Ten dzień to przede wszystkim długa i żmudna jazda po namibijskich bezdrożach. Naszym celem jest Twyfelfontein oraz wioska kulturowa plemienia Damara. Potem trzeba jeszcze dojechać na camping. W sumie do przejechania niecałe 300 km a że nie jedziemy niemieckim autobhanem to zajmuje to prawie cały dzień.
Przed 10 wyjeżdżamy z campu. Pierwszy postój robimy w górniczej osadzie Uis. To właściwie jedyna większa miejscowość na naszej trasie. Uzupełniamy zapasy w markecie, tankujemy pod korek (potem może nie być gdzie), jemy lunch w miejscowej kawiarni. I w drogę.
To zdecydowania jeden z najgorszych drogowo dni – szutr bardzo nierówny, czasem podsypywany piachem, mijamy bardzo biedne lokalne wnioski. Przy drodze kobiety i dzieciaki handlują tym co akurat mają pod ręką, rękodziełem itp. W iście żółwim tempie posuwamy się do przodu.
Z czasem zaczynają pojawiać się takie znaki:
Ale słonia żadnego nie wypatrzyliśmy.
Wreszcie dojeżdżamy do Twyfelfontein Parkujemy pod zacienioną wiatą. Płacimy w kasie i przydzielają nam przewodniczkę. Twyfelfontein to jedyne miejsce na naszej trasie gdzie podziwiamy wytwory człowieka. Kamienne tablice, na których wyryte są różne tropy, oznaczenia, postaci zwierząt. Fajnie, że jest przewodniczka bo klarownie tłumaczy do czego służyły poszczególne tablice, co jest na nich wyryte i jak to interpretować.
To np. podobno była szkoła – młodzi myśliwi uczyli się tropów:
Tak oznaczano miejsca występowania wody:
Te zwierzątka to ponoć uchatki – co oznacza, że ludność miała kontakt z morzem (w linii prostej to ponad 100 km)
Ten lew to symbol szamana
Żyrafa to zwierz święty – jej głowa sięgająca chmur sprowadza deszcz.
Wizyta tutaj jest ciekawa i dłuższa niż się spodziewaliśmy. Do kolejnego punktu programu ledwo zdążyliśmy. To wioska kulturowa plemienia Damara.
Generalnie jeśli w Namibii chce się zobaczyć jak żyją autochtoni mamy dwie opcje – pojechać do prawdziwej wioski i traktować jej mieszkańców trochę jak zwierzątka w ich własnym zoo, podglądając ich życie na tyle na ile sami zechcą nam je pokazać. Przy czym nie jest to takie proste trzeba nawiązać kontakt z wodzem, wkupić się w jego łaski np. worem ryżu itp. Pewnie są jakieś agencje, które za grubą kasę mogą zorganizować taką atrakcję. Nie chcieliśmy tego. W zamian wybraliśmy tzw. wioskę kulturową czyli coś w rodzaju skansenu. Płaci się normalnie za wejście. Na miejscu autochtoni w lokalnych/tradycyjnych strojach pokazują jak się w takiej wiosce mieszka, jak rozpala ogień, wyprawia skóry, robi ozdoby, leczy itp. Jest jakiś mały pokaz taneczno-wokalny. Zdjęć można robić dowoli i nie trzeba kryć się z aparatem. Może to i trochę sztuczne ale przynajmniej reguły są jasne. Nam to odpowiadało. Dzieci też były zadowolone z tego punktu programu. Poniżej trochę fotek.
Potem trzeba było jeszcze dojechać na camping. Tym razem wybraliśmy prywatny camp Madisa. Podobno zdarza się, że odwiedzają go pustynne słonie ale nie mieliśmy tyle szczęścia. Za to otaczające camp skałki sprawiły dzieciom dużo radości. Nam znowu przypadły do gustu duże parcele, dostęp do prądu (co prawda nie przez całą noc ale zawsze to coś). Ciekawy był też system podgrzewania wody w prywatnych łazienkach.
To taki wielki baniak, pod którym po prostu trzeba było rozpalić ognisko. Jak się dobrze napaliło to nawet rano miało się w miarę ciepłą wodę
Tradycyjna mapa:
https://www.google.pl/maps/dir/Spitzkop ... ?entry=ttuNiby niespełna 300 km a praktycznie cały dzień w drodze. Wyjechaliśmy przed 10. Na camp dotarliśmy niewiele przed zachodem słońca czyli grubo po 18. Bystre oczko zauważy, że do campingu musieliśmy się trochę wrócić. Wynikało to z tego, że nie byliśmy w stanie znaleźć żadnego sensownego campingu bliżej Twyfelfontein. Ostatecznie jakieś tam były – może gdyby miały strony internetowe i dało się zrobić rezerwację zaoszczędzilibyśmy trochę czasu i kilometrów. Madisa była jednak dobrym wyborem – camp jest pięknie położony, podobały nam się miejsca z „prywatnymi” łazienkami. Okoliczne skałki robiły naszym dzieciom za plac zabaw. Camping organizuje też tzw. elephant safari – poranne wyjazdy na poszukiwania pustynnych słoni. Nie skorzystaliśmy z tej atrakcji uznając, że słonie zobaczymy w Etoshy. W dniu naszego przyjazdu camping był pełny więc w sezonie wskazana rezerwacja. Strona –
http://www.madisacamp.com