnącej z Porto Torres do Stintino.
Co teraz
?
Nie za bardzo chciałam jechać od razu w kierunku wschodnim, szkoda było tak zupełnie odpuścić północno-zachodni kraniec Sardynii.
Zapadła decyzja, że skoro
nie ma warunków na samodzielne ugotowanie obiadu, to pojedziemy na gotowe
, pod jakiś daszek w Stintino.
Najpierw jednak dobrze byłoby rozejrzeć się za jakimś miejscem noclegowym, „upolować” je za dnia, bo nawet w deszczu widać przecież więcej niż w nocy
. Zanim więc dojechaliśmy do Stintino, zboczyliśmy w stronę położonych ciut wcześniej plaż…
Lokalizacyjne pasował nam maluśki placyk wśród wydm w pobliżu plaży
La Pazzona (Cuile pazzoni), który kiedyś pewnie był miejscem parkingowym. Teraz jednak „odstraszał”
tablicą z paragrafami i karami za złamanie zakazu parkowania... Może dalej na wschód znalazłoby się jakieś nierestrykcyjne
miejsce, ale nie chciało nam się telepać po wertepach, nie będąc tego pewnym.
Wróciliśmy więc po śladach, zatrzymując się na moment obok dużych parkingów znajdujących się zaraz za zjazdem na rondzie przy głównej drodze. Parkingi oddzielone są od plaży
Le Saline wydmami i wąską laguną.
Stały tam jakieś kampery,a przy plażowym barze też ktoś się kręcił pomimo deszczu (na szczęście już znacznie słabszego
). Na parkingu nie było żadnych informacji o opłatach za postój, miejsce wydawało się być nie najgorsze (aczkolwiek na tej „pustyni” brakowało jakiekolwiek osłony od wiatru – a miejsce
wietrzne, nie na darmo ściągają tu windsurferzy i kitesurferzy), było więc wielce prawdopodobne, że tu właśnie spędzimy kolejną noc. A skoro tak, to nie było sensu
iść w deszczu nad samo morze.