napisał(a) Franz » 23.02.2024 13:14
W tunelu mijam się z kolejnymi wracającymi, a że z moim wielkim garbem jestem czymś w rodzaju zawalidrogi, to niektórzy wchodzą na murek lewady, żebym mógł się zmieścić.
Po wyjściu z tunelu doceniam urodę tej trasy, mimo wciąż kiepskiej widoczności i zawieszonych nisko chmur. Wąska nitka czynnej lewady z barierką na większości odcinków, bo stromizna okrutna. Kolejny tunel jest niższy od poprzedniego, co powoduje konieczność niewygodnego pochylania się w kilku miejscach. Dalej znowu pięknie i bez niedogodności. Lewada podnosi się w minimalnym stopniu, tak że żadnego podejścia się nie czuje. Wijąc się po zboczu, raz po raz mija spadające z góry wąskie strużki kaskad, które miejscami spryskują beton, żeby się zanadto nie kurzył.
Przechodzę również przez parę mostków ponad gwałtownie w dół opadającymi, wąskimi dolinkami, zaś najciekawsze są wklęśnięcia zbocza, gdzie po kilka kaskad zalewa samą lewadę, więc porobione są piesze obejścia poniżej. Oprócz zwykłych turystów spotykam również grupki młodzieży, których całym bagażem jest puszka czy butelka coli oraz paczka czipsów. Nie myślałem, że ten trakt jest aż taki popularny. Ale! Przecież dzisiaj jest sobota, więc nic dziwnego, że ruch może być znacznie większy niż w zwykły dzień.
Nadchodzi jednak moment prawdy… Kolejny tunel jest już taki niski, że muszę się nie tylko pochylić, co już jest z tym ciężkim plecakiem średnią przyjemnością, ale wręcz posuwać się ruchem kaczuchy. Zaczynam powątpiewać w sens tego przedsięwzięcia, a moje wątpliwości znajdują pełne uzasadnienie w momencie, gdy się po prostu klinuję. Zaczynam się szarpać, żeby uwolnić przyblokowany plecak, w końcu dochodzę do wniosku, że to jest właśnie koniec mojej trasy.