3. Wakacyjne spotkania
"Trwajmy dalej, Klapo miła
Razem, nawet w czas wakacji,
Aby kiedyś, gdy się uda
Spotkać się. A gdzie? W Chorwacji!!! "
Pisałam to
w czerwcu 2005 roku. Kto by wtedy pomyślał....
Wstęp
Z Ulą i Wiolą w Czarnogórze
11 sierpnia 2006
Jeszcze przed wakacjami widzimy, że będziemy w tym samym czasie, w podobnym miejscu. Może uda się spotkać? - pojawia się myśl. Myśl dojrzewa, aż umawiamy się przed wyjazdem na spotkanie w Kotorze. Terminy nam pasują. Dziewczyny planują przyjechać tu 11 sierpnia, my również mamy Kotor w planie. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby ruszyć tam właśnie tego dnia.
Ula i Wiola wyjechały rano z Mostaru do Dubrovnika i stamtąd autobusem jadą do Kotoru. My też jedziemy. Jesteśmy już niedaleko, gdy przychodzi sems. Ula pisze, że zepsuł się autobus, którym jadą. Hmmm - widać dziewczyny nie mogą tak zwyczajnie dojechać. Nie wypada wręcz. Bez dodatkowych atrakcji obyć się nie może! Spotkanie staje pod wielkim znakiem zapytania.
Chodzimy uliczkami Kotoru, powoli idziemy w stronę Twierdzy. Nie wiadomo, co się dzieje u dziewczyn - Ula nie odpowiada na semsy. Nie mamy zbyt wiele czasu, jak zwykle wpadliśmy tylko na chwilę, znaczy na kilka godzin. Już tu trochę jesteśmy. W tę stronę była długa kolejka na granicy, nie wiadomo, jak będzie z powrotem.
Schodzimy. Zaczynam coraz poważniej myśleć, że z naszego spotkania nici. Do odwrotu trąbka wzywa. Trzeba wracać. Trudno. Naraz - znajomy sygnał. Jest sems! Ula pisze, żeby jeszcze chwilę zaczekać, bo są już w Dobrocie i zaraz przyjadą do Kotoru. Duża czerwona i mała czarna pod zegarem. Dobra! Więc jednak! Z rozpoznaniem się nie mamy najmniejszych problemów. Witamy się jak stare, dobre znajome.
Pod zegarem jest sporo parasolowych ogródków. Przysiadamy w jednym z nich. Piotr jest zadowolony. Trochę pochodziliśmy, więc teraz chętnie siedzi i odpoczywa. Zapycha się słodką czarnogórską bułką, popijając wodą. My przy kawce opowiadamy o swoich przygodach i planach.
Dziewczyny są dokładnie takie, jak sobie można było wyobrazić - wesołe i sympatyczne.
Czas nawet pod zegarem biegnie szybko. Goni nawet. Jeszcze tylko zostaje utrwalić spotkanie na zdjęciach.
Powodzenia! Machamy sobie na drogę i w długą...
My wracamy do Mlini, a dziewczyny mają pójść do Twierdzy, bo właściwie po to tu przyjechały.
Rozwinięcie
Z Kamilem w Chorwacji
12 sierpnia 2006
Umawiamy się jeszcze przed Kamilowym wyjazdem. Jest okazja, więc nie można jej zmarnować.
Około południa przychodzi sems od Kamila. Sv. Jure już za nim, teraz po drodze chce wpaść na chwilę do Plumka, a potem już prosto na Dubrovnik. Piszę mu, żeby pozdrowił Plumka i ode mnie, bo nam do Živogošče nie udało się dotrzeć, i już nie uda.
Siadamy do kolacji, kiedy przychodzi kolejny sems. Kamil jest już przed hotelową recepcją. Jest kilka minut po 19:00. Od razu mu odpisuję. Nakładam na talerz niewielką porcję i szybko uwijam się z jedzeniem. Podobno byłam taka głodna. Taaak? Głodna byłam? Hmmm...
Jurek i Piotrek jeszcze nie skończyli, ale ja nie mogę już dłużej czekać. Wychodzę sama, chłopaki dojdą później.
Kamil dostrzega mnie pierwszy. Nie wygląda na zmęczonego, chociaż kawał drogi jechał w upale zakorkowaną Jadranką. Wysoki, szczupły (żeby nie powiedzieć chudzielec), mocno opalony i uśmiechnięty. Trochę podobny do siebie ze zdjęć, a trochę jakby inny. Patrzymy na siebie i czekając na Jurka i Piotra, którzy jeszcze jedzą, na przemian opowiadamy. O tym, co do tej pory, o uczuleniach, bieganinie po lekarzach, przesranym dniu, zgubionych kluczykach od samochodu, drodze przez Gacko. O tym, co jeszcze przed nami.
Chłopaki znajdują nas siedzących na ławce pod hotelową ścianą. Musieli trochę poszukać, żeby nas znaleźć, ale udało się. Razem idziemy w stronę morza. Pomału zaczyna zmierzchać. Piotr zrzuca sandały i wchodzi do Jadrana. Niewiele myśląc robimy to samo.
Jurek robi zdjęcia. Nie ma już dobrego oświetlenia i zdjęcia wychodzą "artystyczne".
Morska woda rozbryzguje się na naszych stopach. Jurek próbuje robić kolejne zdjęcia, ale jest coraz trudniej - jest już prawie ciemno. Coś tam jednak udaje się utrwalić.
Piotrek bawi się z falami, co kończy się pomoczeniem ubrania.
Zawracamy na taras. Jurek idzie na górę po suche spodnie dla Piotra, Kamil do samochodu po aparat fotograficzny. Gdy Jurka jeszcze nie ma, Kamil pokazuje mi w podglądzie swoje dzisiejsze zdjęcia z wjazdu na sv. Jure, które mimo mgły prezentują się bardzo ładnie, ze spotkania z Plumkiem, i kilka wcześniejszych z pluskania się z Ag w Jadranie. Jest też krótki filmik - Kamilowy skok ze skały do wody. Piszemy parę kartek do naszych wspólnych znajomych. Jak się później okaże, wrzucone w żółtą skrzynkę przy hotelu, doszły bez problemu.
Kiedy Jurek wraca, Kamil robi zdjęcia z samowyzwalacza. Śmieję się, że siedzimy jak przed telewizorem, na ażurowych fotelach w jednym szeregu. Ubrani też jesteśmy w barwy "telewizyjne" - czerwony, niebieski, zielony i dodatkowo biały.
Przebrany Piotr nie ma ochoty już nigdzie chodzić. Chłopaki żegnają się i idą na górę, razem z Kamilem schodzimy jeszcze nad morze do knajpki na lampkę wina i kufelek piwa.
W międzyczasie Kamil dzwoni do Gordana, z którym ma jutro wyruszyć do Albanii, mówiąc, że przyjdzie trochę później. Według ustaleń sprzed dwóch tygodni ekipa miała się spotkać następnego dnia w Dubrovniku, ale widać plany się zmieniły, bo Gordan i Azra są już w Mlini, na pobliskim kampie. Słyszę, jak zupełnie swobodnie Kamil nawija przez telefon po chorwacku.
Knajpka jest przyjemna. Siadamy z boku przy stoliku pod różowo kwitnącymi drzewami oleandrowymi. Kamil zamawia dla każdego coś miłego - dla mnie crno vino, dla siebie hladno pivo. Fajnie nam się rozmawia. Mimo, że widzimy się pierwszy raz w życiu, to jednak się już długo znamy, trochę o sobie wiemy, mamy trochę wspólnych wspomnień, wspólnych znajomych. Szumi morze, mocno żywicznie pachną sosny. Noc jest ciepła i gwiaździsta. Właściwie wieczór, bo do północy jeszcze daleko.
Pani konobarica wraz z rachunkiem przynosi po lufce rakiji. Kamil daje jej trochę grosza więcej, mówiąc mi, że to ładny gest z jej strony. Pewnie, że tak. A ja czerwone wino lubię, owszem, ale rakiji, ani w ogóle nic mocniejszego, nie pijam nawet przy różnych okazjach. Więc to mój pierwszy raz. Podchodzę do tematu z pewną nieśmiałością i śmiechem. Živjelji! Moczę delikatnie dziób. Ta rakija jest całkiem niezła, ładnie pachnie. Kamil mówi, że to lozovača, widać, że zna się na rzeczy. Wypija swoją, a mojej nadal dużo. Od moczenia dzioba wiele nie ubywa. Na szczęście na przyjaciół można liczyć. Dogadujemy się, że Kamil mi pomoże. Trochę wypija on, potem ja, a resztę znowu on. Zupełnie zapomniałam, że Kamil przyjechał swoją skodzinką, będzie musiał dojechać - nie ma 0 promila we krwi chyba raczej. Całe szczęście, że będzie miał do przejechania tylko kilkaset metrów - większość pod górę hotelową drogą i niewielki odcinek w bok.
Wracamy w stronę hotelu. Skodzinka stoi na miejscu. Podobno w środku nieźle "pachnie", bo kilka dni temu wylało się wino. Wsadzam swój nos do skodzinki, hmmm... póki co chyba nie jest tak źle, ale i tak "pranie" jej nie minie, bo z dnia na dzień zapach by był coraz ciekawszy.
Wreszcie nadchodzi to, co musi nadejść - czas pożegnania. Jest dopiero 22:30. Znieczulenie winkiem i odrobiną rakiji działa, więc nie jest aż tak strasznie źle. Fajnie było się spotkać. Po pożegnalnych serdecznościach odprowadzam jeszcze Kamila wzrokiem i wracam na górę. Jutro wyjeżdżamy.
Zakończenie
Z Krakusami w Polsce
17 sierpnia 2006
Ugadujemy się również przed wyjazdem. Pierwsza wersja zakłada spotkanie z Krakusami w drodze do Chorwacji, ale terminy nasze, Janusza i Morskiego nie chcą się zgrać. Spotkamy się w drodze powrotnej.
Z Łącka późnym wieczorem ślę smsa do Morskiego, że jesteśmy, i będziemy przez Kraków przejeżdżać około 15-16. Cisza. Następnego dnia z rana dzwonię. Okazuje się, że Krzysiek smsa nie odebrał i nic nie wie. Sprawę umówienia się z Krakusami i organizację zostawiam na jego głowie.
Wyjeżdżamy od przyjaciół trochę później niż planowaliśmy, na dodatek po drodze wpadamy w korki. Krzyśkowi to specjalnie nie pasuje, bo właśnie kończy mu się wolny czas. Próbujemy się jakoś ustawić. Morski kieruje nas w sam środek Krakowa do parku Jordana. Jedziemy. Im głębiej w las, tym więcej drzew. Im głębiej w miasto, tym więcej samochodów. Korki są nieprzeciętne. Nie podoba się to szczególnie Jurkowi, który chciałby dojechać dziś o jakiejś sensownej godzinie. Stoimy. Wreszcie Jurek nie wytrzymuje, zawraca i kieruje się na obwodnicę. Dzwonię do Morskiego mówiąc co i jak. Spotkanie, niestety, musi być odwołane.
Wylatujemy na obwodnicę. Dzwoni telefon. Z drugiej strony Janusz-Krakuscity. Proponuje spotkanie na parkingu przed autostradą, a jak się nie da, to przy autostradzie. Będą tam za 10 minut. Nie ma sprawy. Takie rozwiązanie nam pasuje. My też tam będziemy za 10 minut.
Dojeżdżamy pierwsi. Czekamy na parkingu, który trudno nazwać parkingiem, raczej przed bramkami na autostradę. Niebawem nadjeżdżają Krakusy. Już z samochodu śmieją się do nas. My śmiejemy się do nich. "Musiałem cię zobaczyć!" - woła zza kierownicy Janusz. Musimy się stąd zmywać, bo właśnie policja czepia się ludzi, którzy dalej zaparkowali. Widać nie wolno tu urządzać postoju. Wjeżdżamy na autostradę i zatrzymujemy się na parkingu obok stacji benzynowej.
Serdeczne powitania i wymiana grzeczności. Janusz wręcza mi pomarańczowego smoka. Pewnie to jakaś "rodzina". Odwzajemniam się im pękiem liści laurowych z Czarnogóry i jedną z płytek z muzyką chorwacką, którą wzięłam na drogę - gołą, bez opakowania, ale do posłuchania nadaje się równie dobrze.
Na bruku między samochodami rozkładam laptop i pokazuję trochę świeżych zdjęć z Chorwacji i nie tylko. Najmilej ogląda się zdjęcia ze spotkań ze wspólnymi znajomymi. Krakus jak to Krakus - chce mieć lepsze - ale ja oburzam się ze śmiechem.
Czas leci. Jeszcze kilka zdjęć robi Jurek, kilka zdjęć robi Krakusowa Ania i jedziemy dalej.
Póki co, w tę samą stronę. Krakusy nie mogą zawrócić z autostrady - muszą zrobić rundę honorową przez Trzebinię. Jadą 155 km/h, my za nimi. Przy zjeździe na Trzebinię machamy sobie jeszcze łapkami, życząc wszystkiego dobrego i jedziemy każdy w swoją stronę.
***
Podsumowanie