Kończymy odsapkę i przechodzimy dokładnie pod mostem.
Na szczęście nikt niczego w tym momencie na dół
nie zrzucił!
Tuż za mostem spotykamy kilkuosobową grupkę (Polacy!) idącą w przeciwnym kierunku. Musieli ruszyć
skoro świt, skoro już tu są.
Znacznie niżej, spotkaliśmy jeszcze jedną podchodzącą grupkę, też niezbyt liczną
. Oczywiście, moglibyśmy trafić na dzień, gdy przy moście z autobusu wysypałaby się
cała wycieczka zdecydowana na wędrówkę w dół. Widziałam gdzieś taki filmik! Na szczęście, nie dziś
. A nawet jeśli trafilibyśmy pechowo, to i tak do tłumów w Samarii byłoby daleko...
Koryto wąwozu jest coraz bardziej kamieniste, pojawiają się duże głazy, ale to wciąż bułka z masłem.
Idąc wąwozem, będziemy mieć naprzemiennie odcinki szerokie i raczej plaskate, a pomiędzy nimi kręte stromizny, niejednokrotnie z korytem zasypanym wielgachnymi głazami, pomiędzy którymi trzeba znaleźć właściwą drogę.
Oczywiście, o zabłądzeniu mowy być nie może, ale jeśli nie zauważymy oznakowania łatwiejszej „ścieżki” (namalowane farmą zielono-czerwone punkty, czasem kamienny kopczyk), to możemy się wpakować w
znacznie trudniejszą, a czasem wręcz niebezpieczną. Zdarza się, że jakimś miejscu mamy dwa kolorowe oznaczenia, wtedy oba są o podobnym stopniu trudności.
Ale tak będzie później
, póki co mamy jasno wytyczoną ścieżkę z barierkami, podchodzącą nieco w górę, żeby ominąć zwężone dno wąwozu zawalone ogromnymi głazami. Ta ścieżka istnieje dopiero od kilku lat, kiedyś szło się samym korytem przez karkołomne urwisko, którego pokonanie ułatwiała
zawieszona lina, potem zastąpiona metalowymi drabinkami. Ścieżka z poręczami pozwala na ominięcie tych drabin, stary szlak wciąż ma jednak swoich zwolenników, ale ja do nich na pewno nie należę
. Wolę nawet nie wiedzieć
, czy stare drabiny są stabilne, czy też chyboczą się że ho ho…
A więc, chociaż generalnie schodzimy
do morza, przez chwilę musimy
pójść do góry…
Fotki niestety kiepskie, ale coś tam na nich widać