Z Walvis Bay kierujemy się na północ. Początkowo chcieliśmy się zatrzymać w pobliskim Swakopmund na lunch. Podobno jest to urokliwe postkolonialne miasteczko. Jednak po wyżerce na jachcie jesteśmy wszyscy tak zapchani, że rezygnujemy z tego punktu i jedziemy dalej na północ na miejsce docelowego noclegu. Do przejechania mamy niewiele ponad 100 kilometrów – następny nocleg zaplanowaliśmy w Cape Cross. Droga na mapie jest zaznaczona jako tzw. „salt road” czyli teoretycznie mieszanina słonej wody, asfaltu, piasku i/lub żwiru, utwardzonych przez słońce. W czasie deszczu lub mgły takie drogi mogą być bardzo śliskie. My jedziemy w porze suchej więc jedzie się bardzo dobrze – jak dla mnie był to po prostu asfalt + trochę soli i piasku nawianego z pustyni, którą mamy po prawej stronie. Gdybym wiedziała, że jest to tak dobra droga to naszą trasę zaplanowałabym nieco inaczej.
Od strony „turystycznej” wjechaliśmy już na tzw. Wybrzeże Szkieletów czyli miejsce gdzie w wodzie można zobaczyć wraki statków.
Na naszej trasie jest jeden z najłatwiej dostępnych czyli MFV ZEILA - południowoafrykański trawler. W sierpniu 2008 r. wyruszył w swój ostatni rejs z Walvis Bay do Indii jednak został zniesiony na mieliznę i teraz „cumuje” ok. 14 km na południe od Henties Bay.
Cykamy kilka fotek, odnotowujemy, że strasznie wieje i jedziemy dalej.
Za jakieś pół godziny docieramy do Cape Cross. To miejsce słynie przede wszystkim z największej w Namibii kolonii uchatek - żyje ich tutaj podobno ok. 200 tys. (chociaż nie mam pojęcia jak ktoś to policzył). Niektóre źródła podają, że jest to wręcz największa tego typu kolonia na świecie. Na rozstaju dróg zastanawiamy się czy najpierw jechać na camp, na którym chcemy spać czy do rezerwatu. Wybieramy camping bo wydaje nam się, że do rezerwatu będzie się dało stamtąd dojść pieszo – w linii prostej będzie pewnie ok kilometra.
Jednak recepcjonistka studzi nasz zapał do maszerowania. Ponieważ kolonia jest rezerwatem to wejść możemy tylko przez główną bramę a do tej z campingu mamy jakieś 2 km, potem jeszcze 2-3 km trzeba podjechać. Jak na nasze możliwości to za długi spacer, szczególnie że trzeba jeszcze wrócić. Szybko dajemy dzieciom coś do zjedzenia. Wyciągamy stolik i parę „klamotów” żeby oznaczyć wybraną miejscówkę i jedziemy z powrotem. Przy bramie płacimy za wstęp i wjazd. Po przejechaniu 2-3 km parkujemy i idziemy „zwiedzać”.
Już po wyjściu z auta czekają na nas pierwsze uchatki:
Teren udostępniony do obserwacji nie jest duży. Miejsce wokół parkingu i niewielka kładka jednak jest to fascynująca miejscówka, bezwzględnie warta odwiedzenia. Można na chwilę poczuć się jak w środku filmu na kanale Discovery albo innym National Geographic.
Uchatki śpią:
Uchatki spacerują:
Uchatki „wymieniają poglądy”:
Wylegują się na skałach:
Zażywają morskich kąpieli:
Najsłodsze są oczywiście maluchy:
Córka jest nieco oszołomiona taką ilością zwierza w jednym miejscu. Nie da się też ukryć, że jest tu dość głośno i pachnie specyficznie
.
Syn zapchał w tym miejscu z połowę karty pamięci w telefonie .
Teren niby mały a spędziliśmy tu około godziny.
Wracamy na camping, przyrządzamy kolację – dzisiaj kurczak i ziemniaczki z grilla.
Potem zabieram młodego na zachód słońca i tak kończymy dzień z uchatkami.
Jeszcze mapka, choć droga prosta jak drut:
https://www.google.pl/maps/dir/Namibia+ ... ?entry=ttuW tym przypadku Google nie kłamie - jechaliśmy około 2h, w tym postój na tankowanie i przy wraku.