Kiedy pięć lat temu stacjonowaliśmy w Stavros, zachodziliśmy czasem do ouzerii mieszczącej się niedaleko stavroskich sklepików. Byliśmy zgodni, że należy się sentymentalna
powtórka, nawet jeśli ouzo nadal
nie jest naszym ulubionym trunkiem. Niestety, czas prawdziwych ouzerii chyba odchodzi do lamusa, ta w Stavros stała się normalną tawerną... Może mniej turystyczną od tych przy plaży (bo za naszej tegorocznej bytności w Koulieris gościli głównie Grecy), ale jednak!
Ouzo można rzecz jasna wypić wszędzie, ale… Ważny jest klimat
miejsca, siedzenie bez sensu przy szklaneczce mętnego płynu, z delikatną muzyczką w tle, z zimną przystawką na stole… W prawdziwych ouzeriach meze jest podawana do ouzo w gratisie
, w tawernach już tak
nie ma, trzeba sobie coś samemu zamówić i wydać kolejne euro… Da się to jakoś przeżyć, jeśli w menu jest ośmiorniczka w winegrecie albo jakieś marynowane drobne rybki, czy chociaż same oliwki... Niestety, czasem takiej możliwości
nie ma, dania z morza są wyłącznie na ciepło, co nam akurat za bardzo przy ouzo nie leży… No ale jak się nie ma, co się lubi
… Cóż, zamówiliśmy smażone rybki. Mały być małe, wyszło jak wyszło – pewnie mniejszych nie mieli
. Tak czy owak, ouzo bez meze to profanacja! Przecież trunek trzeba sączyć bardzo powoli, pomiędzy kęsami przekąski…
Wracając do problemu ouzerii z prawdziwego zdarzenia … Na Milosie na żadną taką nie trafiliśmy
, na Peloponezie
w Skoutari za to raz jeden była taka, że
trudno będzie znaleźć lepszą, ba - nawet porównywalną! No bo jednak od tej pory zawsze z nią porównujemy, nawet podświadomie
.
Pytaliśmy o ouzerię właścicielkę naszej kwatery w Chanii, no i jak mogliśmy się spodziewać, wywołało to
konsternację. Sofija nie potrafiła wskazać nam takiego miejsca, zadzwoniła nawet po pomoc do koleżanki z pytaniem o ouzeri-ouzeri
, ale nic to nie pomogło. Owszem, są w Chanii miejsca, w których wieczorem można przysiąść tylko przy napojach, gdzie obiadowych dań nie serwują wcale, ale nie jest to klimat prawdziwej ouzerii.
Autobus ze Stavros do Chanii mamy o 20:40. Sprawdziliśmy to w necie, ale na wszelki wypadek potwierdziliśmy u kelnera podczas obiadu w Elena’s Garden, bo to tego dnia ostatni autobus, lepiej się nie spóźnić.
Na przystankach oczywiście
nie ma żadnego rozkładu jazdy. Czekamy na głównym przystanku niedaleko plaży - po drodze z pseudo-ouzerii był co prawda jakiś znak z napisem „stasi”, ale nie usiąść tam nie było gdzie, wichrzyło okrutnie… No i na dokładkę miałam obawy
, że kierowca może nie zauważyć, jak machamy żeby się zatrzymał (to taka norma na pośrednich przystankach, jeśli chce się załapać na jazdę – nie wystarczy stać w odpowiednim miejscu, trzeba jeszcze machnąć
) i będziemy musieli nocować w Stavros (a to by oznaczało
stratę kasy na jutrzejszy obiad, kawkę, a może i jeszcze coś).
Oprócz nas, w głównej przystankowej budce (tu takowa była
) czekają jeszcze dwie osoby. Oczywiście nasi rodacy, bo któż by inny włóczył się po Krecie bez wynajętego auta?
Na dworzec w Chanii docieramy po około 30 minutach (tym razem autobus jechał trasą najkrótszą).
W mieście jest o wiele cieplej, niż w Stavros - tam nas wieczorem trochę
wywiało, a grubych ciuchów ze sobą nie mieliśmy. Idziemy więc Chalidonem do pokoju, żeby jednak ubrać się nieco cieplej (ale bez przesady) i rozwiesić mokre ręczniki… No a potem kolejna wieczorno-nocna przechadzka po starówce, od czasu do czasu ławeczka z własnym „barem”
…
Jeszcze fragment z „Chalepianki z Krety”, z którym zgadzam się całkowicie
„ Myślę, ze tu w Stawros, odnajdziecie atmosferę Grecji i jej wysp, taką, o jakiej często się słyszy w opowieściach z przeszłości, powolna, morska, nieco prymitywną, niedokończoną, żywiołową i przytulną”.Takie pozytywne odczucia miałam podczas wakacji 2010, tegoroczny krótki powrót potwierdził sentyment do Stavros
.