Chciałbym przedstawić krótką relację z zeszłorocznego pobytu w Egipcie. Nie będę tutaj opisywał, jak wyglądał nasz każdy dzień w tym kraju, skupię się jedynie na wycieczce do Kairu, którą odbyliśmy "na własną rękę".
Przed wyjazdem do Egiptu wiedzieliśmy, że czeka nas spotkanie z zupełnie inną kulturą i zwyczajami. Dlatego staraliśmy się przygotować do tej podróży najlepiej, jak tylko potrafiliśmy. Dziesiątki przejrzanych przewodników, setki stron internetowych i relacji innych podróżników. Myśleliśmy, że wiemy dużo. Jednak jak to w życiu bywa, teoria nie zawsze pokrywa się z praktyką...
- "Chcecie wejść razem z turystami czy może mam was zawieźć pod bramę dla miejscowych?" - zapytał kierowca, kiedy dojeżdżaliśmy pod piramidy. W tym momencie nasza wcześniejsza czujność została po raz pierwszy uśpiona. Obudziła się za to wiara w ludzką życzliwość. Pomyśleliśmy, że trafiła nam się okazja, z której inni nigdy nie skorzystają. Zapomnieliśmy jednak, że życzliwość arabska rożni się od tej europejskiej, zwłaszcza jeżeli w tle kryją się pieniądze...
- "A gdzie będzie lepiej?" - zapytaliśmy. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że przy wejściu dla turystów na pewno będzie długa kolejka i zobaczymy niewiele. Natomiast wybór drugiej opcji miał nam zagwarantować szybkie wejście na teren piramid oraz szczegółowe zwiedzanie.
Dość wczesna pora, połączona ze zmęczeniem po długiej podróży sprawiła, że zamiast czerwonego światła nam zapaliło się zielone. Zdecydowaliśmy, że wejdziemy razem z miejscowymi. Nasz kierowca zatrzymał się jeszcze przed sklepem, gdzie mogliśmy uzupełnić ewentualne zapasy wody (jak się później okazało, właścicielka sklepu była jego dobrą znajomą). W końcu dotarliśmy przed wejście na teren piramid.
Po przybyciu na miejsce zostaliśmy zaproszeni do biura lokalnego przewodnika, gdzie przedstawiono nam kilka opcji zwiedzania. Oczywiście nie obyło się bez negocjacji. W końcu ruszyliśmy w drogę. Jako, że do piramid był spory kawałek otrzymaliśmy swoje osobiste wielbłądy, z którymi nie rozstawaliśmy się przez następne 2 godziny.
Po przekroczeniu bramy wejściowej naszym oczom ukazała się ogromna pustynna przestrzeń.
Pierwsze co rzuciło się nam w oczy to ogromna liczba śmieci w postaci plastikowych butelek. Zastanawiające jest to, że Egipcjanie mając tak wspaniałe zabytki, nie potrafią o nie do końca zadbać. Cóż inna mentalność.
Dochodziła godzina 8:00. Słońce leniwie wspinało się po widnokręgu. Nad piramidami unosiła się mgła, która sprawiała, że widzieliśmy jedynie ich lekkie zarysy. Z każdą minutą widoczność się poprawiała i mogliśmy zacząć podziwiać te starożytne budowle w pełnej krasie.
W końcu dotarliśmy pod pierwszą Piramidę Mykerinosa. Wraz ze stojącymi przy jej boku trzema piramidami tworzy najmniejszy kompleks z całej grupy. Piramida Mykerinosa ma 62 metry wysokości i zwana jest często czerwoną piramidą z powodu czerwonego granitu z Asuanu użytego do wykonania okładziny.
Następnie przejechaliśmy w sąsiedztwie Piramidy Chephrena
aż w końcu dotarliśmy do miejsca, z którego mogliśmy podziwiać najstarszą i największą Piramidę Cheopsa oraz Sfinksa.
Po zrobieniu obowiązkowych zdjęć udaliśmy się w drogę powrotną.
Musimy przyznać, że opcja którą wybraliśmy dała nam możliwość zobaczenia piramid z innej perspektywy. Dodatkowo odbyliśmy dość długą przejażdżkę na wielbłądach po pustyni. Ja w szczególności zapamiętam te sympatyczne zwierzęta na długo, gdyż... nabawiłem się dość solidnego obtarcia tylnej części ciała... Jedynym minusem tego wszystkiego była cena. Cała ta wyprawa kosztowała nas niecałe 600 funtów egipskich. Gdybyśmy zdecydowali się na wejście razem z innymi turystami wydalibyśmy około 120 funtów...
Po odstawieniu wielbłądów zostaliśmy jeszcze na chwilę zaproszeni do klimatyzowanego biura naszego przewodnika, gdzie oczekiwaliśmy na naszego kierowcę, który miał nas zabrać w dalszą podróż...
cdn.