napisał(a) Franz » 25.01.2024 18:20
Dzień piątyW nocy deszcz monotonnie bębnił o tropik namiotu, stwarzając doskonałą atmosferę dla długiego snu. Poranek wstaje w takim samym nastroju, zatem wstaje sam – beze mnie – gdyż ja wracam do krainy snu. Około dziesiątej, porządnie już wyspany, wyglądam na zewnątrz, na zupełnie zaciągnięty chmurami świat, po czym chowam się w moim niewielkim, ale suchym, M1.
Po jakimś czasie deszcz słabnie i pojawiają się pierwsze przerwy. Początkowo krótkie, potem stopniowo coraz dłuższe, zatem około pierwszej po południu, kiedy okresy pozbawione świeżej dostawy wody sięgają już kwadransa, decyduję się na zwinięcie taboru. Tropik jest, niestety, mokrą szmatą, ale cóż – zwijam i mocuję do plecaka. Po chwili jestem gotów do drogi.
Wracam do szlaku i powoli, ostrożnie, bo wszystko mokre i śliskie, zaczynam schodzić w kierunku północnym.