Dziś będzie trochę dłużej...
Po jednodniowym wypoczynku i zabliźnieniu się ran psychicznych - po poszukiwaniu statywu - ruszamy do Wodospadów Krka. Dojazd do Parku Narodowego Krka z Breli zajmuje nam ok 1,5 godziny bez jazdy na Vettela... Dojeżdżamy na miejsce - zostawiamy auto na wygodnym dużym parkingu i stajemy w jednej z czterech kolejek do kas wodospadu.
Dalej w cenie biletu - na dół do wodospadów wiozą nas autokary. W autobusie zapada pełna grozy cisza ponieważ kierowca prowadzi z egipską fantazją (ci którzy byli w Egiptowie wiedzą o co chodzi) i nawet trachnięcie lusterkiem o lusterko z nadjeżdżającym z naprzeciwka autobusem nie robi na kierowcy żadnego wrażenia.
Transfer autobusem to nowość - dla mnie ponieważ kiedy byłem tu ostatni raz - samochodem zjeżdżałem do samych wodospadów. Nie jestem jakoś specjalnie zdziwiony tym rozwiązaniem - przy takim ruchu turystycznym musieli to zrobić - inaczej któregoś dnia zobaczylibyśmy zaparkowaną na środku wodospadu Audi Q7 na niemieckich blachach lub BMW X5 na polskich dla odmiany
z rosłym i ogolonym młodzieńcem w środku...
Chodzimy po leśnych ścieżkach szukając okazji do fotek wody, ryb i samych wodospadów by w końcu po godzince dotrzeć do kąpieliska. Ryb całe mnóstwo w zastoiskach wodnych i tak zastanawiamy się z Tatą jak to ogarnąć aby przywieźć coś na kolację - na grilla. Niestety nie udało się - były szybsze...
Pamiętam, że podczas ostatniej wizyty bezlitośnie pokaleczyłem stopy ponieważ nie zabrałem obuwia do wody - teraz odpowiednio zabezpieczeni (bez ochronnego obuwia nie ma po co wchodzić do wody) i obserwujemy jak co chwilę wychodzą z wody ludzie z poobijanymi kostkami i ranami na łydkach.
Płynę z chłopakami w pobliże skał z których można najlepiej obserwować, usłyszeć i poczuć siłę spadającej wody. Robię slalom między dziesiątkami ciał turystów. Po chwili stwierdzam, że najmłodszy ma dreszcze - zapewne z zimna i emocji. Wracamy więc na brzeg i po kolejnej sesji fotograficznej - znów patrzymy z autokarów na oddalające się wodospady i piękny kolor rozlewisk wśród lasów. Pomijając wściekłe tłumy ludzi - Krka jest po prostu obowiązkowym elementem podróży do Cro.
Zgodnie z planem wjeżdżamy do Szybenika - koło godziny 15 - panuje w nim okrutny upał - chodzimy uliczkami szukając cienia i miejsca do odpoczynku.
Z perspektywy czasu - uważam, że Szybenik zasługuje na całodzienną dedykowaną wycieczkę ze względu na swoją urodę. Najmłodszy (ten od dreszczy na wodospadach) odmawia współpracy pod koniec zwiedzania, oflagowany i z lekkim fochem dowlókł się jakoś do auta i tam natychmiast zasypia.
Po wyjeździe z autostrady stajemy w Górnej Breli. Po obydwóch stronach małe stoiska z paniami w dojrzałym wieku. Przejeżdżam całą wieś i w końcu po krótkich negocjacjach wewnątrz auta - wracamy na zakupy. Stajemy przy pierwszym domu i zaczynamy zakupy - z kompletnie nie rozumiejącą nas przemiłą Chorwatką Mate. Mistrzem negocjacji okazuje się Tata, który kompletnie nie znając języków - najlepiej dogaduje się w języku polskim - odpowiednio intonowanym.
Mate daje nam próbować różnych specjałów - pada na rakiję, proszek i ulje bo nasz się skończył
Daje Tacie różne specjały do spróbowania podsuwając coraz to nowe kielonki. Ja ze swoim nieprzydatnym angielskim jestem przepędzany od kadzi do kadzi bo zastawiam jej drogę do różnych kranów i kraników. W końcu twierdza Mate pada jak wojska tureckie pod Wiedniem a na odjeździe wręcza nam w prezencie torbę pomidorów pachnących słońcem i Chorwacją. Spędziliśmy u niej prawie 50 minut i jeśli ktoś mi powie, że można takie zakupy zrobić szybciej niż w 30 minut - to nie uwierzę - to jest taki rytuał jak japońskie parzenie herbaty
W domu niestety okazuje się, że Młody ma 38 stopni. Konsultacja z lekarzem w Polsce - wstępna konkluzja - przegrzany - obserwować. Organizm na szczęście reaguje natychmiast na płyny i kompresy. W odwodzie mamy torbę lekarstw od antybiotyków po bandaże ale na szczęście nic się nie przydaje. Następne dwa dni - rodzina spędza na plaży a my z młodym w klimatyzowanym apartamencie. Z nudów - przed obdarciem mnie ze skóry w sukurs przychodzi konsola PSP i nowo odkryty program z chorwackimi bajkami (lapka mu nie oddam - w końcu muszę pracować). W trzecim dniu lenistwa po temperaturze nie ma śladu więc młody może wrócić do Jadranu. Nauka z tego przypadku jest taka, że naprawdę trzeba obserwować każdy symptom u dzieci bo objawy, które początkowo wyglądają na niegroźne - mogą być początkiem naprawdę dużych problemów.
Tego dnia jednak odmawia współpracy pogoda i po nocnej burzy nad Splitem zaczyna wiać wiatr. Wieczorem przychodzi przejęta Pani Właścicielka i mówi coś po chorwacku, że niebezpiecznie i że bura (bora). Po dłuższej chwili rozumiem w końcu że chodzi o auto. Wychodzę z apartamentu przekonany że jakieś drzewo spadło nam na auto i wracamy samolotem. Nie wiem czy się cieszyć czy smucić bo lubię latać ale lubię też nasze auto.
Taki dylemat - zjeść ciastko i mieć ciastko...
Na szczęście okazuje się, że chodzi o pokrowiec z auta - który rozpaczliwie łopocze zahaczony o drzewo i garaż. Wydęty wiatrem wygląda jak żagiel na Darze Pomorza w pełnym bałtyckim wietrze a łopocze tak głośno, że Niemcy z następnego domu patrzą na nas groźnym wzrokiem jakbyśmy dokonali aneksji Meklemburgii.
No co - gdyby się nie zahaczył - prawdopodobnie nigdy byśmy go nie zobaczyli (no chyba że pod Dubrownikiem...) Po zamocowaniu i przytrzaśnięciu go drzwiami i klapami - wracam do Karlovacko, które zdążyło nabrać temperatury otoczenia... blee.
Wieczorami chodzimy promenadą do Baśki na spacery - po zaopatrzenie w owoce i żeby przekonać się w jak fantastycznym miejscu mieszkamy. Ilość ludzi na deptaku bez względu na porę dnia - poraża i skłania nas do szybkiego wycofania się na Podrace. Negocjujemy z dziećmi głębokość zapuszczania się w Baśkę po lody. Nie wiem jak długo trwało zawarcie rozejmu ale w końcu ustalamy w którym ze stoisk najbliżej nas - kupujemy lody.
Od tej pory nie zapuszczamy się więcej dalej niż to konieczne...
Widok ze spaceru Baśka Voda - Brela
No tak - to chyba wszyscy mają - nie byłem tu odkrywcą
Jadran potrafi mieć różne barwy - w zależności od pory dnia, pogody i wiatru
Baśkowy spacerek...
Baśkowy spacerek - dalej nigdy więcej nie dotarliśmy
Ostatnie zdjęcie przed buntem dzieci
Bora /niektórzy mówią Jugo/ nad Jadranem
Powrót do Krka
Koniec wycieczki do Krka