napisał(a) Basik_63 » 02.11.2012 18:23
Po raz trzeci wita nas sv Nicola...
Jeszcze tylko kilka minut i startujemy dalej do Jelsy. Na miejscu jesteśmy w południe. Drzwi do naszego apartmani uchylone, zachęcają do rozgoszczenia się, ale nikt nas nie wita... Mhm i co robić. Czekać na gospodarzy czy skorzystać z zapraszająco uchylonych drzwi i zacząć się rozpakowywać auto. Uznajemy, że drzwi to znak dla nas abyśmy nie czekając na gospodarzy rozgościli się. Co też czynimy. Apartmani cudownie schłodzony podziałał na nas jak balsam. Zdążyliśmy się rozpakować zanim wrócił z dziewczynkami nasz gospodarz Vinko, który przywitał nas jak starych dobrych przyjaciół, ciepło i serdecznie... Ponownie poczuliśmy się wszyscy jak w domu...
W tym domku mieszkaliśmy.
Wejście do naszego apartmani.
Widok z naszego "tarasu" na wioskę Pitve.
Dziewczęta po południu lecą odwiedzić stare kąty i zaliczyć pierwsze lody w naszej ulubionej lodziarni Obala... Pssyt, lody to tylko pretekst, żeby zobaczyć czy w Obali nadal obsługują ci sami "Amigos" co w zeszłym roku...
W środku nocy z głębokiego snu wyrywa nas córka wołająca, że pada deszcz i grzmi. Półprzytomni wyskakujemy z łóżka aby ratować nasze pranie, które i tak zdążyło ponownie zmoknąć. Co tam, najwyżej będzie dłużej schło przesiąknięte hvarskim deszczem. Wracamy do łóżek. Jestem zbyt nieprzytomna aby pomyśleć, że przegapiłam pierwszą i jak dotąd jedyną burzę na Hvarze. Choć Kasia twierdziła później, że to nie była burza bo w kontaktach nie iskrzyło, a pioruny nie waliły jakby to było bombardowanie... Mimo to było mi żal, że nie zostałam dłużej na dworze...