Na ten dzień mamy dość ambitny plan zdążyć na wschód słońca na którąś z wydm. Na leżącą pod koniec dolinywydmę Big Daddy raczej nie zdążymy, celujemy w położoną ok 45 km od bram parku Dune 45.
Wschód słońca miał być około 7.30. Liczyliśmy, że damy radę wstając ok 6.15. Już ok 5.30 camping zaczął budzić się do życia – wszyscy mają podobne plany. My wylegamy z namiotów chwilę po 6. Niby idzie nam sprawnie jednak składanie wszystkiego pierwszy raz, po ciemku i na dodatek w dość niskiej temperaturze (jest ok 5 stopni ale chłód jest przenikający do szpiku kości) nie jest takie proste. Z campu wyjeżdżamy ok 6.45. Docieramy pod wydmę tuż przed wschodem słońca:
Na parkingu rząd prawie identycznych samochodów:
Zabieramy się za zdobywanie wydmy. Młody radzi sobie świetnie, córka zdecydowanie gorzej – zapada się w piach i jest jej zimno. Zdecydowanie nie sprawia jej to frajdy. Ostatecznie wracam z nią do auta a dalej idą tylko panowie. Tu majaczą gdzieś na szczycie:
Jak wrócą jemy śniadanie i jedziemy dalej. Naszym celem jest leżąca na samym końcu doliny Dead Vlei – Dolina Śmierci – z charakterystycznymi, uschniętymi drzewami. Ostatni 4-5 kilometrowy odcinek to prawdziwy, piaskowy offroad. Tylko auto 4x4 (i to takie prawdziwie terenowe, z dużym prześwitem) – Toyoty Rav4 itp. zakopują się na pierwszych kilku metrach. My pierwsze ugrzęźnięcie w piachu zaliczamy mniej więcej w połowie, kolejne kawałek dalej – z obu udaje nam się wydostać bez pomocy i wychodzenia z auta. Mój mąż to mistrz kierownicy
. Nie mam z tego odcinka żadnych zdjęć bo zatrzymywanie się jest zbyt ryzykowne a trzęsie tak, że nagrywanie też nie ma sensu. Ale znalazłam takie coś w necie:
https://youtu.be/EvIYjs1evzc?si=xqHYnuxpwXeOdrgwNa filmie wygląda to tak jakby było względnie łatwo. Jadąc pierwszy raz, w stronę doliny, byłam trochę zestrachana. Dobrze że kierowca był opanowany. W drodze powrotnej byłam już bardziej wyluzowana. Wbrew niektórym radom nie spuszczaliśmy ciśnienia w oponach – w wypożyczalni powiedzieli nam, że to co mamy będzie na ten fragment OK.
Jak ktoś ma słabsze auto albo boi się, że sobie nie poradzi można zostawić samochód na parkingu i skorzystać z samochodów z kierowcami NWR ale nie sprawdzałam ile taka przyjemność kosztuje.
Dojeżdżamy. Zostawiamy auto na parkingu i idziemy. Po kilkunastominutowym marszu w piachu jesteśmy:
Jest już dość późno. Ludzi sporo więc takich ikonicznych zdjęć jak te w necie nie mam ale coś tam udało się zrobić:
Dość długo spacerujemy po dolinie. Potem rozdzielamy się na dwie grupy. Ja z synem idę przez wydmę, tata z córką wracają tą samą drogą. Podejście pod wydmę było naprawdę dość strome, słońce grzało już dość mocno, chwilami miałam wrażenie, że już nie dam rady i chyba chciałabym zawrócić ale młody był uparty i się udało. Z góry takie widoczki:
Wracając podziwialiśmy gekony:
I oryksa:
Po powrocie na camp skorzystaliśmy z tego, że solary już super nagrzały wodę w łazienkach więc wskoczyliśmy pod gorący prysznic. Potem lunch w campingowej restauracji i ruszamy dalej. Naszym celem jest kanion Sesreim ale o tym następnym razem.