Okazuje się nawet, że wychodzimy z samochodu, jako że z deszczu zrobił się mikry kapuśniaczek, a niektóre widoki naprawdę warte są uwiecznienia. Tuż przed wlotem do jednego z wielu tuneli wypada z otworu w górskim zboczu potężny strumień wody i spada z hukiem w dół Wiatr z kolei zabiera tysiące kropelek w górę, tworząc poruszający się pod prąd wodny pióropusz. Wzrok przyciąga też inna kaskada, która wylatując z analogicznej dziury, spada na starą szosę, a z niej dalej do oceanu.
Stara szosa jest zagrodzona łańcuchem i nie bez powodu. Przekraczam go i szybkim krokiem – mając nadzieję, że nic mi w tym czasie na głowę nie spadnie – zbliżam się do uderzającego o podniszczony asfalt potężnego prysznica. W tym miejscu pada już każdej strony; w efekcie obiektyw aparatu pokrywa się licznymi ciapkami.