Na dworcu kupujemy bilety na autobus do
Stavros (2,30 euro od osoby).
Jeśli wsiada się na dworcu, bilet zawsze trzeba kupić w kasie. Jeśli jednak startujemy ze zwykłego przystanku, bilet kupuje się albo w pobliskim sklepiku (nie zawsze jednak jest taka możliwość), albo bezpośrednio w autobusie. Zazwyczaj bilet sprzedaje kierowca, ale na trasie do Stavros (w powrotnej drodze już tak nie było) ludzie wsiadali środkowymi drzwiami, przy których czekał nań bileter. Ten sam gościu pełnił też funkcję konduktora, zaraz po starcie z dworca skontrolował bilety tych, którzy kupili je w kasie. Oprócz tego, kilkakrotnie podczas tych wakacji spotkaliśmy się z
„lotną kontrolą”, autobusy były zatrzymywane gdzieś pomiędzy przystankami, wsiadał człowiek lub dwóch do sprawdzenia biletów...
Na każdym z autobusów KTEL w górnej części przedniej szyby umieszczony jest numerek , który pojawia się też na wyświetlanych na dworcu tablicach z godzinami odjazdów. Ten sam numerek drukowany jest na kupowanym w kasie bilecie. Tak jest zazwyczaj, ale akurat do Stavros na bilecie był inny numer, niż na ostatecznie podstawionym autobusie... Oczywiście, oprócz numeru, autobus ma też oznakowanie trasy wyświetlane z przodu, na zmianę po grecku i w alfabecie łacińskim.
Z Chanii do Stavros jedzie się około 30 minut, z tym że akurat nasz kurs był rozszerzony, zbaczał z głównej drogi, aby wysadzić wracającą ze szkoły dzieciarnię. Ostatecznie także za Kounoupidianą nie pojechał wprost przez Chorafakię do Stavros, lecz kręcił wzdłuż zachodniego wybrzeża półwyspu Aktotiri, zawijając do położonych tam osad. W związku z tym, do Stavros mieliśmy wjechać z kierunku naszego „Zorbasa”
sprzed pięciu lat. No to może zaczniemy łapanie wspomnień od tego miejsca, a dopiero potem dotrzemy pod Górę Zorby?
Tyle tylko, że wysiedliśmy trochę
za wcześnie… Nic to, spacer był ciut dłuższy
. Szkoda tylko, że akurat nadciągnęły chmurzyska, nawet zaczęło kropić
, zerwał się wiatr i trzeba było pilnować kapelusza… Na szczęście wkrótce dotarliśmy w miejsca doskonale nam znane
, o pokropieniu wnet zapomnieliśmy, zwłaszcza że ciepły wiatr wysuszył nas błyskawicznie.
Mieliśmy ochotę na kąpiel w naszej ulubionej zatoczce przy tawernie „Thanasis” (w relacji z 2010 roku
znajdziecie sporo fotek stamtąd i w ogóle ze Stavros), ale aura
nie była sprzyjająca...
Wprawdzie nie wszyscy byli tego zdania
, my jednak postanowiliśmy tym razem wykąpać się przy głównej stavroskiej plaży.
Tak więc, tu tylko kilka fotek i idziemy dalej.