Te 800 m na drogowskazie to była podpucha dla naiwnych

. Ale że od tego miejsca do Vigles jest prawie dwa razy dalej , przekonaliśmy się dopiero wtedy, gdy tam doszliśmy

. Oczywiście, odpowiednia wiedza w żaden sposób nie wpłynęłaby na decyzję dotarcia do Vigles, bo to drugie tyle to przecież też niedaleko, no i mieliśmy przecież jeszcze trochę czasu do końca tego dnia. A zbliżający się wieczór był ostatnim na tych wakacjach, jaki mieliśmy spędzić na południu Krety…
Poszukiwanej tawerny nie było w pierwszej wiosce „na trasie”….
Podziurawione tablice i znaki drogowe to na Krecie widok powszechny

. I wcale nie są to ślady po dawno minionej wojnie, ale efekt

współczesnej zabawy (ponoć Kreteńczycy posiadają około dwustu tysięcy sztuk nielegalnej broni), a w małych podgórskich miejscowościach strzelanie (fakt, przede wszystkim w powietrze

) to wręcz tradycja, bez której

nie może się obyć przyjęcie weselne czy inna ważna uroczystość.
Gdyby nie Vigles

, pewnie obejrzelibyśmy całe
Patsianos, a nie tylko to, co było przy drodze…
Wioska jest nieduża, mieszka tu około 130 osób. O najważniejszym wydarzeniu dla historii Patsianos ( sześciu braci burzących w nocy to, co w dzień wykonali Wenecjanie podczas budowy zamku) wspomniałam przy okazji spaceru po Frangokastello.
Główna część wioskowej zabudowy ( w tym kościółki

) położona jest nieco powyżej od szosy, ale zważywszy na to, że większość podejścia od poziomu morza (najwyższe zabudowania są położone na wysokości około 120 m) była już za nami, specjalnie byśmy się nie natrudzili

. Niewątpliwie na rezygnację z odkrywania zakamarków Patsianos wpłynął fakt, że

marzyło nam się zimne piwko, a w wiosce nie było miejsca (a w każdym bądź razie nic na to nie wskazywało), gdzie przy takowym moglibyśmy przysiąść. Nie zostawało więc nam nic innego, jak w miarę szybkie dotarcie do jedynej tawerny w okolicy – czyli do Vigles.