Po 1,5 dnia w Etoszy brakowało nam tylko porządnego spotkania ze słoniem. Więc kolejnego dnia obstawiamy lokalizacje gdzie te zwierzęta najczęściej można spotkać czyli w części Parku wysuniętej bardziej na wschód.
Już przy pierwszym oczku spotkaliśmy zeberki
:
Musieliśmy przepuścić antylopki:
Po drodze spotkaliśmy stadko nosorożców. Odkryliśmy, że potrafią całkiem szybko biegać (na granicy ograniczenia prędkości ;-) ).
Były też żyrafy:
I gnu (te biegają znacznie szybciej niż prawo pozwala
).
Dojechaliśmy do twierdzy/campu Namutoni ale słoni nie widzieliśmy. Myśleliśmy, że może zjemy tam jakiś lunch ale restauracja sprawiała wrażenie wymarłej. W bardzo słabo zaopatrzonym sklepiku kupiliśmy jakieś jabłka i ciastka. Dzieciaki pogoniły się z mangustami.
Jedziemy dalej – kolejne oczko wodne ale tu znów jedynie wielkie qpy świadczą o tym, że słonie tu bywają. Jedziemy w ostatnie miejsce gdzie powinny być. I wreszcie mamy je. Najpierw słoniowa rodzinka zajada obiadek w krzakach przy drodze ale widać ich całkiem dobrze. Jest nawet mały słonik.
Potem jeden osobnik przeszedł przez drogę, którą jechaliśmy:
Zatrzymaliśmy się przy ostatnim oczku wodnym. Poobserwowaliśmy okolicę:
Trochę poczekaliśmy i oto przyszedł:
Wszystkie zwierzaki odsunęły się na bezpieczną odległość a on po prostu sobie pił:
Tylko jeden kudu odwarzył się podejść bliżej - śmialiśmy się, że to posłaniec, który przyszedł prosić żeby słoń nie wypijał całej wody:
Jak się napił to poszedł.
Jesteśmy usatysfakcjonowani. Decydujemy, że wracamy na nasz camp, tam ugotujemy sobie obiad potem młody pójdzie na długo wyczekiwany basen. Pożegnalną kolację chcemy zjeść w campingowej restauracji.
Powrót planujemy mało uczęszczaną drogą wzdłuż wybrzeża wyschniętego jeziora Etosha. To był zdecydowanie dobry plan (choć droga fatalna). Tuż przy drodze spotkaliśmy takiego jegomościa:
Jadł i nic sobie z naszej obecności nie robił. Staliśmy tam chyba ze 30 minut. Za zakrętem jeszcze jedna niespodzianka – ogromny pochód kopytnych do wodopoju – zwierzaki widać było aż po horyzont. Nastawiliśmy się na długie czekanie. Na szczęście pomiędzy zebrami a gnu zrobiła się mała przerwa i zdołaliśmy się prześlizgnąć w sposób bezpieczny i dla nas i dla zwierząt.
Wieczorem tradycyjny spacer do naszego oczka na podglądanie nosorożców.