Kreta 28 września – 12 października 2015Tak jak napisałam w pierwszym poście, na Kretę polecieliśmy Ryanairem z Wrocławia. Odlot ok. 16:40, na miejscu ok. 20:30 czasu greckiego (czyli + 1 godzina w stosunku do naszego). Wszystko o czasie (a więc jakże inaczej niż przy odlocie pięć lat temu
), a na
chanijskim lotnisku nawet ciut wcześniej
. Zdjęć z samolotu tym razem
brak, gdyż nie udało nam się wylosować żadnego miejsca przy oknie, a dopłacać za to
nie mieliśmy zamiaru.
Na Krecie o tej porze roku ściemnia się już o 19-tej, toteż powitanie wyspy odbyło się bez błękitów i cieplutkiego słońca.
Z lotniska czekał nas jeszcze przejazd do Chanii (14 km), co nie było żadnym problemem, gdyż lokalne autobusy KTEL kursują na tej trasie w zasadzie co pół godziny (cena 2,50 euro od osoby, budka biletowa znajduje się tuż obok przystanku). Dokładnie o 21:00 odjechaliśmy w kierunku naszej pierwszej „przystani”…
KTEL będzie nam towarzyszył na kolejnych kreteńskich trasach, gdyż ostatecznie podjęliśmy decyzję, że
to będzie nasz podstawowy środek lokomocji, rzecz jasna nie licząc własnych nóg
. Z wynajmu auta zrezygnowaliśmy definitywnie, gdyż tegoroczny grecki urlop miał być bardziej leniwy, niż poprzednie. Wprawdzie przez moment pojawił się pomysł wynajęcia auta na ostatni dzień, żeby dotrzeć w miejsce, w którym kiedyś chciałabym się znaleźć, ale… Pomysł
głupi, bo koszt wynajmu samochodu na jeden dzień jest stanowczo za wysoki,
Seitan Limania zostanie więc na inny raz. No bo zamierzamy jeszcze kiedyś wrócić na Kretę, może nawet z własnym autem?
Tym razem zdaliśmy się jednak na lokalnego przewoźnika, całkiem zresztą przyzwoitego
Wygodne autobusy z klimą (nie było jej tylko w małych busikach obsługujących krótkie trasy), w znacznie lepszym stanie niż pojazdy naszego PKS. Odchylenia od obowiązującego rozkładu jazdy zazwyczaj nie przekraczają kilku minut. Kierowca „pilnuje” porządku wspomagając się kamerkami z widokiem nie tylko na wnętrze z pasażerami, ale także na schowek bagażowy (na wypadek, gdyby w której z waliz znalazł się „wsad osobowy” zamierzający ogołocić inne torby).
Mankamentem jest generalny brak rozkładów jazdy na przystankach innych, niż dworzec KTEL - w zasadzie poza dworcem spotkaliśmy się z wywieszonym rozkładem jazdy raz jeden. Żeby więc wiedzieć na pewno, o jakiej godzinie są kursy, trzeba sobie to na bieżąco
sprawdzać na internetowej stronie KTEL (tyle że tam podana jest tylko godzina odjazdu z początkowego przystanku i orientacyjny czas trwania dojazdu do przystanku końcowego), no ale nie zawsze ma się w zasięgu wi-fi, czasem trzeba zdać się na opłaty roamingowe. Nie wiem jak w sezonie, ale za naszej bytności na wyspie, rozkład zmienił się co najmniej trzy razy! Właśnie dlatego
przegapiliśmy ostatnią możliwość dojazdu KTEL-em ponad plażę Balos, bo gdy sprawdzaliśmy rozkład po wylądowaniu na wyspie, na stronie netowej nie było informacji, do kiedy ważny jest „wiszący” tam harmonogram. Faktem jest, że od 1-go października ilość kursów (przynajmniej na interesującej nas zachodniej części wyspy) zmniejszyła się istotnie, potem jeszcze wypadły kolejne…
Znacznym minusem KTEL-a są ceny biletów. Jeśli nie podróżuje się tylko we dwójkę tak jak my, to zdecydowanie
tańsze jest wynajęcie auta. W naszym przypadku przy krótkich dystansach
KTEL był jednak korzystny, a dłuższa trasa wypadła nam (skoro nie udało się z Balos) tylko na południe, gdyż z wyjazdu do Rethymnonu zrezygnowaliśmy. Plusem wyboru KTEL-a było to, że Jedyny Kierowca nie musiał spędzać kolejnych wakacji za kierownicą. A że bez „własnego” auta zobaczy się znacznie mniej? Trochę „must see” zaliczyliśmy przecież pięć lat temu, teraz mogliśmy oddać się beztroskiemu lenistwu
.