Re: Portugalski skok w bok. Tramwaje Lizbony i plaże Algarve
28.08 - Lizbona, startujemy ------------------------------------------------------------
1.
Praça de D. Pedro IV (Rossio) i Largo Sao Domingos2.
Casa do Alentejo i Elevador do Lavra------------------------------------------------------------
To będzie post organizacyjno-reflesyjny, do tego prawie
bezzdjęciowy, bo właściwie nie było kiedy i czemu ich robić.
Lot mieliśmy dopiero popołudniu, więc poranek upłynął nam na dopakowywaniu walizek. Tym razem z trudem zmieściliśmy się do kabinówek przekraczając
nieco dopuszczalny przez przewoźnika 10-kilogramowy limit. Biłam się trochę z myślami, że trzeba było kupić jeden bagaż rejestrowany, bo przy 15 kg to już można poszaleć
, a dokonując wyboru sukienek wg. kryterium "która lżejsza" zamiast "która mi się bardziej podoba" rzuciłam nawet ze złością, że ostatni raz lecę na dwa tygodnie z takim małym bagażem
. Z drugiej strony płacić za bagaż więcej niż za własny bilet? Bez sensu
.
Na wybór miejsca w samolocie też się nie skusiliśmy. W rezultacie siedzieliśmy daleko od siebie, a do tego od strony przejścia, więc dłużył mi się ten lot okropnie. I dłużyć zaczął się jeszcze bardziej, kiedy okazało się, że w Lizbonie nie wylądujemy o 18.30, ale właściwie o 19.30
. Gdzieś nad Francją zorientowałam się, że w Portugalii muszą mieć inny czas
, bo pilot uparcie trzymał się wysokości przelotowej, podczas gdy z mojej karty pokładowej wynikało, że już powinien podchodzić do lądowania
.
Kończąc wątek samolotowy napiszę jeszcze, że podróż z domu do Lizbony kosztowała nas łącznie 244 zł
. I jak tu nie lubić linii niskobudżetowych
W punkcie w hali przylotów od razu zaopatrzyliśmy się w karty turystyczne
Lisboa Card (których sens posiadania opiszę, kiedy zaczniemy z nich korzystać), po czym udaliśmy się wprost z terminala na stację
Aeroporto czerwonej linii metra.
Lizbona jest jednym z tych przyjaznych turyście miast, w którym z lotniska do centrum nie trzeba jechać alibusem za kilka euro, bo trasę sprawnie obsługuje normalna "komunikacja miejska". Koszt pojedynczego przejazdu 1,45€.
Zanim wsiedliśmy do metra kupiliśmy w automacie 24h karty
Viva Viagem uprawniające do przejazdów w metrze, tramwajach, autobusach i windach. Karta kosztuje 6,30€ plus 0,50€ opłaty za samą kartę magnetyczną. Taka karta ważna jest rok i może być później wielokrotnie doładowywana biletami pojedynczymi lub godzinnymi.
Tajniki komunikacji zgłębiałam na stronie
infolizbona.pl, którą szczerze polecam
, wszystkim planującym samodzielny wyjazd. Wszystko o biletach
tutaj.
Czerwoną linią metra dojeżdżamy do stacji Alameda.
Przed nami jeszcze około kilometrowy spacer do hostelu, gdzie zatrzymamy się na pięć nocy. Okolica bardzo sympatyczna
.
Po drodze zaglądamy jeszcze do marketu i robimy większe zakupy. I tu pierwsze duże pozytywne zaskoczenie, zakupy spożywcze w Portugalii nie są żadnym wstrząsem dla portfela
. A jaki wybór świetnych serów i wina!
Nasza ulubiona sieć sklepów to
Pingo Doce. Dobrze i tanio kupowało się też w trochę mniejszych
Mini Preço i większych
Continente.
W końcu docieramy do hostelu przy Rua Morais Soares .
Nie był wymarzoną miejscówką, więc polecać nie będę
.
O ile wyżywić można się w Portugalii tanio, to przenocować już niestety nie. Szukanie dachu nad głową okazało się drogą przez mękę, bo żeby zamknąć się w jakimś rozsądnym budżecie musieliśmy przymknąć oko na trochę niedogodności. Znalezienie noclegów w preferowanym standardzie i lokalizacji, w cenach, do jakich przyzwyczailiśmy się przez ostatnie lata podróżując po Polsce, Włoszech czy wcześniej Chorwacji okazało się niemożliwe.
Za 5 noclegów w klimatyzowanym ok. ośmiometrowym! pokoju ze wspólną łazienką i dostępem do kuchni zapłaciliśmy 200€.
Ostatnim akcentem pierwszego lizbońskiego wieczora była kolacja. Po drodze upatrzyliśmy sobie oblężony przez lokalsów lokal, kilkadziesiąt metrów od hostelu. Dochodziła 21 (w PL 22
), a przed wejściem stała spora kolejka oczekujących na wolny stolik. Druga kolejka ustawiła się w środku po dania na wynos.
To niech będzie na wynos
.
Idzie całkiem sprawnie, prawie każdy stojący przed nami prosi o grillowanego kurczaka. To niech będzie ten kurczak
. I jeszcze frytki i piwo.
Hostelową kuchnię okupowali inni goście, dlatego kolację zjedliśmy na łóżku w pokoju, bo w pokoju niewiele poza łóżkiem się mieściło
.
Za oknem już ciemno.