Komu w drogę...
14 sierpnia 2006
Wszystkie drogowskazy prowadzą do Međugorje, ale z powrotem niekoniecznie. Przynajmniej my nie dostrzegamy żadnego. Jedziemy na czuja przed siebie. Gdzieś dojedziemy, ostatecznie jesteśmy na wakacjach, a do nocy daleko. Nema problema.
Nagle dojeżdżamy do skraju urwiska. Droga na szerokość jednego samochodu zjeżdża gwałtownie w dół. Na ostrym zakręcie, na wysoko położonej drodze, bez barierki nad przepaścią, oczy robią mi się okrąglutkie jak talarki i zaśmiewam się do rozpuku. - Masz czego chciałaś - mówi Jurek. Ano mam. Znaleźliśmy się tu tak nagle i nieoczekiwanie, że nie mogę się powstrzymać od śmiechu. Cieszę się jak mała dziewczynka. Tyle się w międzyczasie naopowiadałam Jurkowi o różnych ciekawych drogach... Teraz mam, hehehe...
Po drodze przejeżdżamy tunel. Jest krótki, ale zakręcony. Ooo! I znów zdziwienie! Mam wrażenie, że nagle wpadamy w dziurę w ziemi. Niezwykłe to bardzo. Cały samochód znowu wypełnia się moim śmiechem. Całe szczęście, że znajduje się też trochę miejsca dla nas. Ha. Pierwsi tu byliśmy! Zjeżdżamy. Akurat nikt się w tym czasie nie wybiera pod górę. Najwyraźniej inni wystartowali później, samochody spotykamy dopiero, gdy jesteśmy na dole.
Teraz z 10 km wąskim gardłem pomiędzy jakąś rzeczką, a torami kolejowymi. Droga jest w miarę prosta, płaska, ale wąska. Wiemy już, że pojechaliśmy nie w tą stronę, co trzeba, ale zawracać pod górę już nie będziemy. Jadąc przed siebie też na pewno gdzieś dojedziemy. Mijamy jakieś wioski, zasięgając dla pewności od czasu do czasu języka. Na główną drogę prowadzącą do Mostaru wyjeżdżamy w Čapljinie. Zamiast pojechać dalej na północ, cofnęliśmy się.
I już bez przeszkód, Doliną Neretvy, jedziemy dalej. Na obrzeżach Mostaru zatrzymujemy się na kawę - bośniacką kawę trzeba jeszcze wypić koniecznie, i na obiad. Knajpka jest zwyczajna, ale jedzenie wyśmienite. Jeden półmisek mięsa wystarcza dla całej trójki. Do tego kruh i bałkańska sałatka z pomidorów, ogórków i cebuli. Ten kruh nie przypomina jakiegokolwiek chleba. Są to raczej jakieś pszenne placki. W przybliżeniu nieubrana pizza. Ale to też nie to. Pychota! Idąc za przykładem Piotra rwiemy kruh na kawałki i maczamy w mięsnym soku. Naraz ucho mi bystrzeje. "Duge kiše jesenje". Hehehe. Nic oczywiście mi się nie przypomina.
Na dłuższy pobyt w Mostarze nie mamy czasu. Zostawiamy magiczne miasto za sobą. Będzie okazja, to tu jeszcze wrócimy....
Pogoda cały czas jest jak żyleta. Widoczność dobra. Zielona Neretva lśni w słońcu. Nie możemy się napatrzeć na jej kolor - jest naprawdę zielona. Cała Dolina jest bajecznie piękna.
Mijamy Dolinę Neretvy i kierujemy się na Jajce i Banja Lukę. Odstrasza nas trochę to, że podobno jeździ tędy dużo tirów, na plus przemawia fakt, że kanion rzeki Vrbas słynie ponoć z malowniczości.
Na jakimś rozwidleniu mamy wątpliwości. Jechać prosto, czy skręcić? Dobrze by było to wiedzieć. Jedziemy prosto, ale po chwili zatrzymujemy się. Patrzę na mapę, Jurek ogląda się do tyłu próbując odczytać coś z drogowskazu, który minęliśmy. Nasze niezdecydowanie najwyraźniej zauważają bośniaccy policajce, bo podjeżdżają i bez żadnego pytania z naszej strony pokazują nam drogę na Prozor. Widać nie my jedni mieliśmy w tym miejscu wątpliwości. Posyłamy im promienne uśmiechy, dziękujemy i jedziemy dalej. Okazuje się, że jechaliśmy dobrze, ale dużo lepiej mieć pewność. Tirów na razie nie widać. Droga jest taka, do jakich się już przyzwyczailiśmy. Wije się między górami, które co jakiś kawałek zmieniają swój charakter.
Jedziemy pewnie i dość szybko. Droga sucha, w miarę pusta. Za oknem piękne widoki. Miodzio.
Nagle na zakręcie pojawia się tir. Pędzi środkiem nie zostawiając dla nas miejsca. Dech mi zapiera. Ostro hamujemy. On też hamuje. Zjeżdża. Ufff! Mieścimy się. Od tej pory staramy się patrzeć poprzez zakręty, czy jakiś tir nie nadjeżdża, aby nie spotykać się z nim na zakręcie. Jadące z przeciwka samochody mają z boku skalną ścianę, która nisko pochyla się nad drogą. Wysokie tiry w obawie, aby nie zahaczyć o ścianę, notorycznie ścinają zakręty. Tak tłumaczę sobie ich niepohamowaną chęć jazdy środkiem.
Między Jajce a Banja Luką sunie ich dużo, ale prawie wszystkie w przeciwną stronę. Mamy szczęście, bo tylko niedługi czas jedziemy za jednym. W dogodnym momencie, o który niełatwo na prawie wiecznej linii ciągłej, wyprzedzamy. Od razu robi się lepiej! Mijając Banja Lukę nie chce mi się banialuczyć, akurat, jak na złość, nic nie przychodzi do głowy. A taka okazja! W innych momentach tak mi dobrze szło! No cóż. Domyślam się nawet dlaczego tym razem w głowie pustka. Sama myśl o tym, że coś muszę, a nawet tylko powinnam, zabija wszelkie natchnienie.
Benzyna w okolicach Banja Luki rzeczywiście jest najtańsza, ale trzeba uważać, bo ceny zdarzają się różne. Przekomarzamy się z Jurkiem - miał rację ten twój znajomy, czy nie miał racji. MIAŁ!!! Ha. Czuję się jakbym to JA miała rację. Siedzę dumna i blada, a przede wszystkim zadowolona. Tankujemy pod korek i jedziemy dalej.
Po drodze mijamy wiele stacji benzynowych, wiele moteli. Zbliża się wieczór - czas by było rozejrzeć się za jakimś noclegiem. Zostało nam sporo kun, więc korzystniej by było zanocować już po chorwackiej stronie. Ja mam trochę wątpliwości, bo kojarzę sobie, że baza noclegowa w tej części Chorwacji do najlepszych nie należy.
Przekraczamy granicę i znajdujemy się raptem w innym świecie. Znikły stacje benzynowe, motele, przy drodze siedzą ciche, spokojne wioski, być może życie przeniosło się na pobliską autostradę z Zagrzebia do Belgradu.
Zapada noc. Pytamy mijanych ludzi - na szczęście jacyś wyszli na piwo do knajpki - wszyscy zgodnie wskazują Novą Gradiškę i hotel "Kralj Tomislav" - chyba jedyne miejsce noclegowe w okolicy. Przejeżdżamy jeszcze ze 20 km i lądujemy u Kralja Tomislava "za piecem". Hotel trzygwiazdkowy - ceny też dosyć królewskie. Nie psuje nam to jednak humoru. Śmiejemy się, a co tam, będziemy w gościnie u znajomego króla!
Pokój jest duży. Na kamiennej podłodze z dużych kwadratów terakoty w barwie nadpalonej jasnej cegły stoją trzy ogromne łoża. Jedno podwójne, i jedno pojedyncze. Swobodnie by się na nich zmieściło sześć osób. Meble są stylizowane na antyk, ale wykonane jak połączenie antyku z cepelią. Na ścianach wiszą obrazy. Delikatne firany w oknach, delikatna pościel, duża łazienka. Ten zbytek nie jest nam do niczego potrzebny, ale gdzieś nocować trzeba.
Wysypiamy się po królewsku, najadamy zwyczajnie, płacimy częściowo w kunach, częściowo kartą i ewakuujemy się.
.